wtorek, 11 grudnia 2012

1000 wejsc!!!!!

Nie wierze po prosro nie wierze w to co widze! Mam 1000 wejsc!

Dziekuje dziekuje wam wszystkim!

czwartek, 22 listopada 2012

Orfeo ed Euridice III

 Przeprasam, że takie krótkie, ale mam zarwanie głowy. Nauczyciele jakieś projekty w 2 klasach wymyślili i nie mam zbytnio czasu. Ale jest. Czekam na pytania.

************



Ciemność. Czarna i ogromna. Długie włosy szeleszczące w jaskini. Śmierć. Koniec. Nie wiedziała, jak to się zakończy. Musiała go znaleźć. Musiała go poskromić. 
Wycie.
Kwasowy oddech i zaostrzone pazury.
Potrójne sapanie.
Zaczęła biec. Jak długo już szuka tego miejsca? Nie wie. Potknęła się. Ból przeszył jej kostkę. Nie mogła się poddać. Wstała i biegła dalej. Płakała ale nie przestawała.Odgłos twardych łap odbijał się echem po jaskini. Modliła się. Nie do matki. Nie do Zeusa. Do Hadesa.
Wysłuchaj mnie.
Wysłuchaj mnie choć raz.
Wysłuchaj mnie choć raz i pomóż mi.
Wysłuchaj mnie choć raz.
Wysłuchaj mnie.
Poczuła dziwny chłód. Ktoś ją złapał. Było za ciemno, by widzieć jego twarz. Przerażający chłód trwał kilka sekund. Zacisnęła powieki.
Upadła. Otworzyła oczy. Wokół stały szkielety. Uzbrojone. Przeszedł po niej dreszcz. Trzymająca ją osoba osunęła się na podłogę. Oddychała ciężko. Chłopak. Czarne włosy zasłaniały przymknięte powieki. Słyszała jego wątłe serce. Nie potrafiła leczyć. Ale mogła uspokoić. Wsunęła dłoń pod skórzaną kurtkę. Serce zwolniło. Spał.
- Czego ode mnie chcesz, Eurydyko.
Gwałtownie odwróciła głowę w stronę siedzącego boga. Wstała, by potem się ukłonić.
- Chcę pokoju. Pokoju, który zarządziła moja matka. Między wami wszystkimi.
Władca podziemi wstał i podszedł do dziewczyny. Spojrzał na nią i minął ją. Uklęknął przy swoim synu. Położył mu dłoń na czole. Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze. Pochylił się i kaszlał. Z jego ust leciała krew. Wypluł ją i przetarł usta.
- Pokoju, mówisz? Niech Apollo uleczy Nica. Podróże cieniem coraz gorzej na niego działają. Wtedy pogodzę się ze wszystkimi, nawet moimi braćmi.

Orfeusz minął ciemny zaułek. Jeszcze tylko kilka metrów.  Dotrze do niego. Nagle czarny cień przebiegł przed nim. Wyjął miecz zza pasa. Cień przebiegł jeszcze raz. Gwałtownie oparł się o ścianę. Cisza. Cisza...
To źle. To bardzo źle.
Cień opadł na niego. Nie był ciężki. Syn Ananke z łatwością zrzucił go z siebie. Warknął. Heros miał przed sobą białego psa. Czerwone ślepia iskrzyły się na sierści. Był ogromny. Długie, umięśnione łapy podtrzymywały równie umięśnione cielsko. Twardy, szybko poruszający się ogon ciął powietrze. I jeszcze te śnieżnobiałe kły. Ostre niczym brzytwy. Zraniłyby tylko za dotknięciem.
Zwierze pochyliło przed nim głowę. Nie wiedział, co ten gest ma oznaczać. Wstał, ale pies znów warknął, na co znów usiadł na ziemi. Złożył nogi po turecku i zaczął się modlić.
Matko.
Matko moja.
Matko moja, pomóż
Matko moja.
Matko.
Nie wiedział, że patrzy na kogoś, kogo zna. Zamknął oczy. Powtórzył jeszcze raz modlitwę. Cichy szelest zdezorientował go. Powoli rozchylił powieki.
Kobieta. Białe włosy były krótko obcięte. Cera jasna, bez żadnych znaków starzenia się, czy pieg. Pełne, czerwone usta. Prosty nos. Czerwone oczy. Suknia sięgająca do kolan. Biała suknia.
- Synu. Pomogę ci.
Wstał i uchylił przed nią głowę. Nabrał powietrza by mówić, ale nie mógł wydobyć z siebie słowa. Wypuścił je z płuc. Wciągnął zapach uliczny, ale tym razem powoli dobrał słowa.
- Dziękuję ci... Matko... Ja... My... Chcemy pogodzić ich... Ale każdy z nich coś chce... Dlaczego?
Podniósł głowę, by przejrzeć jej duszę. Równie białe skrzydła oplotły ją szczelnie. Nie mógł dojrzeć nic w jej sercu.
- Synu. Jestem boginią zaślepienia. Nie przejrzysz mnie. - uśmiechnęła się opiekuńczo - Tak samo, jak ciebie nikt nie przejrzy. Docierasz do dusz, ale one chcą czegoś w zamian. Nic nie zrobisz.
Zaczęła się rozmazywać. Białe opary chyliły do snu. Widział tylko ciemność.
Nie wygrasz. Nie wygrasz. Nie wygrasz...

czwartek, 8 listopada 2012

Orfeo ed Euridice II

 Kolejna część... Tym razem bez kłótni z Caps Lockiem ^^. Dedyczka dla.... nikogo. Tak jakoś nie wpada mi nic do głowy... Nie!! Dla zakochanej V. ^^ <3. Niech Tymbarki nie kłamią!!

******************



Zginiesz.
Zginiesz i zabijesz.
Zginiesz i zabijesz Jego.
 Zginiesz i zabijesz.
 Zginiesz.

- Wiem, że mnie chcesz, Kronosie, ale zostaw ją!
Orfeusz stał nad poruszaną drgawkami driadą. Nie musiało się to tak kończyć. Nie teraz. Nie tego dnia. Próbował przejąć władzę nad jej świadomością, lecz to nic nie dawało.

Zginiesz.
Zginiesz.
Zginiesz.
Zginiesz!!
    
Wycelował dłonią w jej pierś. Dziewczyna się dusiła. Musiał ją uratować. Podniósł pięść nad głowę. Z całej siły uderzył w mostek. Krzyk. Ból. Wszystko w jednej chwili zawirowało. Chaos. Eurydyka uniosła się ponad łóżko. Wszystko wokół niej rozsypywało się w pył. Orfez siłował się z jej mocą.
Tym razem nie wygra.
Moc córki Chaosu odrzuciła go na nieistniejącą już ścianę. Modlitwa. Czas. Koniec. Tylko to przychodziło mu do głowy. Dusza Dyki odrywała się od ciała. Uciekała od potwora. Była za słaba. Za słaba...
- Dość!
Wszystko stanęło w miejscu. Orfez nie wiedział, czyj to był głos. Rozejrzał się, ale nie widział nic. Wszystko delikatnie opadło na kawałek latającej ziemi.
- Patrzcie, co zrobiliście. Wszystko zniknęło. Nawet Gaja nie może się po czymś takim odrodzić. - Pojawiło się światło - Ja jestem Chaosem. Jestem matką wszystkiego. Matką Gai, Uranosa, Nyks... Jestem pierwszy i będę zawsze, ale to nie powód, by niszczyć moje dzieci. Ostatni raz odrodziłem Świat i więcej tego nie zrobię.
Światło przybierało formę. Stawało się człowiekiem. Stawało się kobietą. Zbliżało się do Eurydyki. Dotknęło jej serca. Uspokoiło. Potem zbliżyło się do Orfeza. Sięgało już dłonią jego serca, ale zatrzymało się, widząc jego łzy.
- Uratowałem ją. Nie płacz. Bądź spokojny o wasze życie.
- Nie. - Syn Ananke odwrócił wzrok od patrzącego boga. - Kocham ją. Chcę, by Kronos dał nam spokój. Zrobisz to dla mnie. Zrobisz to dla własnej córki?
Światło przybladło. Nigdy wcześniej nie chciał zabić własnego dziecka. A teraz... Nie zrobi tego.
- To nawet nie próbuj ratować Eurydyki. Bo to na nic ci się nie przyda.
Bóg pomyślał. Orfeusz był jeszcze młody. Wiedział jednak, czy ktoś kłamie. Jako pierwszy dostał moc widzenia kłamstwa, widzenia duszy. Ale to nie dawało mu nic.
- Spowoduję, że - chwila wahania - Nie będzie przez to cierpieć. Usunę z jej świadomości mojego syna.
Orfeusz miał jeszcze jedno pytanie. Warunek, który musiał być spełniony.
- Pokaż swoją ludzką postać.
Światło zamigotało. Nikt jeszcze o to nie prosił. Odsunęło się na kilka metrów od Herosa. Powoli gasło. A jak gasło, to przybierało jeszcze bardziej ludzką formę. Długie, o nieokreślonym kolorze włosy sięgał do stóp. Kolorowe oczy patrzyły spokojnie. Cała twarz sprawiała pozór spokoju. Łagodnie rysy, piegi, delikatny kolor skóry. Suknia była piękna. Jak druga skóra. Gdzieniegdzie przebijały się łańcuszki i ozdoby. Chaos w pięknej formie. Wo gule nie podobny do Eurydyki, myślał półkrwi.
- Przekonałeś mnie. Ale potrzebuję was. Wy zrobiliście, wy naprawicie. Spowodujcie pokój wszystkich bóstw.
Wszystko zniknęło. Czuli tylko własne dłonie. To misja na całe życie, a nawet na życie pozagrobowe.
Ja wygram.
Muszą ją wykonać. Dla Chaosu. Dla ich samych.





środa, 7 listopada 2012

Orfeo ed Euridice I


 Juuupi!! Kolejna część Orfeza i Dyki!! Z góry przepraszam za wszystkie błędy i dziękuję za wszystko wszystkim ^^




 ****************************



Zapomnij.
Zapomnij o nim.
Zapomnij o nim i o wszystkim.
 Zapomnij o nim.
Zapomnij.
- Nigdy! 
Eurydyka zeskoczyła z łóżka. Jej długie, szare włosy zabłysnęły w świetle księżyca. Była bliska odkrycia prawdy. Tak bliska... Ale musiała jej przeszkodzić Artemida. Bogini łowów prześladuje ją co noc i karze zapomnieć.
- Nigdy! Kocham go!! Nie zabierzesz mi miłości.
Oparła się ciężko o ścianę. Zaczęła cicho łkać. Zasłoniła twarz dłońmi. Powoli osunęła się na podłogę. Jej suknia zabarwiła się na czerwono.
Krew.
Czysta krew barwi jego pracę.
A ja sama na to pozwalam.
Wstała, otarła mokre policzki i wyszła z sypialni. Szła cicho korytarzami. minęła śpiącego Dionizosa. Jej bose stopy nie wytwarzały żadnych dźwięków. Chrapanie Chirona oddalało się pustym echem. Delikatnie pchnęła drzwi i wyszła. Widziała lepiej. Jest driadą i będzie driadą. Chyba...
Nie, dziecko. Jesteś moim jedynym skarbem. Nie rób tego.
- Muszę.
Eurydyka stanęła na gołej ziemi. Gdy jej stopa złączyła się z podłożem, pojawiły się kwiaty. Mnóstwo kwiatów. Szła powoli przez połacie ziemi. Szła i weszła do domku Hery. Posąg bogini patrzył na nią groźnie. Minęła go niewzruszona i siadła na czarnym piedestale. Podłoga się zatrzęsła. Rozbiła się na kilka części. Ze szpar wybiegły chmary owadów. Pstryknęła palcami. Pierwsza salwa zwierząt padła zabita. Ze szpary poczęły się wydobywać większe zwierzęta. Driada pstryknęła jeszcze raz. Znowu zginęły. Szpara stała się pusta.
Wejście do Hadesu. Tam powinnam być.
Machnęła ręką, by odepchnąć martwe zwierzęta. Postawiła kilka kroków w stronę Podziemia. Jasne światło z posągu Hery zasklepiło podłogę.
- Nie powstrzymacie mnie!!
Wystawiła obie ręce przed siebie. Zamknęła oczy. Z jej dłoni wydobywało się czerwone światło. Powoli i równo złączyła pięści. Trzymała teraz czerwone ostrze. Wbiła je w podłogę. Po sali rozpierzchł się krzyk bogini. W dali dało się słyszeć odgłos kopyt Chirona. Musiała się spieszyć. Wbiła ostrze głębiej. Kolejny krzyk.
- Eurydyko!
Od ostrza odciągnął ją mężczyzna. Nie szarpała się. Wiedziała, że jeśli to zrobi, to on sprowadzi na jej ciało ból. Pozwoliła się zaprowadzić na łąkę przed domkami. Czuła, jak igła wbija się w jej ramię. Czuła narkozę, która coraz szybciej ogarniała jej ciało. Zasypiała. Ale zrobiła swoje. Należy jej się odpoczynek...

Wstał, bo zmienić opatrunek na jej czole. Była za słaba, by iść do swojej matki. Odłożył zakrwawiony ręcznik. Do sali chorych wszedł centaur. Westchnął nad leżącą Eurydyką i zaczął rozmowę:
- Jej stan się pogarsza. Co widzisz, Orfezie.
- Skrzydła okryły jej ciało. Jest już tak słaba, że chce zejść do Tartaru. To źle.
- To bardzo źle. Jak myślisz, - Centaur zacisnął palce na mieczu - czy Kronos pragnie jej samej, czy tylko broni, jaką w sobie nosi?
Orfez zasłonił śpiącą dziewczynę. Odeszli na kilka kroków od niej.
- Myślę, że - przejechał palcami włosy - chce mnie.
Nastała niezręczna cisza, której nikt nie chciał przerwać. Obydwoje wiedzieli, że Kronos chce posiąść wzrok syna Ananke. Widział dusze, ich stany emocjonalne. Wiedział, że każdy coś ukrywa, ale przed nim nic nie ukryje. Był jedynym w historii świata, który znał każdego na wylot. A Eurydyka... Kronos nie musiał wbijać się do jej świadomości. Wiedział, że kocha Orfeza ponad i wykorzystał to.
- Musimy udać się do jej matki. Musimy udać się do Chaosu. W głębi ziemi.

czwartek, 25 października 2012

Orfeo ed Euridice

 Mam małe problemy, co już widać po ilości wpisów... Nie mam kochanego laptopa, to muszę pisać w bibliotece ;/. Łamię się psychicznie po kilku tygodniach z idiotkami z mojej klasy. Na dodatek stanął Nereus i Oriana. Do wywiadu coś jeszcze wymyślę, nie martwcie się. A jak na razie raczę was obdarzyć nową historią:

Znacie tą miłosną historię? Tą GRECKĄ i miłosną historię? Ich losy potoczyły się inaczej. Zobacz legendarnych kochanków inaczej.


****************************

- Minęła właśnie, ósma, w radiu Zet. Oto wiadomości: Palikot o aferze aborcyjnej; Nobel fizyczny; Must be the music bije reko... Z ostatniej chwili: w Lennowicach płonie dom mieszkalny na ulicy Górskiej...
Nie! Tylko nie to. Jeżeli był, to... Biegnij. Szybciej. Jeszcze kilkanaście metrów. Dym. Płomienie. Chaos. Wszędzie krew. Jak na wojnie. Szukaj go. Na pewno tu jest. Musi tu...
- Orfez!
Nie oddycha. Czego... Nie musiał tak ginąć. Może go uratuję... raz... dwa... trzy... dziesięć... piętnaście... dwadzieścia osiem... trzydzieści i dwa wdechy... Jeszcze raz. Kaszle! Zyje! Bogowie!
- Dyka... Na Zeusa... Ty... Te iskry... Te złote iskry, tryskające z twoich pleców... Widzę więcej.  Wiele więcej.
O czym on mówi?! Jakie skrzydła?! Iskry?
 - Fez? Co się stało?
- Jedna harpia. Zadrapała pazurami butlę z gazem. Widziałem Hades. Tam spotkałem boginię - Persefonę. Kazała mi wyjść z Hadesu i się nie odwracać. Wytrwałem. Nie jestem tym Orfeuszem. Mi się udało. Widzę o wiele więcej. Widzę twarz Nefele w chmurach, Apolla w samochodzie... I ciebie... Mój złotoskrzydły aniele...
Puściła go! Jakim cudem?! Miał się odwrócić, tak było w przepowiedni.
- Fez... Idziemy do domu...
- Zawsze miałaś rację, co do aniołów.
- Nie jestem aniołem. Mówiłam ci to już. A ty... Przepowiednia głosiła inaczej. Coś mi tu nie gra, Orfez.
- Mi też, Eurydyko.
Jak się zakończy ta historia? Sama nie wiem. Ale wiem, jak przez nią przebyć. Przebyć i nie zginąć.

piątek, 19 października 2012

Wywiad: Dwa pytania o szczęściu

 Kolejna część "Wywiadu". Jak zwykle pozwalam wam na patrzenie na to, jak chcecie.
Dedyka dla Risany, która wytrwale śledzi moje postępy w literaturze blogowej.

**********


- Co to jest szczęście?
- Walka. Długa i męcząca walka o przetrwanie. Przepełniona bólem, goryczą i strachem tak mocno, że cała radość gdzieś wikipiała.
To nie jest wygrać w totolotka dziesięć razy czy uniknąć zderzenia z ciężarówką. Tu nie ma na to miejsca. Dużo miejsca mają tu liczne smutki i porażki. Gorsze niż plagi egipskie. Wyraźniejsze i dotkliwsze, niż strata ukochanej czy zniknięcie dziecka.
Człowiek musi tu walczyć o każdą monetę i każdy kawałek chleba.
Aż w końcu pojawi się światło. Tak piękne i jasne, że każdy chce go dotknąć. Ale ono nie pozwala się im zbliżyć. Chce tylko tego jednego człowieka. Tego z porażkami Tego z kawałkiem chleba. Tego, który nie miał wpływu na takie życie. Tego, który nie widział światła od wieków. I tego, który tego światła nie poznał. To jest szczęście.
- Ty miałaś kiedyś to szczęście?
- Nie wiem... Raczej powinno być: Czy go doświadczyłam. Owszem, doświadczyłam. 
Pewien człowiek dostał ode mnie złotą drachmę. Gdy jej dotknął - wstał. Pojawia się pytanie: Co w tym dziwnego? Otóż on był sparaliżowany. Cud? Nie. To było szczęście. Ten człowiek potem upadł. Upadł i już się nie podniósł. Z jego oczu błysnęła iskra. Wpatrywałam się w nią jak głupia. Teraz się wstydzę o tym mówić. Ale powiem. Ta iskra stawała się coraz jaśniejsza. Oplotła swą bielą całe jego ciało. Sięgnęła też po mnie, lecz gdy dotarła do mych oczu - puściła. Zwinęła się do tej małej iskry w oczach. W oczach, których już nie było. Ten człowiek zniknął. I więcej szczęścia nie widziałam...

czwartek, 18 października 2012

Wywiad: Pytanie ostatnie

 Znowu coś filozoficznego. "Wywiad" jest wstawiany od tyłu. Nawiązuje to Percy'ego. No ale jak zwykle interpretacja tego należy do was...


************


- Jakie jest Twoje marzenie?
- Moje marzenie? Nikt nie ma "swoich" marzeń. Ma tylko wyobrażenia. Wyobrażenia, których może doświadczyć, zobaczyć, dotknąć, usłyszeć...
"Moim" marzeniem jest byś człowiekiem. Prawdziwym człowiekiem, który czuje, płacze i traci.
Powiesz mi przecież, że nie widzę, prawda? Ja widzę. Widzę światło. To światło ma wiele kolorów. Kolory te układają się w kształty. Raz zobaczyłam białego mężczyznę w kaszkiecie. Siedział na obrotowym, czerwonym krześle. Zadawał pytania, a w dłoni trzymał mikrofon. Co jakiś czas zerkał na zegarek. W pewnej chwili, zamiast słuchać, to na niego spojrzał. Wskazywał... mhm... Dziesiątą dwadzieścia. Kiedy zrozumiał coś bardzo ważnego, położył dłoń na moim ramieniu...
- Eee... Ja... ale...
- Nie plącz się tak. Widzę inaczej niż wy. Propos "mojego" marzenia. Jest smutne, gorzkie i ciężkie. Ma w sobie tylko porażki. Tak... "Moim" marzeniem jest w końcu umrzeć. Bo ja nigdy nie umrę. Szkoda. Nie chcę być bogiem. A tym bardziej boginią strachu. Chcę zobaczyć tą jasność, która spowije każdego z was, prócz mnie. Ale jej nie zobaczę. Moje dzieci ją zobaczą, ale nie ja. Żegnaj. Koniec wywiadu. I nie płacz. Ciesz się, że możesz zakończyć to życie i rozpocząć nowe - w Hadesie.

wtorek, 16 października 2012

List Nienawiści

 Oto List. Proste, co nie... To wszystko przez tą szkołę. Odbija mi przez nią... Szkoda, że nie mam tych magicznych mocy Herosa...
Jeżeli wiesz o co mi chodzi, to dobrze. Jeżeli nie... Wiej ile sił w nogach (^^)

 ***********


Jestem wściekła. Wściekła na Ciebie. Na Twoje słowa, które utknęły Ci w gardle. Na uczucia, które zaplątały się w Twe żyły. Na ruchy, które zniknęły między nićmi nerwów.

Zginiesz. Zginiesz w czeluściach Tartaru. Pan czasu zdepcze Cię swoją wieczną stopą. Wbije Ci sierp w serce i wywierci nim dziurę. Rozetnie Ci żyły, każdą po kolei. Wbije ostre szpony w Twą szyję. Twoje nerwy porwie na kawałki. Potem wszystko załata i zacznie od nowa. I tak długo będzie to robił, dopóki nie zrozumiesz, jaką krzywdę wyrządziłeś. Ale Ty nigdy nie zrozumiesz. Nie zrozumiesz tej kary, ani nienawiści. Jesteś tylko człowiekiem. Masz wybór. Apollo nawet nie wie, co wybierzesz. Sąd dusz też nie pokaże Twojej prawdziwej przyszłości. Ty po prostu wybrałeś moją nienawiść. Nie wybrałeś szczęścia. Nie wybrałeś miłości. Nawet nie wybrałeś obojętności. Tylko tą okropną nienawiść, którą odpokutujesz pod ciężarem Kronosa. Zły demon pokierował Twoim ciałem. Chcę, żebyś wrócił taki jak kiedyś. Zapomnij o nienawiści... Nie. Nie zapomnisz. Powiększysz ją tylko. Spowodujesz, że zakiełkuje i wypuści owoce - kłótnie, bójki. A potem wyrośnie największy - Twoją śmierć. Ja jej nie chcę.

Próbuję wytrzeć łzy z czarnych, atramentowych liter. Płaczę, wyjąc głośno nad tym listem. Spowodują Twoją śmierć. Kolejne łzy rozmazują moje koślawe pismo. Ręka mi drży, przez co wszystko wydaje się zbyt dziecinne, jak na mnie. Dlaczego o tym piszę? Bo... Nienawidzę cię, ale też kocham. To ty... Nie. Ten demon wywołuje moją złość. Teraz odejdę. Nie. Tak. Poczekam, aż odejdzie. Aż się znudzi Twoim ciałem. Tak więc... Żegnaj. Nie. To złe zakończenie listu. Nie pasuje. Powinien być pisany przez moją wściekłość, a nie żale i cierpienia...

Zacznę od nowa...

Zginiesz. Zginiesz, jak przystało na złego demona. Karę wykona sam Pan Czasu - Kronos. Twoje cierpienia będą wieczne. A zginiesz przeze mnie. Zabiję Cię. Tak, jak Kronos, wyrwę ci serce sierpem. Wezmę je jako trofeum. Bijące, w szklanej szkatułce będzie tylko dla mnie. Ja też zostanę zabita. Ale mnie nie ukarzą. Jestem za wysoko, bym skończyła jak Ty. Zostanę wysłana do Elizjum. Będę się śmiała z Twoich okrzyków bólu. Twoje słodkie krople potu wypłyną potokiem. Bez żalu się w nim wykąpię. I wypiję Twoje słone łzy spadające razem z deszczem. Ale kiedy ujrzę Twoją krew - zapłaczę. Zapragnę na nowo Twoich ust. Znów będę chciała zapachu Twych mieniących się włosów. Myślami cofnę się do tej ostatniej kłótni:
- Giwera!
-Nienawidzę cię!
- Giwera uspokój się!
Sierp.
- Giwera! Giwera nie ró...
I koniec.
Ale dzięki temu listowi uniknę tej kłótni. Zostawiam go w Twojej dłoni. Już mnie nie zobaczysz. Nikt, prócz innych dusz mnie nie zobaczy. Proszę Cię tylko o godny koniec. Powiem jeszcze, gdzie jestem. Nie przeszkodzisz mi. Kiedy przeczytasz to ostatnie zdanie, ja połknę te dziesięć tabletek.
Empire Street, ławka przy altance
To dla ciebie, Dżej.

Giwera

sobota, 29 września 2012

Historia Oriany I

Jest kolejna część Oriany!!! Może trochę nudna, ale musiałam jakoś przejść do setna. Ogółem ma wprowadzić w życie Or. Oczywiście w wojskowe życie. Za wiele też nie wyjaśnia, ale to przyczyna mojego braku dobrej veny. I jest chaotyczna. I ma pewnie dużo błędów.
Nie wiem także, kiedy pojawi się kolejny Nereus. Nie jestem pewna co do ścisłości fabuły. (Stop. Nie wygadaj się. Twoje pomysły zachowaj dla siebie, Miśka.) Jak na razie,to pracuję nad "szkicem" historii Nadziei.

* * * * * * * * * *



- Nie masz się czego bać.. - mówił z takim przekonaniem, a i tak mu nie wierzyłam - każdy lęk można pokonać.
Pioso trzymał mnie delikatnie za ramię, bym nie spadła. Ja tymczasem kurczowo ściskałam jego kurtkę. Wisieliśmy koło dwustu, może trzystu metrów nad ziemią. Poduszkowiec transportował nas tak do bazy. Jak już mówiłam, nie będę mówić o przeszłości. Jest mi obojętne, co kiedyś robiłam. Teraz muszę dla nich walczyć. Nie mogę umrzeć. W mojej krwi płynie kropla jego krwi. Jak już mówiłam, to długa i gorzka historia, nie pragnę, by ktoś o niej wiedział, albo co gorsza - uczestniczył w niej. Tak jak mówiłam, lecieliśmy do dawnej bazy. Tak, nie powiedziałam źle, DAWNEJ bazy. Podczas wojny została zniszczona. Przed wojną było to metro w Warszawie. Pamiętam to miasto tylko ze zdjęć. Było niegdyś piękne... Teraz jest to śmietnisko pełne chorób. Nawet ziemia nie chce tu rodzić roślin. Znowu odlatujesz od tematu, Or.
Opadliśmy na zgliszcza jakiegoś budynku. Wreszcie mogłam dotknąć stopami ziemi. Puściłam żołnierza. On jednak nadal nie puszczał.
- Możesz już mnie puścić.
- Nie.
- Dlaczego??
- Rozkaz.
Odpuściłam. On był silniejszy. Nie miałabym szans. Czekaliśmy, aż poduszkowiec opadnie na ziemię. Potem, otoczona wianuszkiem bliźniaków Pioso, doszłam do bazy. Wrzucili mnie do jakiejś celi. Jak zwykłam robić, usiadłam w kącie i czekałam. Czekałam bardzo długo. W końcu zasnęłam.

Obudziłam się w tym samym miejscu, w tej samej pozycji. Wstałam i rozciągnęłam się. Moje obolałe kości strzelały przy każdym ruchu. Przeszłam się po pokoju. Nic. Zrobiłam sto pompek. Nic. Skakałam przez znaleziony sznurek. Nic. Jak ja nienawidzę tego wojska!! Ciągle mnie ściągają, zabijają przyjaciół, rodzinę, a potem zostawią gdzieś na ulicy i sobie pójdą. Tym razem nie mam nic do stracenia. Muszę tylko się stąd wyrwać. Niech oni sami sobie walczą z czymkolwiek mają problem. Ja nie mam tu nic do gadania. Potrzebują narzędzi? Mają i to bardzo dużo. Na przykład Pioso. On jest wytresowanym żołnierzem. Raz-dwa załatwi tą sprawę. A jak sobie nie poradzi, to trudno. Nie moja sprawa.
Drzwi gwałtownie uderzyły o ścianę. Białe światło tak mnie oślepiło, że nie mogłam dojrzeć twarzy postaci. Po chwili światło rozjaśniło moją celę. Blask oślepił mnie tak, że wpadłam na jedną z nich. Obezwładniła mnie i rzuciła gdzieś w kąt pomieszczenia. Zawyłam z bólu. Moja prawa noga miała wykręconą kostkę. Próbowałam nastawić sobie kość, lecz przywołało to kolejną falę. Powoli odzyskiwałam wzrok. Zanim jednak w pełni zobaczyłam ich twarze, odezwała się.
- Witam, Oriano Fighter. Jak już mówiłam, Pioso powie ci, na czym będzie polegać twoja praca. Jeżeli pragnęłabyś nam uciec, nie martw się. Twój umysł na pewno cię powstrzyma.
Druga postać, jak już się okazało- Pioso,  szarpnęła mnie za rękę. W udo wbił mi grubą igłę. Pisnęłam pod nosem. Potem poczułam, jak mi się kręci w głowie. Kolana mimowolnie ułamały się pod moim ciężarem. Żołnierz złapał mnie i delikatnie położył na podłodze.
- Pamiętaj. To jest żołnierz, a nie delikatna istota. Masz ją wykończyć.
Wtedy znów wszystko zniknęło...

- Wstawaj!!
Oberwałam czymś po brzuchu. Potem jeszcze raz. Walił mnie dopóty, dopóki nie stanęłam na baczność. Ale na tym się nie skończyło. Pchnął mnie ku żelastwu. Kazał podnosić sztangi do wycieńczenia. Po kilku minutach nie dałam radu unieść ją nad klatkę piersiową. Gniotło mi żebra i płuca. Serce bolało. On stał i gapił się, jak krowa na siano. Moje ręce tak się wykręciły, że nie potrafiłam nawet ich wyjąć. Nogi, już całkiem słabe, podgięły się, mając na celu odciążenie kręgosłupa. Zrobiłam się sina. Oczy mi łzawiły. Pozostało mi tylko trochę powietrza w płucach:
- Pomóż, mi...
Zdjął szantę z mojej piersi. Usiadłam i zaczęłam dyszeć niczym koń. Co chwila ciszę przerywał mój kaszel. Usiadł obok mnie. Nie zwracałam na niego uwagi. Dłoń przyłożył mi do serca. Uspokoiłam oddech. Próbowałam zabrać jego rękę, lecz on tylko mocniej wykręcił mi nadgarstki. Kopnęłam go z całej siły. Nic. Spadliśmy na podłogę. Wyjął strzykawkę z rękawa. Wytrąciłam mu ją z rąk. Przyparł moje ramiona do ziemi. Miał za silny uścisk, toteż nie mogłam się ruszyć. Kolanami przygniótł mi biodra. Byłam unieruchomiona na amen.
- Wypuść mnie.
- Nie.
- Wypuść mnie!!! - krzyczałam - Do jasnej cholery, wypuść mnie!!!
Ustami wyjął drugą strzykawkę. Prawą dłoń zamienił na łokieć. Miałam szansę się oswobodzić. Wyrwałam ramiona spod jego łokci. Przywaliłam mu z główki. Zatoczył się ale nadal walczył. Kopnęłam go w plecy, na co odpowiedział uderzeniem pięścią w brzuch. Miał pecha, bo z bólu przepony zgięłam się błyskawicznie i jeszcze raz go uderzyłam czołem. Stracił przytomność i upadł wprost na mnie. Wywlokłam się z pod niego. Znalazłam kluczyki w tylnej kieszeni. Przeszukałam go jeszcze. Znalazłam jeszcze nowy model lasera, w wersji 9002. Miał małą moc, ale nadawał się na unicestwienie żołnierzy. Zabrałam tylko kurtkę i kaszkiet. Nałożyłam to na siebie, by była mała możliwość rozpoznania mnie.
Wybiegłam jak najszybciej z celi. Udało mi się jakoś dotrzeć do torów. Przebiegłam jeszcze kilka korytarzy. Znalazłam drabinkę prowadzącą do kanałów. Zeszłam na dół. Część była zapadnięta. Brodziłam w starym szambie. Spodnie przesiąkły mi do skóry. Buty nie nadawały się do chodzenia, więc musiałam je zdjąć. Szłam na boso, uważając na ostre przedmioty. Po kilku metrach znalazłam wyjście wprost na powierzchnię. Na szczęście znalazłam się poza terenem bazy. Zapięłam dokładniej kurtkę. Poczęłam biec. Na początku truchtem, potem biegiem. Tak mijałam ulice dawnej stolicy aż do przedmieść, gdzie domki były całe i nietknięte. Wbiegłam do pierwszego lepszego i zebrałam wszystko. Ludzie nawet nie zdążyli uciec przed trującym gazem, więc nie dziwiłam się, że gdzieś leżały resztki ciał. Potem poleciałam do następnego i zrobiłam to samo. Minęłam tak chyba z dziesięć, może dwadzieścia budynków.
Znalazłam miejsce w opuszczonej piwnicy. Schowałam się w kotłowni, którą szczelnie zabarykadowałam. Zasnęłam, czując ból Piusa. Niestety nasza krew się połączyła. Czego zawsze muszę mieć pecha?? No cóż, takie życie nastolatki...
Tak dla wyjaśnienia, w ramach opisu mojej "misji". Jako jedyny człowiek, posiadłam moc przejmowania krwi, tzn: Moja krew, połączona z krwią żołnierza, staje się jednością, wiadomo - inne ciała, ten sam umysł.

Musiałam uciekać. Już z oddali słyszałam szczekanie zmutowanych wilków. Zebrałam swoje śmieci i wylazłam przez okno. Przeskakiwałam przez gałęzie żywopłotów. Deptałam po ciałach. A one dalej szły moim tropem. Dwie szare smugi zbliżały się niebezpiecznie. Wskoczyłam na stary śmietnik, następnie  na dach. Miałam małe szanse w starciu ze zwierzętami. Rzuciłam torbę gdzieś w bok i wyjęłam laser. Było ich kilkanaście, co dawało większą szansę trafienia. Nacisnęłam spust. Z broni wystrzeliło zielone światło. Charakterystyczny dźwięk bzyczenia uciszył wilku. Mimo, że wycelowałam bardzo precyzyjnie, to nie trafiłam w żadnego z nich. Inteligencja? Jeszcze raz wypuściłam laser z lufy. Dwa wilki uskoczyły w przeciwne do siebie strony. Laser zniknął pośród dachów. Powoli się nachyliłam, dając im sygnał, że się poddaję. Kopnęłam laser w stronę zwierząt. Jedno z nich zacisnęło na nim szczęki i zeskoczyło z dachu. Po chwili spadła na mnie elektryczna siatka. Jakikolwiek ruch zrobiłam, obrywałam impulsem prądu. Przestałam się ruszać. Na dach wskoczył Pioso, wyraźnie zmęczony moją ucieczką. Poruszyłam się, by zadać mu jeszcze więcej bólu. Upadł, wyraźnie był pokaleczony. Dla pewności wbił sobie sztylet w ramię. Ból był tak tępy, że krzyknęłam. Z mojej ręki zaczęła płynąć krew. Powoli odpływałam w jego umysł. Moje ciało musiało odpocząć. Mówiłam jego głosem, czułam to co on. Był inny niż tamci. Jego emocje... Były o mnie. Widział moje oczy. Widział moją twarz. Nie miał zamiaru mnie kaleczyć, ale on jest po części zależny od nich. Robi wszystko, co mu karzą. Nie ma wolnych chwil. Nie wie, co to znaczy miłość.
Powoli wracałam do obolałego ciała. Miałam związane ręce i nogi. Skóra mnie piekła. Poczułam dziwne liny na plecach. Byłam cała w jakiejś cieczy. Otworzyłam oczy. Przede mną stał Pios. W dłoni trzymał bat. Był cały we krwi. Zamachnął się nim. Uderzenie wydarło ze mnie dech. Poczułam, jak płynie po zaschniętej już skorupie krwi. Był cały w pocie. Z jego brzucha płynęła krew.
- Wróć do mojego umysłu.
- Nie - wysapałam - Masz cierpieć razem ze mną. Zasłużyłeś sobie na to.
Uderzył jeszcze raz. Mocniej. Bat rozciął mi mięsień łydki. Pios zderzył się z podłogą. Wił się z bólu w kałuży krwi. Wykorzystałam to na rozejrzenie się. Wisiałam na linach przywiązanych do sufitu. Była to pusta i ciemna cela. Pewnie tutaj wykonywali wszystkie kary. Nie widziałam drzwi. Szkoda. Łatwiej byłoby mi uciec. Musiałabym tylko wymyślić, jak się wydostać z więzów. Popatrzyłam na swoje dłonie. Więzy robił jakiś amator. Wystarczyłoby tylko jedno szarpnięcie, bym mogła się wydostać. Uśmiechnęłam się do siebie. Spoglądając przez cały czas na niego, z całej siły zerwałam liny. Z gracją zrobiłam salto i spadłam na ręce. Powoli wstawał. Rozwiązałam liny na nogach. Zachwiał się, ale nadal był pod ich władzą. Bat był nadal w jego rękach. Stanęłam naprzeciw niego. Spuścił głowę. Nie widziałam jego czerwonych oczu.
- Wiem o tobie wszystko.
Popatrzył na mnie wyzywająco. Chciał walczyć, ale mu  na to nie pozwolę. Jesteśmy zależni od siebie. A to oznacza, by przeżyć, musimy sobie pomóc.
- Nie możemy umrzeć. Ty, Pioso i ja, Oriana jesteśmy jednością.
- Co to znaczy?
Usiadłam po turecku. Zaciekawił się moimi słowami, więc ciągnęłam dalej.
- Mamy jeden umysł. Jesteśmy zależni od siebie. Jeśli mnie zabijesz, to też zginiesz. Taka kolej rzeczy. Musimy uciekać.
Musiałam powiedzieć to wszystko, żeby zrozumiał. To żołnierz, oni nie wierzą w bajki. Pios jeszcze przez chwilę mi się przypatrywał. Usiadł naprzeciw mnie. Jego palce nadal był zaciśnięte na bacie. Wystawiłam dłoń. Położył broń na ziemi. Wzięłam ją i zawinęłam wokół ramienia. Wstał.
- Czego się o mnie dowiedziałaś?
Zadarłam głowę, by widzieć jego twarz. Na moje usta wlał się szyderczy uśmiech. Jego oczy nagle zabłysnęły. Jaskrawa czerwień rozświetliła pomieszczenie. Dają mu rozkazy. Muszę to powstrzymać. Ale nie umiem. Kiedyś było to łatwe. Teraz jest męczarnią. Spróbuję.
Nie słuchaj ich!
To rozkazy!
Słuchaj mnie! Oni chcą cię zabić!

Nie boję się śmierci!
Chcą zabić mnie...

Ja... Słucham cię, pani.
Musimy uciekać!

Rozkaz, pani.
Zasalutował mi. W pomieszczeniu znowu zrobiło się ciemno. Pios potrząsnął głową, odrzucając tym obce głosy ze swojego umysłu. Zachwiał się i upadł. Czekałam, aż oprzytomnieje. Przeczesał swoje włosy.

- Co... c-co s-się s-stało?
Jego oczy skrzyżowały się z moimi. Przez chwilę nie odrywaliśmy się od siebie. Bitwę na wzrok wygrałam ja. Jak na razie, zapowiadało się dobrze. Wstałam, lekko wycieńczona batowaniem. Moja łydka nie była w stanie mnie utrzymać. Zahaczyłam dłonią o zwisające liny.
- Dobrze się czujesz?
Pokiwałam głową. Kulałam, ale mogłam iść. To dzięki jego sile. Po części trzymałam się jego umysłu. Musiałam go przez cały czas trzymać po swojej stronie. Moja psychika powoli podupadała. Wmawianie mu, po raz setny, że jest po mojej stronie było tak irytujące... Prawie przywaliłam mu pięścią w twarz, ale się powstrzymałam. Biegliśmy korytarzami, mijając stróżujących. Nie wiem, dlaczego jeszcze nie podnieśli alarmu. Ucieczka władającej nad żołnierzami nie była błahostką. Ja powinnam być bardzo niebezpieczna. No cóż, mniej roboty dla nas.
Stanęliśmy pod wyjściem na południu zniszczonej Warszawy. Pierwsza wchodziłam po śliskiej drabince. Do powierzchni mieliśmy jakieś cztery metry. Zdeterminowana stawiałam kroki na szczeblach. Pios szedł za mną. Po chwili byliśmy w połowie drogi. Przystanęłam, by odetchnąć. Oparłam się łokciem i plecami odwróciłam się w stronę przeciwną drabinie. Oddychałam nosem, wciągając woń zgnilizny. Druga ucieczka przez kanały była dobijająca. Ten zapach całą mnie przesiąkł. Jeszcze na dodatek byłam cała we krwi. Szczury do mnie lgnęły jak mysz do sera. Odganiałam je batem, ale im częściej to robiłam, to coraz bardziej ból rozwalał mi wewnętrzną część czaszki.
- Nic ci nie jest?
- Nie - wyszeptałam - Tylko dokucza mi brak krwi. Chodźmy.
Odchyliłam się i wspięłam się do końca. Miło powitałam powietrze wypełnione dymem i oparami kwaśnego deszczu. Wygramoliłam się na zniszczoną ulicę. Mieliśmy długą drogę przed sobą. Pchnęłam go w stronę wyjścia z miasta. Nastawiłam się na szybki krok.
Minęło ledwie kilka minut, a nas ganiało stado zmutowanych niedźwiedzi. Czego ci ludzie nie wymyślą...
- Szybciej!!
Upadłam. Przeturlałam się i wznowiłam bieg. Co chwilę musiałam przeskakiwać przez sterczące płyty asfaltu. Minęliśmy resztki wieżowców. Zaciągnęłam go w ciasną skrytkę w czarnym kontenerze. Dłonią pokazałam mu, by był cicho. Sama wyglądałam na węszące zwierzęta. Nie zauważą nas. Co ja gadam... Oczywiście, że nas zobaczą. Pchnęłam go w dziurę pomiędzy zawalonymi kamienicami. Przeczołgaliśmy się na inną ulicę.
- Prędzej, czy później nas znajdą. Musimy się umyć i przebrać.
Spotkało mnie jego pytające spojrzenie. Westchnęłam zdenerwowana.
- Musimy zmyć z siebie zapach krwi. Ubranie inne, bo widzą nas z helikoptera. Coś jeszcze muszę ci tłumaczyć?
Zamknął się przyzwoicie i podążył za mną. Przeszliśmy przez zbombardowaną dzielnicę i weszliśmy do jakiegoś nowoczesnego mieszkania. Wzięłam prysznic i przebrałam się w luźną bluzę z kapturem i jakieś stare spodnie. Wpadłam do ciemnej sypialni, gdzie walały się stare zdjęcia. Pios oglądał je szczegółowo. Zerknęłam na kobietę w białej sukni. Czytałam coś o sposobie ubierania się w taki ubiór. Biała suknia przeznaczona była w tym przypadku do zamążpójścia, czyli oddaniu się całkowicie mężczyźnie. Coś takiego.
- Co oni robią?
Miał minę pięciolatko co mnie bardzo rozbawiło. Popatrzyłam na całującą się parę. Mieli może ze dwadzieścia lat? Wojna nie ma ulg dla kogokolwiek. Przeżuje i strawi każdego, nawet dzieci. Jest wiecznie głodna. Nawet, gdy odejdzie, to zostawi po sobie głodnych ludzi. Jednym z tych ludzi jest Pioso. Szkoda. Byłby ciekawym człowiekiem.
- Coś normalne dla człowieka.
- Znaczy?
Usiadłam obok. Gapił się na to zdjęcie niczym osioł. Objęłam go ramieniem. Wzdrygnął się lekko. Nie był przyzwyczajony do jakichkolwiek czułości. Odetchnęłam głęboko. Nienawidzę żołnierzy. Nienawidzę wojny.
- Zbierajmy się.
Wstałam za szybko. Od razu zderzyłam się z podłogą. Warknęłam do siebie zezłoszczona. Jestem beznadziejna. Wstałam jeszcze raz, ale efekt był ten sam. Jak zwykle musiałam walczyć sama ze sobą. Podparłam się łokciami. Pios patrzył się na mnie z bananem na twarzy. Jeszcze raz tak się do mnie uśmiechnie, a naprawdę mu przywalę z pięści w twarz.
- Pomógłbyś mi, co?
Wstał i podał mi rękę. Próbowałam złapać równowagę, ale to tylko pogorszyło sprawę. Oparłam się na nim, żeby nie spaść.
- Będziemy musieli tu zostać.
- No co ty nie powiesz.
Złapałam się poręczy łóżka i wpadłam w czystą pościel. Pios położył się na podłodze i oglądał zdjęcia. Byłam tak zmęczona, że nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno. Zasnęłam po kilku godzinach gapienia się w okno.

Obudziło mnie chrapanie żołnierza. Trzepnęłam w niego poduszką. Czy mężczyźni nigdy nie nauczą się kultury?! Przynajmniej się do mnie nie dobiera... Spoglądnęłam jeszcze raz na okno. Słońce rzucało długie cienie na zmasakrowanej Warszawie. Niedokończone budynki wyglądały przerażająco. Ja mieszkałam daleko od takich miejsc. To są nowoczesne miasta, gdzieś gdzie jest ciepło i przyjemnie, a nie tam, gdzie zalatuje kwasem i ogniem. Kiedyś może i było tu ładnie, ale teraz...
- Wstałaś już?
Obejrzałam się na niego. Długie włosy zasłaniały czerwone oczy. Jego odkryty tors był umięśniony. Oparłam głowę na rękach. Skarciłam się w duchu za przyglądanie się żołnierzowi. Już raz to się zdarzyło. Wtedy nie miałam szans go uratować. Teraz pewnie też.
Jeszcze raz spotkaliśmy nasze oczy. Speszona poprzednią sytuacją spuściłam wzrok. Wykorzystał to. Jego tęczówki nabrały niebieskiej barwy. Zmienia się w człowieka. To dziwne. Słyszałam o tym, ale nie widziałam. Trwało to zaledwie kilka sekund.
- Łoł! Co to było?
Wstałam. Zapięłam bluzę pod samą szyję. Podeszłam bliżej niego. Palcami podparłam jego brodę. Jego oczy już nie emanowały czerwienią. Nie musiałam o niego walczyć. Był tylko pod moją władzą. Muszę to wykorzystać. Jeżeli ucieknie też ode mnie, będzie niebezpieczny. Żołnierz nigdy nie może być niezależny. NIGDY.
Nie zauważyłam, jak wstał i mnie poderwał. Wisiałam teraz na jego ramionach. Już wykorzystuje bycie półwolnym. Zatopił dłoń w moich włosach. Odepchnięcie jego graniczyło z cudem. Zacisnęłam oczy. Tylko raz i będzie po wszystkim. Poczułam delikatne muśnięcie moich warg o jego. Nienawidziłam się rozczulać. Jego usta nie smakowały truskawkami, czy czymś podobnym. Były zapachem śmierci. Coś, co sama czynię od lat. Śmierć. Kurczę, jak ja dużo myślę.
- Zwariowałeś!!
Kopnęłam go na ścianę. Złość wylewała się ze mnie strumieniami. Nienawidzę bycia taką osobą. Wykorzystał mnie. Za bardzo. To, że był żołnierzem jeszcze pogorszyło sprawę.
- Kim ja dla ciebie jestem, co? Może głupią idiotką, która wykona wszystkie rozkazy? Nie dla psa kiełbasa!
Słucham rozkazów, pani.
Odejdź

Oriano, ale...
Odejdź! To rozkaz!

Nie.
Słucham?!

Nie odejdę.
Popatrzyłam na niego. Czerwone oczy przebłyskiwały błękitem. Już się uwalnia. To dzieje się za szybko. Wszystko dzieje się za szybko. Wstał z podłogi i gapił się na mnie. Skrzyżowałam ręce na piersi. 

- Coś ci nie pasuje?
Spuścił wzrok. Nadal nie rozumiał, co takiego zrobił. Wyszłam. Musiałam uciekać jak najdalej. Wszystko się tak pokręciło, że zapomniałam o czasie. Wyrzuciłam stare ubrania przez okno. Wybiegłam na korytarz. Miałam gdzieś Piosa. Biegłam przez miasto. Miałam gdzieś Piosa... Powtarzałam sobie to przez całą drogę.
Stanęłam dopiero przed bramą. To ona dzieliła mnie od granicy. Musiałam tylko przez nią przejść. Tylko jak? Był to wysoki mur na cztery metry. Otaczał prawie całą stolicę. Nie miałam zamiaru iść, aż do jakiejś przerwy. Za mało czasu. Zaczęłam się wspinać po metalowych drabinach. Przewiesiłam się na drugą stronę.
- O cholera!
Prawie wpadłam na stado wilków. Czego ja muszę mieć takiego pecha? Próbowałam jak najciszej wrócić na drugą stronę. Jeśli mnie nie zauważą, to nie zaatakują. Siadłam ma szczycie muru. Wokół tylko pustkowia i zniszczone miasto. Żadnego punktu zwrotnego. Żadnej przerwy w murze. Na szczęście baza była daleko.
Oriana!!
Jego głos wywiercił mi dziurę w czaszce. Zasłoniłam sobie uszyZwierzęta zaskomlały. Nawet nie zorientowałam się, że krzyknęłam na całe gardło swoje imię. Zachwiałam się i poleciałam w stronę wilków. Zanim jednak ich szczęki zanurzyły się w mojej skórze, coś zahaczyło o moje palce. Obiłam się o kłujące druty. Po moich plecach spłynęła świeża krew. Osoba, które mnie złapała, syknęła. Wciągnęła mnie z powrotem na mur. Jak go zobaczyłam, miałam ochotę być już tą potrawką dla drapieżników. Spoliczkowałam go. Zasłużył na więcej. Teraz musiało starczyć tylko to. Wstałam. Mur był dość szeroki, by pomieścić jedną osobę. Z dwiema był już problem. Zachwiałam się ponownie, lecz tym razem mnie złapał. Znowu wisiałam na jego ręce. Znowu nie mógł zatrzymać własnych emocji. Ale teraz miałam więcej szczęścia. Złapałam go za koszulę i rzuciłam nim w stronę zwierząt. Nie żałowałam. W tamtej chwili nie żałowałam. Potem już tak. Upadłam na kolana, patrząc jak wilki rzucają się na Piosa. Potem był tylko ból. Tak tępy i przeszywający. Tak bardzo chciany. Tak bardzo się go spodziewałam. Czując jak skóra odpada mi kawałami, zdjęłam bat z ramienia i strzeliłam nim w powietrzu. Wilki przerwały. Zeskoczyłam przed watahą. Wszystkie pochyliły głowy i podkuliły ogony. Strzeliłam batem jeszcze raz. Rozpierzchły się we wszystkie strony. Pochyliłam się nad nim. Usta przyłożyłam do jego ucha.
- Wejdź do mojego umysłu. Wejdź i odpocznij. Ochronię cię.
Jego ciało przestało się trząść. Klatka piersiowa coraz słabiej się unosiła. Serce cichło. W głowie słyszałam jego myśli. Usiadłam na kolanach. Czekałam całą noc. Pewnie sobie myślicie "Jak to? Bez jedzenia, snu i tyle krwi straciła!!". Żołnierze to nie ludzie. Żołnierze to biologiczne maszyny. Nie potrzebują wiele. Potrafią wytrzymać tygodnie, ba miesiące bez tych trzech rzeczy. Jak już wcześniej mówiłam, mam krew Żołnierzy. Tyle. Koniec o mojej przeszłości. Może kiedyś... Ale na pewno nie teraz.
- Or?
Usiadł. Przed świtem zdążyłam go wyleczyć. Rany były powierzchowne, toteż łatwe do naprawienia. Patrzył się na mnie, jak na Boga. Speszona odwróciłam się w stronę wschodzącego słońca. Białe promienie rzycały długie cienie na pustej ziemi. Kikuty drzew wyglądały przerażająco, ale też pięknie. Piękniejsze były tylko te w moim mieście...
- Or?
Potrząsnęłam głową. Nie mogę teraz odlecieć. Muszę walczyć. Dla siebie. Poczułam dłoń na ramieniu. Zepchnęłam ją. Nie chciałam go przy sobie. Nie jego. Nikogo nie chciałam. To ciężka sprawa. Bardzo ciężka sprawa. Ta sama dłoń pchnęła mnie do tyłu. Znowu próbowałam walczyć. Kopnęłam go kolanem w głowę. Przy okazji sama nabiłam sobie guza. Przewrócił się i przygniótł mnie do ziemi. Nogami zablokował mi biodra. Palce wbił mi w nadgarstki. Pocałował mnie. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie. Sapałam bezgłośnie. Rozluźniłam mięśnie. Zacisnęłam powieki. Mój oddech powoli zwalniał. Zawsze usta zetknęły się jeszcze raz. Tym razem poddałam się do końca. Puścił moje nadgarstki. Palce zaplątałam na jego szyi. Pocałunek był krótki, ale zadowalający. Pios opadł na mnie. Leżeliśmy tak dotąd pewni ciemni ludzie nie wymierzyli w nas włóczniami. Czarna kobieta z pióropuszem zeschłych liści na biodrach i koszykiem pełnym stęchłych, prostych gałęzi uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Cyntia!

piątek, 21 września 2012

Est modus in rebus, sunt certi denique fines...

Skoro mam już 200 wejść, to powinnam "rozświetlić" mojego drugiego bloga, a mianowicie:




Tam jest napisane, o czym to jest, ale i tak wstawię tu kawałek tekstu, tak dla zachęty...
TADAAAA!!!!


Ból. To powiem na początek. Czułam tylko to. Nie pamiętam nic przed tym. Wstałam z białego łoża. Białe ściany. Biała pościel. Białe lustro. Białe okno. Białe niebo. Podeszłam do odbicia. Dziewczyna w białej koszuli przyglądała mi się z zaciekawieniem. Rubinowe włosy sięgały podłogi. Krwiste oczy promieniowały magią. Na szyi miała zawieszony czerwony kryształ. Jej lewą dłoń zdobiło znamię. Podniosłam ją do oczu. Wypalony smok zionął ogniem. Oplatał ją, aż do łokcia. Tam pozostawał cienki kikut. Jego skrzydła przysłaniały prawie całą jej wewnętrzną część. Ostre pazury wyglądał groźnie, toteż zacisnęłam ją w pięść.


Jestem Lilla. Nienawidzę swojego imienia. Lilianna, brr. To chyba najgorsze w świecie imię jakiekolwiek by istniało. Ale moje imię znaczy więcej niż tylko to. Jestem królową. Królową świata, którego nie znasz. Królową Tionikii. Czym jest Tionikia? Innym światem. Niestety nie wiem o nim za wiele. To przez moją Amnezję. Tak... Wiem tylko to, że jest piękna. Lepsza strona medalu średniowiecza. Wspaniałe zamki, małe wsie, urocze widoki...




No i jak się wam podoba?? Zapraszam ^^. Na razie się rozwija, proszę o wyrozumiałość...

czwartek, 20 września 2012

200 wejść!!

Wiem, niektórzy czekają to tysiąca, ale chcę mieć co świętować. No to świętuję! 200 wejść mam już na blogu, ołł jeah!!



Tak poza tym. Historia Oriany stanęła w miejscu ;/. Szkoda, ale niedługo na pewno coś wymyślę ^^.


Pozdrowionka

wtorek, 18 września 2012

Nereus III

 Przepraszam za długą nieobecność, ale komp mi pada i pisze tylko w szkolnej bibliotece ;/. Na rozweselenie podam kolejną część Nereusa. Miłego czytania.

 * * * * * *

Złota ziemia lśni na niebie.
Otworzyła oczy!
Ciemne otaczają ją cienie
Rusza się!
 Zielone sploty kołysają do snu
Patrzy na ciebie!
Gaja
Ziemia się trzęsie!
Śpi
Idzie po ciebie!
Cały czas
I zabija...
Teraz wstała
I zabija...
Śmieje się
I zabija... 
* * *


Klęczałam nad Aresem. Ichor pachniał zachęcająco. Słodki zapach roznosił przez zgliszcza okolicy. Śmiał się. Po prostu rechotał tak, że ziemia się trzęsła. Zacisnął moją dłoń w geście pożegnania. Jego oczy cieszyły się. Śmierć. Co się stanie z bogiem jak umiera? Nie wiem. Drugą ręką pchnął mnie ku sobie. Jego szept był stalowy i zdecydowany:
- Nadziejo. To jest mój koniec. - dobierał słowa bardzo ostrożnie, bojąc się, że za dużo powie. - Wypij krew bogów. I tak na nic się już nie zdam. Daję wam błogosławieństwo. Niech los w walce ci sprzyja.
Przyparł do mnie jeszcze mocniej. Teraz nie miałam wyjścia. W jego gardle pulsowała krew. To było tak kuszące. Zamknęłam oczy i wbiłam się w jego szyję. Cichy jęk i przełykana przeze mnie ciecz rozgromiły niezmąconą ciszę. Poczułam przypływ adrenaliny. Wbiłam paznokcie w jego plecy. Czułam siłę. Moc ogarnęła moje ciało. Ciało boga stało się bezwładne. Umarł. Zaczęło świecić jasnym blaskiem. Łowca zasłonił twarz. Po raz pierwszy widziałam boga w swojej prawdziwej postaci. Puściłam go. Opadł powoli. Potem coś go unosiło w niebo. Był coraz wyżej. Przez chwilę wisiał obok słońca a potem zniknął. Boga wojny już nie było. Ogarnęła mnie fala wstrząsów. Heriotza podniósł mnie i szedł. W mojej głowie na nowo zabrzmiały sprzeczające się głosiki.
Teraz stałaś się bogiem. Masz moc Aresa.
Mieliśmy jej nie informować.
Ale trzeba jej wyjaśnić zanim będzie za późno.
Jak to za późno?!
Eee... Nie mogę ci odpowiedzieć, bo ta druga część, znaczy... Milena proszę odłóż tą siekierę.
Jak zaraz się nie przymkniesz będziesz latał z jedną nogą.
To ma być groźba?
Obietnica.
Już się zamykam.
Mam nadzieję. Kochana posłuchaj mnie. Pijąc krew boga stajesz się bogiem ale tylko w której tamś części. To zależy od ilości tej krwi. Niestety czas ucieka nam bardzo szybko. Do Olimpu macie jakieś dwa dni drogi pieszo, ale jak postaracie się o jakiś transport będziecie tak do wschodu słońca. Pośpieszcie się.
Do głowy przyszła mi jedna myśl. Charmyga. Powoli opuściłam się z jego rąk. Lekko się zachwiałam, ale mogłam na szczęście stać. Gwizdnęłam. Nic. Jeszcze raz. Musi się udać. Na niebie pojawił się ciemny kształt. Przekształcił się w pegaza. Wylądowała przed nami ryjąc w nas popiołem.
Ohoho!! Na Zeusa co się tu stało?!
Później ci powiem. Uniesiesz nas dwoje?
A gdzie lecimy?
Do olimpu.
Dam radę.
Wdrapaliśmy się na jej grzbiet. Kurczowo tarmosiłam jej grzywę. Heriotza mnie objął. Po śmierci Adama dziwnie się czułam w jego obecności. Niby doceniałam to, że się mną opiekuje o chroni, ale gdzieś w głębi kłębiło mi się kilka myśli. Co jeśli chce mnie oszukać? Może sam chciałby przejąć władzę nad bogami? Po jasną cholerę dał ten list Momosowi! Czy on pragnie mną manipulować? Odetchnęłam zimnym powietrzem. Unosiliśmy się poniżej linii chmur. Wszędzie popiół. Białe szkielety budynków. Wyjące syreny samochodów. Brak głosów. Jakiegokolwiek znaku życia. Nic się nie poruszało. Tylko mrugały przewrócone lampy. Nie było ciał. Spaliły się doszczętnie. Co jakiś czas mijaliśmy niedopalone zwłoki. Matka z dzieckiem, jakiś pies, nastolatka... Istny horror. Charmyga wyczuwając moje przerażenie wzbiła się wyżej. Szczyt Empire Statoil Building skąpany był w pyle jak we mgle. Pegaz delikatnie opadł bojąc się, że chodnik się załamie. Złożyła skrzydła i weszła razem z nami do środka. Wszędzie osiadł dym i resztki pomieszczenia. Winda była nietknięta. Weszliśmy do środka. Ktoś już najwyraźniej wychodził z Olimpu, bo numer 600 nadal tkwił na swoim miejscu. Nacisnęłam go powoli. Winda wydała ciche stuknięcie i sunęła w górę. Zacisnęłam dłoń na rękojeści noża. Nie wiadomo co jest na górze. Zanim dostaliśmy się na odpowiednie piętro, do moich nozdrzy dotarł zapach krwi. Boska i zwykła krew. Było jej tak dużo. Życia nie mogłam wyczuć. Winda stanęła. Z głośnika odezwał się głos:
- Piętro sześćsetne, Olimp.
Powoli przeszliśmy na podniebny chodnik. Zniszczenia dotarły nawet tu. Wszędzie biało. Jak w zimie. Zapach ognia unosił się nad resztkami domu bogów. Kroczyliśmy. Próbowaliśmy znaleźć żywych. Prawie nikt nie przeżył. Wstąpiliśmy do sali tronowej. Zapach Ichoru uderzył mnie tak mocno, że czarne plamy przeszły mi po oczach. Trony były zniszczone. Wszędzie umierający bogowie. Pomagałam im wstać. Artemida podparła się na mnie. Heriotza wziął pod rękę Apolla. Charmyga wiozła na sobie nieprzytomnego Zeusa. Przenosiliśmy tak bogów do nektaru Czasami sami wypijali, czasem musieliśmy podać im napój do ust. Ogółem było tak dziesięciu. Hefajstos, Hestia, Atena, Hermes, Morfeusz, Hera i Hekate pomijając tamtą trójkę. Opatrzyłam rany niektórym z nich. Część była mi wdzięczna, część chciała mnie zniszczyć za bezkarne wtargnięcie. Nie było ciał bogów. Reszta pewnie jest w swoich królestwach martwa, albo żywa. Momos na pewno ma sojuszników. Przestałam myśleć o tym i zajęłam się Apollem. Miał najpoważniejsze obrażenia. Nie mógł poruszać się o własnych siłach. Przy okazji nawiązała się rozmowa.
- Słynna córka Nereusa. Co cię skłoniło do przybycia tutaj? - Zapytał patrząc mi w oczy.
- Chęć uratowania waszych boskich tyłków.
Zaśmiał się pod nosem. Potem spoważniał.
- Niewiele nas zostało. Większość bogów wzięła stronę Momosa, twierdząc, że list był prawdziwy. Znam twoje czyste intencje, ale po co przyprowadziłaś tu tego oszusta?
Zacisnęłam mocniej bandaż, na co patron sztuki jęknął i ucichł. Potem bez zastanowienia ofuknęłam go złośliwie:
- Ten oszust właśnie pomaga twojej siostrze, sam też uratował mnie przy tym samemu cierpiąc. Jeżeli myślisz, że on zdradził, to zostań tu. Nie mam zamiaru taskać ze sobą przeciwników.
Odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść. Gdy z jego ust wydobył się jeszcze poważniejszy głos:
- Nawet jeśli zabił ci chłopaka? Nawet jeśli pozbawił cię pełnej władzy w kręgosłupie? Zastanów się. Potem nie będziesz miała szans tego odwrócić.
- Nawet jeśli, to już się to zaczęło. Też potrafię zobaczyć przyszłość, Apollo.
Odeszłam. Kilka osób mówiło, że to fajny bóg, można z nim pogadać na luzie... Coś wątpiłam w ich przypuszczenia. Usiadłam obok Hestii. Mimo takich obrażeń nadal opiekowała się ogniem. Głód palił mnie w gardle. Jednak krew bogów nie była tak sycąca jak saren. Każdy coś jadł, znaczy tylko my z Heriotzą nic nie jedliśmy. Bogowie nasycali się Ambrozją, Charmyga pochłaniała snop siana ze stajni pegazów. Mimo, iż była koniem, wrzuciła część swojego pożywienia, mówiąc w myślach:
Dla wszystkich żywych bogów. Niech wytrzymają jeszcze trochę.
Poklepałam ją po boku i uśmiechnęłam się wesoło. Ja nie miałam czego wrzucić do ognia. Szkoda. Zwykle prosiłam o jakieś jedzenie i rzucałam wszystko o nic nie prosząc. Zawsze dziękowałam.
- Przepraszam cię Hestio, ale nie mam czego wrzucić do ognia.
- Rozumiem.
Wpadłam na pomysł. Wyjęłam nóż i przebiłam skórę w wewnętrznej części dłoni. Stanęłam nad płomieniami i zacisnęłam ją w pięść. Kilka kropel zasyczało w kontakcie z jęzorami. W głowie kręciło mi się tylko jedno słowo. Przepraszam. Cicho je szepnęłam, a ognisko rzuciło mną o jakąś kolumnę. Błyskało iskrami. Wizja. Wizja w ogniu. Wgapiałam się w biel, mimo iż była oślepiająca.

* * *

Wszędzie ciemność. Nie było blasku księżyca. Brak gwiazd. Tylko ciemność. Przemierzali ziemię w poszukiwaniu ocalałych. Pył gryzł oczy i drażnił ich gardła. Mijali resztki miast przykrytych paskiem. Nie padało od kilku dni. Mieli zaschnięte usta. Języki były już szorstkie. Gdzieś jęczało zwierzę uwięzione w klatce, żywcem zjadane przez robactwo. Nie szukali jedzenia. Nie szukali wody. Szukali czegoś innego. W pewnej chwili jeden z towarzyszy upadł. Nikt mu nie pomógł. Stali i patrzyli jak umiera w agoniach gorąca. Kiedy postać przestała wydawać ostatnie dźwięki, rzucili się na nią. Rozebrali, podzielili się jej dobytkiem. Potem podpalili ciało i płakali. Po płaczu nastąpiła uczta. Podzielili się ludzkim mięsem i jedli w milczeniu. Zostawili tylko serce. Wrzucili je do ognia, krzycząc:
- O pani nasza, Gajo! Przerwij nasze cierpienia! Pozwól nam umrzeć! Nie chcemy być już nieśmiertelni! Przebij nasze serca swoim mieczem!
Jeden z nich rzucił się w płomienie. Stał i wył z bólu lecz ogień nie chciał go pochłonąć. Po kilku godzinach języki opadły do popiołów. Ona nadal tam stał, tym razem płacząc. Nie z bólu. Nie z cierpienia, jakie odczuwał. Płakał, bo nie może umrzeć. Nie może umrzeć, bo jest bogiem. Zerwał szal z szyi. Do niego podeszła młoda kobieta. Pocałowała go w grdykę. Potem ugryzła, spijając złoty ichor. On dalej płakał. Zwolniła uścisk. Uchyliła swój kołnierz. Przebiła ostrymi paznokciami skórę. Próbował się powstrzymać. Zgromiła go władczym spojrzeniem. Powoli, z obrzydzeniem pił jej krew. Przestał i otarł spływającą mu po ustach ciecz. Kobieta uśmiechnęła się. Odeszła, zostawiając mu w dłoni sztylet. Zacisnął dłoń na jego ostrzu. Krew spłynęła po jego palcach i spadła, sycząc, na rozgrzany popiół.

* * *

Leżałam w ramionach wampira. Przetarłam oczy, lekko zdezorientowana. Nade mną pochylała się Artemida. Do ust wlewała mi nektar. Gdzieś za nimi stał już zdrowy Apollo. Miał skrzywioną minę. W jego oczach malowała się złość. Usta bezdźwięcznie wypowiadały jedno słowo, "zdrajca". Nie ruszyło mnie to. Zachłysnęłam się boskim napojem i usiadłam. Wokół mnie pojawił się wianuszek Łowczyń. Moje oczy powiększyły się do rozmiarów talerzy. Wstałam z ziemi lekko oszołomiona.
- Ale... przecież... nie wyczuwałam życia...
Jedna z nich raczyła mi wyjaśnić całą sytuację. Wyszła do przodu i ujęła mnie pod rękę. Ciągnęła nas w stronę zniszczonej fontanny. Pchnęła mnie, żebym usiadła i zaczęła nadawać szybciej niż radio:
- Po pierwsze: my ty jesteśmy od dwóch minut; Po drugie: mamy kłopoty; Po trzecie: jesteś nam potrzebna.
Zgadzasz się?
Zamilkła i popatrzyła się na mnie pytająco. Otworzyłam usta i nie wiedziałam co powiedzieć. Mam im pomóc. W czym? Mają kłopoty. Jakie? Mam się zgodzić. Na co? Tak. Nie potrafię odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Zanim jednak wypytałam o co chodzi, poczułam to. Odbiegłam od dziewczyny. Upadłam na kolana przed nimi. Percy miał rozerwaną nogę, cały w zaschniętej krwi. Anabeth podobnie, tylko, że ona była na skraju życia. W pięści zaciskała medalion. Gdy mnie zobaczyła, rozluźniła mięśnie. Muszelka z brzdękiem upadła na posadzkę. Jej dusza wyrywała się do lotu w stronę podziemi. Przypomniała mi się scena sprzed bodajże miesiąca. Nachyliłam się nad dziewczyną. Na jej twarz wstąpił blady uśmiech. Wszyscy patrzyli na to w milczeniu. Na jej szyję skapnęła szklista łza. Usta rozchylały się w słowa "zrób to". Nigdy nie smakowałam krwi dziecka Ateny. Sama bogini widząc to miała przerażenie w oczach. Otworzyłam usta ukazując śnieżnobiałe kły. Powoli wkłuwałam się w jej szyję. Serce biło jej szybko. Wzdrygnęła się, czując ten ból. Na mój język wstąpiły jej wspomnienia. Jak uderzenie gromu była wiadomość o miłości do syna Posejdona. Chciałam t przerwać. Z mojego ciała uszła szczypta energii. Dziewczynę ogarnął chłód. Odcięłam się od niej. Usiadłam na podłogę między nimi. Wzięłam d ręki prezent od ojca. Muszelka błysnęła. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Obydwoje herosów zabrano do bezpieczniejszego miejsca. Bogowie nadal patrzyli się na mnie. Nie czułam skrępowania lecz bił od nich strach przede mną. Po twarzy pana niebios odgadłam jego myśli. Chciał, żebym uratowała jego tyłek, a potem mnie zabije. Chyba, że do tego nie dopuszczę.
Pospiesz się!!
Skoczyłam do góry. Razem ze mną wzdrygnęły się Łowczynie.
Słucham?
Nadziejo szybciej!! Leć do Obozu Herosów!!
Zerwałam się z podłogi. Skinęłam na Heriotzę. Podszedł do mnie. Miał poważną minę. Zabrałam go z dala od innych. Oparłam go o częściowo zburzoną ścianę i zbliżyłam się tak, że nasze nosy prawie się stykały.
- Musimy lecieć do Obozu Herosów. Teraz.
Nie był zaskoczony tym faktem. Przebiegł wzrokiem ruiny. Przytulił mnie. Wystraszona prawie go odepchnęłam. On jednak mnie trzymał bardzo mocno. Ustami musnął moje ucho, przy czym mówiąc prawie bezgłośnie:
- Uciekajmy. Wszyscy bogowie pragną nas zabić. Widziałem. Kiedy zmieniałaś Anabeth. Zawołaj pegaza.
Wtedy mnie puścił. Gwizdnęłam pod nosem. Do naszych uszu dotarł stukot kopyt. Charmyga była pełni sił.
Coś się stało?
Musimy lecieć do Obozu. Teraz. Dasz radę?
Na pewno. Nie po to tyle się nażarłam.
Wskoczyliśmy na jej grzbiet. Pokłusowała kilka metrów i wzbiła się w powietrze. Minęliśmy zniszczone miasto. Lot trwał minuty. Widziałam dom herosów. Był w opłakanym stanie. Osłona pewnie pękła pod naciskiem wybuchu. Tylko dzięki temu, przebywający tam herosi przebyli. Opadliśmy przed dwunastoma domkami. O dziwo, żaden z nich był nienaruszony. Jednak gryzący pył dawał się we znaki i po dłuższym czasie można było się otruć. Wampir lekko się zatoczył. Musiałam go podtrzymać.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, tylko mało jadłem i... W porządku już.
Znałam tą historię zbyt dobrze. Zerwałam rękaw bluzy. Pozwoliłam, byśmy opadli poniżej trujących gazów. Zbliżyłam się do niego. Podałam mu dłoń. On nie był taki jak Ad. Wgryzł się bez protestów. Wgryzł się głęboko. Nie pozwolił, by chociaż kropla krwi wypłynęła z jego ust. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Wykonywało ruchy, których nie mogłam zrozumieć. Objęłam go i przytuliłam. Wystraszony rozluźnił uścisk. Moja dłoń opadła bezwładnie na ziemię. Patrzyłam mu w oczy. Oboje tego nie chcieliśmy. Nie pragnęłam pocieszenia. Nie pragnęłam niczego. Jednak to zrobiłam. Zawiesiłam muszelkę na jego szyi. Słyszałam dziki stukot jego serca. Przestał oddychać. Głową pokazywał, bym tego nie robiła. Sam nie mógł tego przerwać. Coś mnie zmuszało i się temu poddawałam. Objęłam rozgrzane policzki wampira. Płakał. Tak. Oboje byliśmy pod presją. Czyjąś nieodwracalną presją. Ktoś nami kierował i w tej chwili postanowił się zabawić. Objął mnie w talii. Pocałowałam go. Czułam się zdrajcą. Podłym zdrajcą. Tak na niego natarłam, że opadliśmy na trawę. Leżeliśmy w bezruchu, słuchając miotających się serc. Nie bolało. Nie wiem skąd u mnie ta myśl. Powoli się dusiłam. Mocniej zacisnęłam palce na jego plecach. Odczepiliśmy się od siebie dopiero, gdy boje posinieliśmy z powodu braku tlenu. Po mojej czaszce obiło się pytanie, które niechcący wypowiedziałam na głos:
- Czyim dzieckiem jesteś?
Zastanowił się. Długo się zastanowił. Jakby wiedział. Jakbym ja wiedziała. Po chwili odpowiedział:
- Iaso. Nie znam jednak całej swojej przeszłości. Tylko ten rok, nic więcej. Taka amnezja. Wszystko już wiedziałem. W kieszeni miałem list. Miałem go dostarczyć Momosowi. Kiedy on się wściekł,  zorientowałem się, jakich szkód narobiłem. Matka kazała mi cię odnaleźć. Wiedziałem gdzie będziesz. Dalej miałem cię chronić. Więcej nic nie wiem.
- A złoty ptak?
Uśmiechnął się.
- Dar od twojego ojca. To...
- Nie musisz mówić dalej. Nie mamy czasu. - przerwałam mu. Nie chciałam słuchać historii z moim tatą w roli głównej. Wstaliśmy i przeszukaliśmy domki jeden po drugim. Kilka herosów. Martwi i żywi. Przenosiliśmy ich w bezpieczniejsze miejsca. Ogółem - Dwadzieścioro dzieciaków, między innymi  od Aresa, Apolla, Hermesa, Ateny, Afrodyty, Hekate, Hypnosa i Hefajstosa. Jeszcze dodać kilku niekreślonych. Kilka dziewczyn od bogini magii usunęło mgłę. Pozostałymi zajęli się dzieciaki pana sztuki. Zostawiliśmy ich i skierowaliśmy się ku Wielkiemu Domowi. On za to nie był w najlepszym stanie. Weszliśmy do środka. Kurz był wszędzie. Większość pokoi była zdemolowana. Przeszliśmy na wyższy poziom. Tam było podobnie. Heriotza wyłamał zablokowane drzwi. W środku leżał Chejron. Był nieprzytomny. Myślami skierowałam się do Charmygi.
Sprowadź pomoc. Mamy Chejrona.
Robi się.
Zdjęliśmy kilka desek, leżącym na jego końskim cielsku. Jego życie ledwie się tliło. Nawet nie próbowałam go opatrzyć. Za bardzo ostatni łaknę krwi. Kucnęłam nad centaurem. Pod powiekami widziałam ruch oczu. Albo śnił, albo miał wizję. Przypomniałam sobie wydarzenie z ogniem. To, co teraz robię, było niebezpieczne. Ratowałam, pomimo tego, iż sama byłam najniebezpieczniejsza z całego towarzystwa. Wampir położył mi dłoń na ramieniu. Zadarłam głowę ku górze. Miał poważny wyraz twarzy. W jego oczach tkwiła troska. Spuściłam głowę. Westchnęłam. Musiałam mu powiedzieć. Musiał wiedzieć. Musiał. Musiał... Zebrałam myśli. Wypowiedziałam wszystko na jednym tchu:
- Miałam wizję. Wampiry. Spustoszałe miasto. Jeden umiera.Oni go pożerają. Potem inny staje w ogniu. Błaga Gaję o zdjęcie klątwy, którą jest nieśmiertelność. Podchodzi do niego kobieta. Piją nawzajem swoją krew. Potem daje mu sztylet. Sztylet, potrafiący zranić boga.
Nie zauważyłam, że przygląda się mi cała grupka dzieciaków. Szczęki mieli opuszczone do podłogi. Wstałam zmieszana. Kilku chłopców nastawiło broń w moją stronę. Miałam jedną szansę. Powiedzieć im całą prawdę. Prawdę, kim jestem i co zrobiłam. Ponownie odetchnęłam.
- Jestem wampirem. Rok temu moja moc zwiększyła się. Całkiem przypadkiem. Zmieniłam wtedy Adama, syna Nefele w wampira. Nie mogłam tego odwrócić. Na misji odratowania Łowczyń uratował mnie, zmieniając w wampira. Potem, po roku, dokładnie miesiąc temu wyruszyliśmy na kolejną misję. Mieliśmy zabić jego - tu wskazałam na Heriotzę - ale zaatakowały nas mewy. Ad zginął. A on mnie odratował przed wybuchem. Ares nie żyje. Afrodyta też. Momos walczy z resztą bogów. My szukamy ocalałych. Mamy zawieźć was do pałacu mojego ojca. Jeżeli chcecie, nie idźcie z nami. Tylko nie zabijajcie nas. Chcemy odejść w pokoju.
Cisza. Powoli ogarniali całą sytuację. Z grupki wypchnęli jakąś dziewczynę. Na oko córka Ateny. Trzęsła się jej ręka ze sztyletem. Podeszłam do niej. Próbowała się cofnąć, ale tłum pchał ją w moją stronę. Wyjęłam jej broń z dłoni. Zacisnęłam rękę w pięść. Zrobiłam nacięcie. Po ramieniu spłynęła złota krew. Wszyscy cofnęli się o krok. Kucnęłam nad dziewczyną, bo była niższa ode mnie. Wystawiła trzęsącą się dłoń. Położyłam jej broń ostrzem do siebie. Wszystkie dzieciaki patrzyły to na mnie, to na dziewczynę. Po moim przegubie nadal sączyła się krew. Cofnęłam się w stronę wampira. Zacisnął palce na mojej ranie. Syknęłam cicho. Bolało. Podciągnął ją do swojej twarzy.  Jego oddech był kojący. Równomiernie wypuszczał powietrze. Po chwili ból ustał. Wypuścił moją dłoń. Grupka herosów patrzyła wciąż na dziewczynę. Ona dalej stała jak słup soli i wgapiała się w boską krew. Wszyscy mieli wystawioną broń. Niepokoiło mnie to. Byłam czujna. Dziewczyna nagle przebiła sztyletem swoją rękę. Wyrwała go z ogromną siłą i upadła. Heriotza rzucił się, by jej pomóc. Dzieci Apolla wypuściły strzały. Zmieniłam się w węża. Wypadłam przed syna  Iaso. Rozpostarłam kaptur. Dziesiątki grotów przebiło moją łuskowatą skórę. Zmieniłam się w człowieka i zderzyłam się z podłogą nieprzytomna.

* * *

Wampir zaskoczony całą sytuacją, począł się za uzdrawianie dziewczyny. Z bólem w sercu wyrywał spiżowe groty z jej ciała. Zerwał dziurawą bluzę, pozostawiając na jej ciele tylko bluzkę na ramiączkach. Jego ręka zawisła nad jej sercem. Z ust wypływały starożytne słowa:
- Zasklep rany.
Powtarzał słowa kilka razy, lecz rana na brzuchu dalej była otwarta. Nie było czasu. Przegryzł nasadę kciuka. Otworzył jej usta. Palcem wskazującym wyciskał srebrną krew. Dalej nic. Nie wiedział, co robić. Jeszcze kilka razy próbował rozmaitych zaklęć, ale z rany dalej sączyła się krew. Nawet zaklęcia wyleczenia nie działały, choć pozbawiły go sporej ilości energii. Nie wiedział, co robić. Wypróbował wszystko. Pocałował jej sztywne usta i spojrzał na dzieci Apolla ze łzami w oczach.
- Jeśli umiecie, uratujcie ją. Chociażby ze względu na poświęcenie, jakiego dokonała.
Odszedł od jej ciała. Spoglądał przez okno, słuchając poleceń drużynowego domku. Może jest jeszcze szansa. Nad krzyknęła z bólu. Heriotza zacisnął dłonie w pięści. Mógł tylko słuchać jej lamentów, sam nic nie potrafił zrobić. Kolejny krzyk, tym razem głośniejszy. I kolejny, i kolejny, i kolejny, każdy dłuższy od poprzedniego. Nie wytrzymał. Odpędził dzieciaki. Jeszcze raz ukląkł nad nią. Rękę położył na ranie. Do jej ucha przyłożył usta.
- Nad, dasz radę - szeptał - to dla ciebie nic. Zrób to dla mnie. Nie, nie dla mnie, dla innych, dla tych dzieciaków, dla śmiertelnych, dla... Tych, co zginęli. Proszę.
Jego dłoń rozświetliła zawalony pokój. Dzieci patrona sztuki wystraszeni odskoczyli w stronę wyjścia, ale dalej wpatrywali się w wampira. Blask stał się oślepiający. Herosi odwrócili wzrok.

* * *

Ciepło. Silne ciepło w brzuchu. Moje powieki się rozwarły. Płaczący wampir uśmiechał się do mnie blado. Odwzajemniłam uśmiech. Nagle zrobiło się strasznie ciemno. Podparłam się na rękach. Kłucie w brzuchu rzuciło mną w podłogę. Pogładziłam dłonią po źródle Moja bluzka była dziurawa w wielu miejscach. Podparłam się ponownie, tym razem z jego pomocą. Kiedy zobaczyłam swoje ciało... Byłam cała w zaschniętej krwi. Moje ubranie - jak ser szwajcarski. Wokół mnie dziesiątki grotów. Miałam tylko jedną, małą bliznę. Blizna była w kształcie ptaka. Gdy się poruszałam, błyszczała złotem. Wstałam, opierając się o ramię Heriotzy. Kulejąc ominęliśmy grupkę zaskoczonych półkrwi. Powoli zeszliśmy z piętra i opuściliśmy Wielki Dom. Gwizdnęłam na Charmygę. Przygalopowała do nas gotowa do drogi. Zanim wpakowałam się na jej grzbiet, zatrzymała nas córka Aresa - Clarisse.
- Czy ty powiedziałaś, że mój ojciec nie żyje?!
Zeszłam z pegaza nieco zdziwiona. Dziewczyna zatrzymała się przed nami i zaczęła ciężko dyszeć. Wampir zaczął wyjaśniać jej zaistniałą sytuację, ale uciszyłam go ręką.
- Tak. Ares nie żyje.
- To niemożliwe. On jest bogiem. - Mówiła, zbyt spokojnie jak na córę wojny
- Pobłogosławił nas. Chciał... - zawahałam się -...miałam wypić jego krew.
Clarisse wstrzymała oddech. Jej oczy powiększyły się do rozmiarów tarczy strzelniczej. Do jej ręki przyleciała włócznia. Dziewczyna miała wściekłość w oczach. Broń niebezpiecznie się skrzyła czerwienią. Uniosłam dłoń do góry. Czerwona łuna oświetliła ganek i nas wszystkich. Clarisse cofnęła się, przy okazji zahaczając włócznią o przewrócony stół. Wypuszczony strumień energii uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Błyskawica nie zrobiła mi krzywdy. Odbiła się ode mnie jak gumowa piłka i wróciła do włóczni, rozbijając ją na tysiące kawałków. Córka Aresa nie wierzyła w to, co się dzieje. Sama też nie miałam pojęcia o mocach, jakie we mnie wstąpiły.
Chciałam zniknąć. Nie pragnęłam bycia w centrum uwagi. To bogowie tego chcieli. Chcieli być bogami, a nie ludźmi. Ludźmi - marnymi istotami, żyjącymi krócej niż rośliny. Ludzie są nietrwali. Nic nie jest trwałe. Tylko bogowie są trwali. Chyba, że zagrozi im coś poważnego. Wtedy giną. Giną i nie odradzają się. Aresa nikt nie zastąpi. Ojca też nie. Może wiedziałam, co ona czuje, może nawet nie miałam pojęcia, ale w tamtej chwili postąpiłam słusznie. Nie żałuję swojej decyzji. Nigdy nie będę żałować.
Pozwoliłam, by krwista łuna wyrwała się z mojej dłoni. Patrzyłam, jak płynie w stronę płaczącej Clarisse. Ona nie zwracała na to uwagi. Patrzyła na swój prezent. Dar, którego już nie ma. Nie poczuła, jak Czerwień spowija jej ciało. Nie poczuła, że jest teraz bogiem. Płakała jak nigdy dotąd. Jej tata - surowy, stanowczy, silny - nie żyje. To była ostatnia pamiątka po nim. Specjalnie dla niej. Specjalnie dla ukochanej córki, której już nie zobaczy. Nie zobaczy jej mokrych od łez oczy. Nie usłyszy jej władczego głosu. Nie będzie mógł jej skrycie podziwiać, by potem krzyczeć jej prosto w twarz, jaką to jest nieudolną. Nie będzie mógł jej już chronić. Teraz ona jest nim. Teraz ona jest bogiem wojny. Nie jest już półkrwi. Nie jest już herosem. W duchu chciałby to ona była panią wojny. Była lepsza od niego. Był dla niej surowy, ale chciałby to ona była bogiem, nie on. Ona na to zasłużyła, Ares nie.
Clarisse skuliła się na schodach i łkała pod nosem. Nikt jej nie pocieszał. Usiadłam obok. Z nią nie należy się bawić, jej trzeba to powiedzieć prosto z mostu. Spojrzałam na płonące już oczy.
- Kiedy piłam jego krew... Myślał o tobie. Znaczyłaś dla niego najwięcej... Nawet Afrodytę nie darzył takim uczuciem. Dając mi swoją krew, chciałbym przekazała ją tobie. To ty będziesz jego następcą. Kochał cię najbardziej.
Wskoczyłam na Charmygę. Wampir nic nie mówił. Pegaz lekko odbił się od zbitej trawy. Zostawiliśmy Obóz Herosów samemu sobie. Lecieliśmy dalej - do Obozu Jupitera. W całej Ameryce Północnej nie było żywej duszy. Wszędzie popiół i dym. Nikt nie przeżył. Możliwe, że bogowie nadal chronią się w swoich wielkich domach, ale nie miałam zamiaru ich ratować. Najważniejsi byli herosi.
Stanęliśmy przed tunelem. Straży nie było.
Wkroczyliśmy do Obozu.
Przeszliśmy przez rzekę.
Cisza.
Cisza.
Nic.
Pustkowie. Brak budynków. Brak ludzi. Brak wszystkiego. Wiedziałam, gdzie jest ten obóz. Dokładnie pamiętam jego krój. Teraz nie było nic. Goła skała, ot cała filozofia. Przeszłam kilka kroków. Czułam czyjąś obecność. Obecność czegoś. Czułam drgające głosy. Nie, jeden głos. Przejechałam palcami po muszelkach na pochwie noża. Wyjęłam nóż i zamachnęłam się za siebie. Zatrzymałam się milimetr od celu. Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się triumfalnie.
- Nico di Angelo. Wiedziałam, że cię tu znajdę. Gdzie jest Jupiter?
- U mnie też w porządku, dzięki, że się o mnie martwisz, Nadio. - Przeszedł do pegaza, mijając mnie jak okropną rzeźbę na wystawie. Kara nie chciała za nic dotknąć się synowi Hadesa. On nie odpuszczał. W końcu został ugryziony przez moją klacz. Na gołą skałę skapnęła złota krew.
- Ichor?! Czyżby Hades oddał ci swoją krew?
Schował dłoń w kieszeń.
- Mój ojciec nie żyje, jeśli o to ci chodzi. Teraz ja jestem Panem Podziemi. Jeżeli chodzi o Jupiter, to ewakuowali się, zanim fala dotarła do nich. Od razu mówię, że nie miałem z tym nic wspólnego.
- Ewakuacja? Czyżby tylko na to stać potężnych Rzymian? Zamiast bronić swojego kraju, uciekają w popłochu? Wyjaśnij mi to.
Nico podszedł do Heriotzy. Zmierzył go wzrokiem. Byli równej wysokości. Obaj wyżsi ode mnie o głowę. Ja też nie byłam niczego sobie. Sto sześćdziesiąt cztery centymetry to nie jest mała dziewczynka. Nowy Pan Podziemi odwrócił się tyłem do wampira.
- Ładnego masz pomocnika. Czy to nie on przypadkiem zabił Adama? Widziałem jego duszę. Pragnie cię ostatni raz zobaczyć. Bo wampiry czeka zniszczenie. Masz kilka minut na dotarcie. Jeżeli nie zdążysz...
- Nie. - szepnęłam
- Co?
- Nie.
Wiem, nie zasłużył na to, ale nie dam satysfakcji Nicowi. Nie mam zamiaru patrzeć na unicestwienie duszy Adama. To już tak nie bolało, a to tylko wzmocniłoby ten ból. Nadal boli, gdy wspominam tamtą chwilę. Nadal boli, gdy patrzę na Łowcę. Dawno go tak nie nazwałam. Może to przez jego imię. Może to przez to, że zmieniłam stosunek, co do niego. Łowca... Nawet nie wiem, dlaczego tak go nazwaliśmy. Trawił go głód, pewnie dlatego. Skaczę z tematu na temat. Za szybko Nadziejo, oj za szybko... Już nie jestem taka jak kiedyś. Nie poddaję się tak łatwo. Dla mnie starej problemem była rodzina... Ciotka... Mieszkaliśmy w Europie, ciekawa jestem, czy żyje. Dla mnie nowej - bogowie. Czego sami nie potrafią sobie poradzić? Niech przywołają swoje dzieci. Skąd my, herosi, mamy wiedzieć po czyjej stronie walczyć? Mamy wybrać stronę rodzica, czy boga, który na pewny wygra? Jesteśmy pionkami w grze. Pionkami i niczym więcej.
Nico gapił się na mnie jak na idiotkę. Znów ten debilny uśmiech.
- No, no, no!! Widzę, że znalazł się nowy kochaś.
Syn, Iaso rzucił się wściekły na chłopaka. Zaczęli się tarzać i walić pięściami po twarzach. Srebrna krew mieszała się ze złotą, tworząc taniec barw. Nie umiałam tego przerwać. Mogłam się tylko przyglądać. Odeszłam kilka kroków od bijących się. Miałam mało czasu. Skoro nie mogę zakończyć walki, to chociaż dokończę misję. Wsiadłam na Charmygę.
Gdzie lecimy?
Nie wiem... Do domu mego ojca.
A oni?
Jeżeli potrafisz, to to zatrzymaj, bo ja nie umiem.
Robi się.
Klacz złapała Nica za kurtę i wzbiła się w powietrze. Szamotał się, ale przestał. Heriotza leżał na ziemi spluty krwią. Zeskoczyłam jej z grzbietu i uklękłam przy nim. Utrata krwi dla wampira to bardzo wiele. Pomogłam mu wstać. Charmyga opadła na dół i pozwoliła na siebie wsiąść.
No to: Witaj Nereusie! Nie martw się, na pewno was doniosę! Tylko powiedz temu czarnemu, żeby się tak nie wiercił, bo wleci do morza.
Nie ma sprawy.
Nachyliłam się do Nica i powtórzyłam mu z bananem na twarzy. Odwzajemnił to przerażoną miną.
Latanie na mojej kochanej klaczy nigdy nie było złe. Może i strzelała fochy, ale to dobry pegaz. Nie pamiętam, kiedy ją dostaliśmy. Prezent, pomagający nam dostać się do Obozu. Europa to odległe miejsce. Jest dla mnie szczególna. Pomimo pijaków, dresiarzy i innych debili, to można żyć w moim mieście. Mieszkam w małej mieścine. W sumie to wieś obita czterema szosami. Mój ulubiony plus, to ogromna działka. Tam zginęła mama... Muszę o tym zapomnieć.
Stanęliśmy na jakiejś wyspie. Kara postawiła di Angelo na ziemi. Wyspa była malutka. Coś wielkości dużego salonu. Sam piasek. I jak mam tu znaleźć dom ojca? Nie wiem nic. Usiadłam zrezygnowana. Ta wielka przeprowadzka mnie przerastała. Nigdy nie zdradzałam emocji przed kimkolwiek, prócz Adama. Teraz mis się to nie udało. Znowu poczułam się jak mała dziewczynka, której nikt nie chce. Jak podczas pierwszego pocałunku. Musiałam to wykrzyczeć. Kiedyś głośno myślałam. Teraz nie umiem takich rzeczy. Jestem beznadziejna. Jestem kompletną idiotką. Wszyscy są lepsi ode mnie. Nawet... Nie wiem. Nie wiem nic, co by było dla mnie przydatne w życiu. Nienawidzę samej siebie. Próbuję ratować - zabijam. Próbuję pomóc - zabijam. Zawsze kogoś skrzywdzę. Zawsze robię coś źle. Tylko dlaczego?
- Może jeszcze nie jesteś gotowa na mądre decyzje.
Wampir usiadł koło mnie. Mimo, że jego oczy były fascynujące, to nadal brakowało mi tych burzowych ślepi Adama. Jego głosu nie mogłam zapomnieć. Jego samego też nie mogłam zapomnieć.
- Nic nie szkodzi. Chcę tylko, żebyś była bezpieczna.
- Przepraszam. Często nie mam świadomości, że coś mówię. Muszę się nauczyć panować nad tym.
Nic nie powiedział. Oboje wgapialiśmy się w ocean. Gdzie jest mój ojciec? Jest panem oceanu. Jego dom jest na samym dnie. Nie umiem oddychać pod wodą. Tylko Percy to potrafi. A wyspa? Dom mego ojca... Plaża!
- Co?
Heriotza patrzył na mnie z rozbawieniem na twarzy. Może pomyślał, że mi odbiło.
- W mitologii Nereus wygrzewał się na plaży, oglądając zachód słońca, prawda?
- No tak.
- Zachód już za kilka minut. On tutaj sam przyjdzie, trzeba czekać.
Usiadłam na piasku, pełna adrenaliny. Nico nadal nie ogarniał całej sytuacji. Często bywał w Obozie, kiedy byłam młodsza. Kiedyś wyzwał mnie do walki. To było tydzień po przyjeździe. Miałam już swoje noże. Walczyliśmy dobrą godzinę. Zebrała się wtedy niezła grupka herosów. Wygrałam. Wypadł mu miecz z dłoni. Wyciągnęłam nóż nad siebie. Zniknął. To była dla niego hańba. Walczył z całych sił. Pragnął mnie pokonać. Teraz zawsze mnie upokarza. Próbuje. Nie udaje mu się.
Wampir sięgnął po moją dłoń. Di Angelo poszedł gdzieś na drugi koniec, więc nie widział i nie słyszał nas.
- Ile razy patrzę ci w oczy - szeptał - widzę w nich niepokój. Teraz nie potrafię dojrzeć nic, poza spokojem. Co kryjesz w sobie?
Nie potrafiłam na te pytania odpowiedzieć. Na własne i jego. Były za trudne. Dla mnie.
- Nic nie potrafię ukryć. Nie mam o kogo się martwić. Anabeth i Percy są bezpieczni. Prawdopodobnie ciotka już nie żyje. Obóz mnie wyparł, a Jupiter uciekł. Co dalej?
- Na pewno? Bogowie zrobią wszystko, by pozbyć się krwiopijców ze swojego domu. Zeus od dawna chce zabić syna Pana Mórz. Czeka tylko na dogodną okazję. Fala na pewno nie dotarła tak daleko. Obóz się rozpada, a Jupiter jest narażony na liczne niebezpieczeństwa. My mamy za zadanie zaprowadzić ich do twojego domu.
- Dobrze mówisz.
Za nami pojawił się mężczyzna Biały T-shirt sięgał mu kolan. Obejmował Niebieską kobietę, odzianą w coś. Tak, ubrana była w coś zielonego. Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Nereus Wskazał nam dziurę w piasku. Jego dom był tak blisko. Ja jednak musiałam coś zniszczyć. Stałam jak słup soli i gapiłam się przed siebie. Nie mogłam się ruszyć. Czułam się coraz mniejsza i mniejsza. Moje nogi zasypywał piasek. Zapadałam się. Traciłam przytomność. Poczułam jeszcze tylko pazury w ramionach i zasnęłam w rytmie kołysanki, śpiewanej mi przez pierwszą matkę.

* * *

Gaja wstała ze swojego złotego tronu. Wodziła wzrokiem po więźniach. Nie byli silni. Nie byli mądrzy. Dla niej po prostu były to śmieci. Machnęła dłonią, a jęcy zamienili się w pył. Przeszła kilka kroków. Sala była pusta i nudna. Brakowało jej małżonka. Jej włosy sunęły po posadzce. Była to kaskada błękitnej, czystej wody. Sama gaja była żywą zielenią. Mogła wyjść gdzie chciała i kiedy chciała, nie tracąc zbędnej energii. Trzymały ją tylko te więzy, których tak nienawidziła. Wiązały jej moc w kuli. Nie mogła zniszczyć ludzi. Była za słaba. Szkoda. A tak bardzo pragnęła, by była czysta. Czysta, niczym kropla wody.
- Pani - przed jej obliczem pojawiła się driada - przyprowadzić kolejnych więźniów?
Gaja uśmiechnęła się do podwładnej.
- Nie. Znajdź córkę Nereusa. Muszę ją mieć. Uwolni mnie. - driada czekała na kolejne rozkazy - Odejdź.
I zniknęła w oparach mgły. Gaja przyprowadziła dłonią obraz zielonowłosej dziewczyny, walczącej z Panem Podziemi. Uśmiechnęła się jeszcze raz.
- Będziesz moja.

* * *

Wstałam z morskiego łoża. Z wyciągniętą ręką w moją stronę spał Wampir. Gaja nie spała. Gaja nigdy nie spała. Tylko czeka na mnie. Nienawidzę tego, że istnieję. Sprowadzam tylko kłopoty. Tylko kłopoty i nic więcej. Córka Nereusa i Ate pomaga światu - głupie myślenie. Zawsze byłam głupia. I jeszcze użalam się nad sobą. Zakompleksiona. Beznadziejna. Spadłam już na najniższy poziom. Mogę tylko się zabić. Będzie szloch, ale przejdzie im. Każdemu przejdzie. Pogładziłam się po nadgarstku. Pod tą skórą bije srebrna krew. Wbiłam paznokcie w żyły. Na moich palcach pojawił się srebrzysty płyn. To samo zrobiłam z drugim nadgarstkiem. Łoże nasiąkło moją krwią. Nie widziałam nic, poza srebrem.  I dobrze. Nie należę już do tego świata. Koniec.
- Nadio! Nad, co ty robisz?! Na Zeusa. Jesteś, aż tak głupia?
Heriotza trzymał mnie w ramionach. Płakał. Krzyczał. Kazał mi pić swoją krew. A ja traciłam przytomność. Oddalałam się. To dobrze. To bardzo dobrze.

środa, 29 sierpnia 2012

TAG ^^

Zostałam ztagowana przez Lucy. Tag ten polega na tym, że mam napisać siedem prawd o sobie i odpowiedzieć na wcześniej zadane mi pytania. No to zaczynamy.


1. Kocham filmy i książki fantastyczne.
2. Uwielbiam czekoladę.
3. Nie potrafię kląć (poza cholerą).
4. Kocham za duże koszulki i nienawidzę spódnic i sukienek.
5. Nie mogę patrzeć się na banany.
6. Wbrew pozorom nie potrafię opowiadać. Plącze mi się język i za szybko mówię...
7. Kocham moich nauczycieli z podstawówki. Są najlepsi.


No a teraz pytania zadane mi przez Lucy :

1. Masz ulubionego bohatera książkowego? Jakiego?
Trochę ich jest, ale najbardziej Anielka z książki Prusa.

2. Jakiego rodzaju muzyki słuchasz?
Rap (NPWM), Folklor (Enej), Latynos (Shakira)

3. Lubisz sowy? :3
Nie mam nic przeciwko, chociaż bardziej przepadam za smokami ^^.

4. Twój ulubiony film?
Avatar

5. I słodycz?
Zgadnij... CZEKOLADA!!

6. I może jakiś przedmiot z dzieciństwa?
Miałam małego lewka - Nala. Kochałam imiona z Króla Lwa. Bawiłam się nią dzień w dzień. Kiedy jej mała nga się rozpruła, zszyłam ją i zabandażowałam. Szkoda, że jej nie ma na świecie ;(... 

7. Jaki masz stosunek do szkoły?
Chcę wrócić do szkoły. Nudno mi w te wakacje... :(

8. Masz jakieś zainteresowania inne od tych, które prezentujesz na blogu?
Czytanie. Duuuużo czytania. I... Fotografia amatorska.

9. Jesteś jedynaczką czy masz rodzeństwo?
Niestety... Złośliwa, młodsza ode mnie, małpa potocznie nazywana "bratem" i moja kochana starsza siostra.

10. Według Ciebie najlepszym/ą pisarzem/ką jest...
Eee.... Wymienię kilku:
Rick Riordan, Collins Suzanne i Christopher Paolini.


Teraz kolej na mnie. Taguję:

Risanę
I dla złośliwości  Lucy

Pytania:

1. Twój ulubiony film.
2. Najlepszy cytat z książki.
3. Twoje najskrytsze marzenie.
4. Jakim bohaterem ze swojej ulubionej książki chciałabyś być być?
5. (Szczerze) Lubisz słodycze?!
6. (Wiem, głupie pytanie) Śniło ci się kiedyś, że to, co piszesz wydarzyło się naprawdę (że jesteś głównym bohaterem swojego opowiadania)?
7. Czy powyższe pytania nie są ciut idiotyczne?


I tyle pytań de mnie.
Ale jestem zła, Buahaaha!!!

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Historia Oriany PROLOG

Postanowiłam napisać coś zupełnie nowego, a właściwie Historię Oriany. Dziewczyna dowiaduje się, że jest żołnierzem. Na tym jeszcze nie koniec! To jest przyszłość. Po trzeciej wojnie światowej na Ziemi zapanował głod, smród i bezprawie, więc powołano specjalną jednostkę maszyn. Miały one zapobiec biedzie. Zabrakło jednak nad nimi kontroli. Władcy zgasili zabójcze bestie. Nastał pokój. Coś jednak zmąciło spokój na nowo w przyszłej środkowej Europie. I tu zaczyna się owa historia...

* * *

Bezceremonialnie rzuciłam się na łóżko. Byłam wycieńczona. Leżałam nie mogąc zasnąć. Skakałam po poduszkach, próbując znaleźć odpowiednią pozycję. Coś zaszeleściło za oknem. Nie zwróciłam na to uwagi. Mieszkam na dziesiątym piętrze, to zawsze słyszę jakieś dzieciaki z dołu. No wiadomo echo jest tu mocne. Wstałam, żeby poprawić zmierzwione prześcieradło. Jakiś hałas. Helikopter?! Powoli i cicho odsłoniłam rąbek rolety. Jakieś światło mnie oślepiło. To, co się działo potem, było dziwne...
Przez moje okno wpadł umięśniony chłopak na linie. Złapał mnie w pasie i próbował wywlec przez okno. Darłam ryja jak opętana. Wyrywałam się, robiłam cokolwiek, tylko, żeby mnie nie wyrzucał przez okno. Szczerze mówiąc panicznie boję się wysokości. Dlatego nie pozwoliłam na mieszkanie z balkonem. Przeszłość, nic więcej nie powiem w tej sprawie. Z drugiego pokoju dobiegły mnie przerażone krzyki mojej matki. Dwa strzały. Te dźwięki wystarczyły bym znieruchomiała. Mama już nic nie powiedziała. Zero. Null. Nawet się z nią nie pożegnałam. Powróciłam na ziemię, dopiero, gdy wisieliśmy na ostatnich szczeblach, nad przepaścią. Byliśmy coraz wyżej i wyżej. Coś pękło pod jego stopą. Oboje spadliśmy w dół. On się złapał jakiegoś wyższego szczebla. Drugą ręką chwycił mnie za ramię. Ja głupia wyrywałam się i co robiłam?! No oczywiście zdzierałam sobie gardło strasznymi dźwiękami z horrorów. Coś do mnie gadał, ale ja nie słuchałam. Dostałam zawrotów głowy. Przez to zdążył mnie podnieść na swój poziom i unieruchomić. Co jak co, ale wcale nie miałam zamiaru wyrywać się z jego uścisku.
Drabinka wraz z nami została wciągnięta. Wsadzili mnie do jakiejś celi. Pomyliłam się. To nie był helikopter. Raczej poduszkowiec. Tak więc, wsadzili mnie do tej celi. Czarno jak nie powiem gdzie. Wymacałam materac, co mi ma służyć za łóżko. Adrenalina odciągnęła mój mózg od snu, to też skuliłam się w rogu i czekałam. Nie wiem jak długo. Naprawdę to było dziwne...
Tak jak mówiłam, czekałam. Drzwi lekko się uchyliły. Wszedł ten sam chłopak. Teraz mogłam mu się przyjrzeć. Czarne włosy. Czerwone oczy. Ostre rysy. Jak typowy żołnierz w tym kraju. Jedyne, co go odróżniało, to uśmiech. Skryłam się jeszcze bardziej. Usiadł na krześle i się gapił. Gapił się na mnie. Gapił mi się w oczy. Powoli przybliżył swoją rękę do mnie. O co mu chodziło?! Posłałam mu pytające spojrzenie. Zrozumiał chyba aluzję:
- Nie gryzę. Chcę pogadać.
Byłam cicho. Mogłam być pod obserwacją. On mógł być szpiegiem. Ale po co szpiegować nastolatkę? Nie wiem. Gapił się dalej. Badał mnie wzrokiem jak zwierzynę. Do pomieszczenia wpadła jakaś kobieta. Popatrzyła na nas oboje spode łba. Uśmiechnęła się do siebie. Ten jej złośliwy głosik nadal dźwięczy mi w głowie:
- Witamy w domu. Poznaj Piusa, twojego nowego przewodnika po naszym obozowisku. Długo na to czekałam, Oriano Fighter.


* * *

I na tym koniec prologu. Czekam na wasze opinie.