czwartek, 8 listopada 2012

Orfeo ed Euridice II

 Kolejna część... Tym razem bez kłótni z Caps Lockiem ^^. Dedyczka dla.... nikogo. Tak jakoś nie wpada mi nic do głowy... Nie!! Dla zakochanej V. ^^ <3. Niech Tymbarki nie kłamią!!

******************



Zginiesz.
Zginiesz i zabijesz.
Zginiesz i zabijesz Jego.
 Zginiesz i zabijesz.
 Zginiesz.

- Wiem, że mnie chcesz, Kronosie, ale zostaw ją!
Orfeusz stał nad poruszaną drgawkami driadą. Nie musiało się to tak kończyć. Nie teraz. Nie tego dnia. Próbował przejąć władzę nad jej świadomością, lecz to nic nie dawało.

Zginiesz.
Zginiesz.
Zginiesz.
Zginiesz!!
    
Wycelował dłonią w jej pierś. Dziewczyna się dusiła. Musiał ją uratować. Podniósł pięść nad głowę. Z całej siły uderzył w mostek. Krzyk. Ból. Wszystko w jednej chwili zawirowało. Chaos. Eurydyka uniosła się ponad łóżko. Wszystko wokół niej rozsypywało się w pył. Orfez siłował się z jej mocą.
Tym razem nie wygra.
Moc córki Chaosu odrzuciła go na nieistniejącą już ścianę. Modlitwa. Czas. Koniec. Tylko to przychodziło mu do głowy. Dusza Dyki odrywała się od ciała. Uciekała od potwora. Była za słaba. Za słaba...
- Dość!
Wszystko stanęło w miejscu. Orfez nie wiedział, czyj to był głos. Rozejrzał się, ale nie widział nic. Wszystko delikatnie opadło na kawałek latającej ziemi.
- Patrzcie, co zrobiliście. Wszystko zniknęło. Nawet Gaja nie może się po czymś takim odrodzić. - Pojawiło się światło - Ja jestem Chaosem. Jestem matką wszystkiego. Matką Gai, Uranosa, Nyks... Jestem pierwszy i będę zawsze, ale to nie powód, by niszczyć moje dzieci. Ostatni raz odrodziłem Świat i więcej tego nie zrobię.
Światło przybierało formę. Stawało się człowiekiem. Stawało się kobietą. Zbliżało się do Eurydyki. Dotknęło jej serca. Uspokoiło. Potem zbliżyło się do Orfeza. Sięgało już dłonią jego serca, ale zatrzymało się, widząc jego łzy.
- Uratowałem ją. Nie płacz. Bądź spokojny o wasze życie.
- Nie. - Syn Ananke odwrócił wzrok od patrzącego boga. - Kocham ją. Chcę, by Kronos dał nam spokój. Zrobisz to dla mnie. Zrobisz to dla własnej córki?
Światło przybladło. Nigdy wcześniej nie chciał zabić własnego dziecka. A teraz... Nie zrobi tego.
- To nawet nie próbuj ratować Eurydyki. Bo to na nic ci się nie przyda.
Bóg pomyślał. Orfeusz był jeszcze młody. Wiedział jednak, czy ktoś kłamie. Jako pierwszy dostał moc widzenia kłamstwa, widzenia duszy. Ale to nie dawało mu nic.
- Spowoduję, że - chwila wahania - Nie będzie przez to cierpieć. Usunę z jej świadomości mojego syna.
Orfeusz miał jeszcze jedno pytanie. Warunek, który musiał być spełniony.
- Pokaż swoją ludzką postać.
Światło zamigotało. Nikt jeszcze o to nie prosił. Odsunęło się na kilka metrów od Herosa. Powoli gasło. A jak gasło, to przybierało jeszcze bardziej ludzką formę. Długie, o nieokreślonym kolorze włosy sięgał do stóp. Kolorowe oczy patrzyły spokojnie. Cała twarz sprawiała pozór spokoju. Łagodnie rysy, piegi, delikatny kolor skóry. Suknia była piękna. Jak druga skóra. Gdzieniegdzie przebijały się łańcuszki i ozdoby. Chaos w pięknej formie. Wo gule nie podobny do Eurydyki, myślał półkrwi.
- Przekonałeś mnie. Ale potrzebuję was. Wy zrobiliście, wy naprawicie. Spowodujcie pokój wszystkich bóstw.
Wszystko zniknęło. Czuli tylko własne dłonie. To misja na całe życie, a nawet na życie pozagrobowe.
Ja wygram.
Muszą ją wykonać. Dla Chaosu. Dla ich samych.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz