środa, 22 maja 2013

Nowi Bogowie I

Co o tym sądzicie? To początek czegoś zupełnie nowego, nowych bogów. Ocenę tego opowiadania, jak zwykle pozostawiam wam.
P.S.: Wktrótce dokończę pozostałe i dodam jedno (jednoczęściówkę) opowiadania/ W końcu nadrobię zalegołości.
A jak na razie życzę miłej lektury.




- Opowiedz jeszcze jedną historię!!
- Jest już północ. Idź spać
- Najpierw historia.
- Ok. - Przykryłam malca kocem. Widział we mnie coś niesamowitego. Przeszłam do opowieści.

۴ ۴ ۴

Biegłam tak już tygodnie. Mijałam tylko drzewa. Drzewa. Zapach potwora zniknął. Wspięłam się najwyżej jak mogłam. Zwinęłam się w kulkę i zasnęłam. Te cholerne wizje. Czego ja muszę je mieć? I na dodatek dotyczą tych opieszałych dzieciaków.

۴ ۴ ۴

- A nie mówiłam, że ona wie!
- To jak ją znajdziemy?
- Nie wiem! Ty jesteś od myślenia.
- Taa, a ty jesteś od pomysłów.
- Oj weź Kivuli.
- Ile razy mam ci powtarzać! Nie mów do mnie Kivuli tylko Kiv!!
- Zrobię tak, jeżeli ty w końcu powiesz do mnie  Mwanga, zamiast mango!!
Twarz dziewczyny poczerwieniała. Nienawidziła tego przezwiska. Jak on mógł tak ją nazwać? Wstrętny dzieciuch. W końcu jest od niego o cały dzień starsza. Uśmiechnęła się drwiąco. Wyszła z pokoju, mijając zauroczoną siostrę. Ghururi stała nad jakimś śmiertelnikiem. On gapił się na nią ze śliną na twarzy.
- Ghururi?
- Tak, Mwango?
- Uważaj na niego.
- Dlaczego.
- Od wieków ustawiono, że nie będziemy wiązać się ze śmiertelnymi, nieprawdaż?
- Tak, siostro.
- Malkia i Mfalme spłodzili dwudziestkę szóstkę dzieci. My, czyli bogowie władamy Nchi rozważnie. Nie popełniamy błędów. Nie mamy dzieci. Nie zakochujemy się w śmiertelnych.  Zajmujemy się tylko tym, do czego stworzyli nas Wazazi.
Mwanga powróciła do swej komnaty szczęśliwa z przemowy. Opadła na łóżko. Przysłuchiwała się myślom małej dziewczynki. Mdogo miała piękne wspomnienia.
- Nie dobieraj się do mnie!
- Skąd wiesz, że się do ciebie dobieram?
- Bogowie mi to powiedzieli.
- Bogowie mają cię gdzieś, Mdogo!
Dziewczynka uciekła. Plątała się przez korzenie. Niedługo świtało. Skuliła się gdzieś w gałęziach.
Ciekawe - Myślała - Jakież ona ma ciekawe życie. Mam dużo czasu, by się jej przyglądać. - Uśmiechnęła się do siebie. Położyła się na plecach by witać światło poranka. To jej czas. Jej żółte loki świeciły. Białe oczy zmieniły się w płonące jasnymi promieniami ogniki. Bogini zmieniła się w światło. Wyleciała ze swojego pokoju przez okno. Daleko dostrzegła malutką planetę. Nchi oplatały poranne jęzory ognia.

۴ ۴ ۴

Jak ja dorwę tą Mwango to ją zabiję. Czego ona mi to robi. Nie chcę widzieć jej życia. Spadłam z drzewa. Z grzmotnięciem uderzyłam w ziemię. Bogowie! Czego mi to robicie? Co ja takiego wam zrobiłam? Zaczęłam szlochać. Głośno szlochać.
- Zawsze byłaś dzielna, córo moja.
- Mama... - szepnęłam - Jak to? Malkio, przepraszam za przerwanie ci spoczynku. Chciałabym...
 Bogini kucnęła naprzeciw mnie. Nie śmiałam spojrzeć w jej oczy. Palcami zmusiła mnie bym patrzyła jej prosto w oczy.
- Pani, nie jestem godna...
- Ależ jesteś, moja córo. Najmłodsza, oto twoje imię. Najmłodsza z bogów.
- Ależ, pani...
Bogini podniosła mnie z ziemi. Czułam jak odrywam się od podłoża. Nchi oddalała się. Po chwili stała się tylko małym punkcikiem na tle nieba. Malkia prowadziła mnie do zamku. Jej biało-złota suknia płynęła na niebie. Minęłyśmy Mwango, czerwieniącą się ze złości. Warto było zobaczyć ją w blasku promieni, wprost kipiącą z wściekłości. Włosy latały jej na wszystkie strony. Uśmiechnęłam się w duchu. Teraz wytrwać. Zamek był otoczony czarną mgłą. Nad nim lśniła kolorowa łuna - symbol Wazazi. Twierdza była naszpikowana wieżyczkami. Wiedziałam ile ich jest. Dokładnie jest ich dwadzieścia sześć. Każda dla innego boga. Wazazi mieli twierdzę w środku zamku. Ale razem ze mną powinno ich być jeszcze jedna. To dlaczego nie widzę jeszcze jednej wieży? Obok mnie, trochę szybciej przepłynął Moto. Dosłownie płonął. Za nim dumnie sunęła Kifo. Płakała. Ale zamiast łez z jej oczu wypływały dusze, by potem zmienić się w gwiazdy. Czarna suknia współgrała z wielkim kapturem. W oknie jednej z wieżyczek zauważyłam sunącego ku Nchi Kivuli. Malkio zatrzymała go i posłała z powrotem do wieży. Wpłynęłyśmy do twierdzy Wazazi. Wszystkie dwadzieścia sześć bóstw usiadło przy okrągłym stole. Każde krzesło było kanciaste i takie samo - nijakie i czarne. Malkio wskazała mi jedno z nich. Usiadłam posłusznie. Rozbrzmiały fanfary, lecz to nie była zwykła muzyka. W niej czaiła się moc. Wszystkie bóstwa zapłonęły swoim blaskiem. Widziałam oślepiającą jasność od Mwango i senną ciemność od Kivuli. Ręką zasłoniła oczy. Ktoś zabrał mi nią z oczu, przez co wpadałam w mroczny nastrój tego miejsca. Na zmianę opadałam z sił i znów mi ich przybywało. Dźwięk zastygł w powietrzu. Coś uniosło mnie ponad stół. Wyrwało mi oddech z płuc. Szarpałam się z powietrzem. Na dole słyszałam kłótnię. Bogowie się nie kłócą. To jest niemożliwe.
- Upepo zostaw ją!
- To śmiertelna!
- Synu, postaw moją córę, a swoją siostrę na ziemię, ale to już!
Poleciałam w dół. Krzyknęłam z bólu. Uderzyłam plecami o róg krzesła. Coś chrupnęło mi w karku. Osunęłam się na ziemię. Wciąż słyszałam, ale nic nie widziałam. Nie mogłam się ruszyć. Straciłam czucie w kończynach. Nie potrafiłam wydobyć z siebie dźwięku. Jedyne, co by to było, to tylko wrzask. Ktoś do mnie podbiegł. Usłyszałam piękny, śpiewny głos:
- Matko. Ona umiera.
Znów kłótnie. Po policzku spłynęła mi łza żalu. Miałam odwagę? Chyba tak. Wzięłam głęboki oddech.
- Cisza! Jak możecie się kłócić. Uważają was za wzór. - płakałam - Modlą się o wasze względy. A wy tak po prostu napieracie na siebie. Jesteście bogami! Nie jesteście ludźmi. Macie największą władzę lecz najprostsze problemy rozwiązujecie kłótniami i walką.
Poczułam przyjemne ciepło. Ból w plecach ustał. Powoli wracały kształty sali do moich oczu. Palce mi drżały, czułam to. Ktoś mnie podniósł. Czułam się senna, bardzo senna. Zamknęłam oczy. Cicha kołysanka obijała mi się o czaszkę. Spałam.

۴ ۴ ۴

Mwango krzyczała na swoją matkę. Malkia w ciszy słuchała skarg bogini. Potem wstała i zniknęła w cieniu. Wściekła jeszcze córka opadła na łóżko i zaczęła płakać.
- Zostaw mnie!!
Machnęła świecącą dłonią. Wizja zamazała się ale nie zniknęła. Ona dalej płakała. Do komnaty wleciał cień. Kivuli usiadł na brzegu łoża. Mwango zacisnęła palce na jego dłoni. Zdziwiony nie cofnął jej. Ona przyciągnęła go do siebie. Przytuliła. Całowała po szyi. Powoli wędrowała do ust. Zatrzymał ją. Siedzieli w bezruchu. Jej szkliły się oczy. Po policzku spłynęła świecąca łza. Otarł ją. On też płakał. Jego policzki pociemniały. Powoli zbliżali się do siebie. Zamknęli oczy. Byli tak blisko. Ustami musnęła jego wargę. Chciała się odsunąć lecz on na nowo ją przycisnął do siebie. Ich usta były ściśnięte. Całowała go przez chwilę. Potem ocierała wargami jego szyję, ramiona. Zaczęła całować go po torsie. Przerwał im trzask zamka. Do komnaty wpadła Ghururi.
- Zwariowaliście!!
Wyrwała siostrę z uścisku. Zaczęła nią potrząsać. Bardzo mocno. Wbiła jej długie paznokcie w ramiona. Z ran sączyła się Damu. Błyszczała wszystkimi kolorami. Kivuli oderwał boginie od siebie. Rzucił Ghururi na łóżko. Mwango siedziała sztywno na podłodze. Milczała. Głos zabrała Ghururi:
 -Wy nie możecie! Nie popełniajcie tego błędu! Nie popełnijcie tego błędu co Inledda i Uepesi!
Wybiegła z pokoju cała we łzach, które spadając pozostawiały małe różyczki. Kivuli zniknął, pozostawiając za sobą czarny cień. Mwango na nowo zaczęła szlochać. Popatrzyła wprost na mnie.
- Niemożliwe... Masz o tym nikomu nie powiedzieć. Jak ktoś się dowie, to już nie ujrzysz światła na Nchi. Obiecuję ci to!

۴ ۴ ۴

Usiadłam. Przed oczyma miałam obściskującą się parę bogów. Do pokoju wszedł Hakuno. Stał i rozglądał się. Nic niezwykłego, ot tak zwykła komnata nastolatki. Nie wiem dlaczego, ale chętna byłam mu wyrwać serce z ciała.
- Czego chcesz?! - prychnęłam.
Bóg gapił się na mnie pustymi oczami. Powoli zmierzał ku mnie. Wystraszona cofałam się. Ściana mnie zatrzymała. On był coraz bliżej. Lewą ręką oparł się o ścianę. Przestałam oddychać. Nadal wbijał we mnie ten pusty wzrok. Prawą dłonią przycisnął moją szyję do ściany. Wydałam cichy pisk. Zamknęłam oczy. Czekałam kilka sekund. Poczułam drżenie na ustach. Dziwne drżenie. Gładził mnie po policzku. Nie mogę. On... Pchnęłam go na łóżko. Wstał i sytuacja się powtórzyła. Tym razem nie mogłam się ruszyć. Płakałam. Całował mnie po szyi. Nie mogłam nic zrobić. Zamek niebezpiecznie chrząknął. Hakuno zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Stałam gapiąc się na ruszającą klamkę. Ktokolwiek kto próbował tu wejść nie miał szans pchnąć drzwi. Słyszałam głos.
- Mdogo? Otwórz. Nic ci nie chcę zrobić.
Słodki głos Ghururi. Przez chwilę jeszcze walczyła z nieszczęsnym zamkiem, ale odpuściła i odeszła. Opadłam na podłogę. Lekki powiew wiatru musnął mnie po policzku. Pojawił się Hakuno. Uśmiechnął się. Podniósł mnie jedną ręką i rzucił w pościel. Nie mogłam wydusić z siebie dźwięku. Czekałam. Nie pozwolił mi się ruszać. Zaczął mnie muskać wargami po szyi. Nie mogłam się wyrwać. Powoli rozpinał mi koszulę. zacisnęłam powieki. Huk. Drzazgi. Wielki hałas. Rozchyliłam powieki. Nade mną nachylała się Ghururi. Gładziła mnie po policzku. Zasnęłam. Znowu.

۴ ۴ ۴

- Hakuno!
Ghururi wybiegła z mojego pokoju. Goniła za powietrzem. Zacisnęła dłoń na białej łunie. Pojawił się. Szarpnęła go tam, gdzie spałam. Wyglądałam strasznie. Poszarpane ubranie, brudna twarz. Cała się trzęsłam, po moich policzkach spływał pot. Kazała mu na mnie spojrzeć. On nadal gapił się przez okno. Zacisnęła żelaznie palce na jego twarzy i przekręciła ją tak, żeby patrzył tylko na mnie.
- Coś jej zrobił!!! To jest jeszcze dziecko. Jak mogłeś, Hakuno...
- To nie twoja sprawa, Ghururi.
- Zakochałeś się. Ale miłość nie jest tego warta.
- Miłość jest warta wszystkiego, sama o tym wiesz, siostro.
Patrzyła jeszcze jak odchodzi. Potem skierowała wzrok na mnie. Uniosła mnie i ułożyła w łóżku. Przykryła jedwabną pościelą. Śpiewała. Pięknie śpiewała. Miłosna piosenka. Dziewczyna umiera za chłopcem. Kifo spóźniła się trochę. Ona mogła pocałować go po raz ostatni. Wbiła sobie jego sztylet. I prowadzona jest razem z nim i Kifo. Zostają zamienieni w stykające się gwiazdy, które co sto lat zamieniają się w jedną. Potem odeszła. Patrzyłam na samą siebie. Mała dziewczynka. Leżała taka bezbronna. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Dużo łez. Tak wiele, że zaczęły kapać z łoża. Płynęły schodami w dół. Wypłynęły z zamku. W powietrzu chlupały do Nchi. Minęły białego Ukungu. Spadły na Nchi. Tworzyło się jezioro. Zalewało wioski. Coraz większe. Rozdzieliło miasta. Zasłoniło lasy. Spadła ostatnia kropla. Z dala patrzyłam na kiedyś zieloną Nchi. Teraz spowił ją błękit. Błyszczał. Jakby mrugał do wszystkich bogów. Wizja się rozmyła.


۴ ۴ ۴

Wyskoczyłam z łóżka. Nie było ani ślady łez. Tylko biały proszek na podłodze. Roztarłam go w palcach. Polizałam. Wyplułam sól. Słone morze. Wyjrzałam przez okno. Planeta była niebieska. Słyszałam krzyki bóstw. Rozejrzałam się. Każde z nich zatrzymało się w bezruchu. Kifo już leciała po dusze. Musiała je przyprowadzić. Co ja mam zrobić?