środa, 29 sierpnia 2012

TAG ^^

Zostałam ztagowana przez Lucy. Tag ten polega na tym, że mam napisać siedem prawd o sobie i odpowiedzieć na wcześniej zadane mi pytania. No to zaczynamy.


1. Kocham filmy i książki fantastyczne.
2. Uwielbiam czekoladę.
3. Nie potrafię kląć (poza cholerą).
4. Kocham za duże koszulki i nienawidzę spódnic i sukienek.
5. Nie mogę patrzeć się na banany.
6. Wbrew pozorom nie potrafię opowiadać. Plącze mi się język i za szybko mówię...
7. Kocham moich nauczycieli z podstawówki. Są najlepsi.


No a teraz pytania zadane mi przez Lucy :

1. Masz ulubionego bohatera książkowego? Jakiego?
Trochę ich jest, ale najbardziej Anielka z książki Prusa.

2. Jakiego rodzaju muzyki słuchasz?
Rap (NPWM), Folklor (Enej), Latynos (Shakira)

3. Lubisz sowy? :3
Nie mam nic przeciwko, chociaż bardziej przepadam za smokami ^^.

4. Twój ulubiony film?
Avatar

5. I słodycz?
Zgadnij... CZEKOLADA!!

6. I może jakiś przedmiot z dzieciństwa?
Miałam małego lewka - Nala. Kochałam imiona z Króla Lwa. Bawiłam się nią dzień w dzień. Kiedy jej mała nga się rozpruła, zszyłam ją i zabandażowałam. Szkoda, że jej nie ma na świecie ;(... 

7. Jaki masz stosunek do szkoły?
Chcę wrócić do szkoły. Nudno mi w te wakacje... :(

8. Masz jakieś zainteresowania inne od tych, które prezentujesz na blogu?
Czytanie. Duuuużo czytania. I... Fotografia amatorska.

9. Jesteś jedynaczką czy masz rodzeństwo?
Niestety... Złośliwa, młodsza ode mnie, małpa potocznie nazywana "bratem" i moja kochana starsza siostra.

10. Według Ciebie najlepszym/ą pisarzem/ką jest...
Eee.... Wymienię kilku:
Rick Riordan, Collins Suzanne i Christopher Paolini.


Teraz kolej na mnie. Taguję:

Risanę
I dla złośliwości  Lucy

Pytania:

1. Twój ulubiony film.
2. Najlepszy cytat z książki.
3. Twoje najskrytsze marzenie.
4. Jakim bohaterem ze swojej ulubionej książki chciałabyś być być?
5. (Szczerze) Lubisz słodycze?!
6. (Wiem, głupie pytanie) Śniło ci się kiedyś, że to, co piszesz wydarzyło się naprawdę (że jesteś głównym bohaterem swojego opowiadania)?
7. Czy powyższe pytania nie są ciut idiotyczne?


I tyle pytań de mnie.
Ale jestem zła, Buahaaha!!!

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Historia Oriany PROLOG

Postanowiłam napisać coś zupełnie nowego, a właściwie Historię Oriany. Dziewczyna dowiaduje się, że jest żołnierzem. Na tym jeszcze nie koniec! To jest przyszłość. Po trzeciej wojnie światowej na Ziemi zapanował głod, smród i bezprawie, więc powołano specjalną jednostkę maszyn. Miały one zapobiec biedzie. Zabrakło jednak nad nimi kontroli. Władcy zgasili zabójcze bestie. Nastał pokój. Coś jednak zmąciło spokój na nowo w przyszłej środkowej Europie. I tu zaczyna się owa historia...

* * *

Bezceremonialnie rzuciłam się na łóżko. Byłam wycieńczona. Leżałam nie mogąc zasnąć. Skakałam po poduszkach, próbując znaleźć odpowiednią pozycję. Coś zaszeleściło za oknem. Nie zwróciłam na to uwagi. Mieszkam na dziesiątym piętrze, to zawsze słyszę jakieś dzieciaki z dołu. No wiadomo echo jest tu mocne. Wstałam, żeby poprawić zmierzwione prześcieradło. Jakiś hałas. Helikopter?! Powoli i cicho odsłoniłam rąbek rolety. Jakieś światło mnie oślepiło. To, co się działo potem, było dziwne...
Przez moje okno wpadł umięśniony chłopak na linie. Złapał mnie w pasie i próbował wywlec przez okno. Darłam ryja jak opętana. Wyrywałam się, robiłam cokolwiek, tylko, żeby mnie nie wyrzucał przez okno. Szczerze mówiąc panicznie boję się wysokości. Dlatego nie pozwoliłam na mieszkanie z balkonem. Przeszłość, nic więcej nie powiem w tej sprawie. Z drugiego pokoju dobiegły mnie przerażone krzyki mojej matki. Dwa strzały. Te dźwięki wystarczyły bym znieruchomiała. Mama już nic nie powiedziała. Zero. Null. Nawet się z nią nie pożegnałam. Powróciłam na ziemię, dopiero, gdy wisieliśmy na ostatnich szczeblach, nad przepaścią. Byliśmy coraz wyżej i wyżej. Coś pękło pod jego stopą. Oboje spadliśmy w dół. On się złapał jakiegoś wyższego szczebla. Drugą ręką chwycił mnie za ramię. Ja głupia wyrywałam się i co robiłam?! No oczywiście zdzierałam sobie gardło strasznymi dźwiękami z horrorów. Coś do mnie gadał, ale ja nie słuchałam. Dostałam zawrotów głowy. Przez to zdążył mnie podnieść na swój poziom i unieruchomić. Co jak co, ale wcale nie miałam zamiaru wyrywać się z jego uścisku.
Drabinka wraz z nami została wciągnięta. Wsadzili mnie do jakiejś celi. Pomyliłam się. To nie był helikopter. Raczej poduszkowiec. Tak więc, wsadzili mnie do tej celi. Czarno jak nie powiem gdzie. Wymacałam materac, co mi ma służyć za łóżko. Adrenalina odciągnęła mój mózg od snu, to też skuliłam się w rogu i czekałam. Nie wiem jak długo. Naprawdę to było dziwne...
Tak jak mówiłam, czekałam. Drzwi lekko się uchyliły. Wszedł ten sam chłopak. Teraz mogłam mu się przyjrzeć. Czarne włosy. Czerwone oczy. Ostre rysy. Jak typowy żołnierz w tym kraju. Jedyne, co go odróżniało, to uśmiech. Skryłam się jeszcze bardziej. Usiadł na krześle i się gapił. Gapił się na mnie. Gapił mi się w oczy. Powoli przybliżył swoją rękę do mnie. O co mu chodziło?! Posłałam mu pytające spojrzenie. Zrozumiał chyba aluzję:
- Nie gryzę. Chcę pogadać.
Byłam cicho. Mogłam być pod obserwacją. On mógł być szpiegiem. Ale po co szpiegować nastolatkę? Nie wiem. Gapił się dalej. Badał mnie wzrokiem jak zwierzynę. Do pomieszczenia wpadła jakaś kobieta. Popatrzyła na nas oboje spode łba. Uśmiechnęła się do siebie. Ten jej złośliwy głosik nadal dźwięczy mi w głowie:
- Witamy w domu. Poznaj Piusa, twojego nowego przewodnika po naszym obozowisku. Długo na to czekałam, Oriano Fighter.


* * *

I na tym koniec prologu. Czekam na wasze opinie.

Kilka rysunków I

Teraz dla odmiany wstawię kilka bazgrołów, które udało mi się wybazgrać:

Ostrzegam, są niedociągnięcia

1. Hadesik
Wiem jego włosy wyglądają dziwnie. Też wiem, że jego prawa ręka też jest dziwna. Wiem też to, że wcale nie jest straszny.
2. Zeusik
Te rogi to jest piorun piorunów. Nie wyszło tak jak chciałam, ale Pan Zeus jest. 
 3. Posejdon
Jego włosy wyszły dziwnie. Sztywny też jest. Ale za to ta koszula!!!
 4.Gaja
Ta piłka na górze to Ziemia. Palce ma trochę poszarpane, ale znośne.
 5. Uranos.
Zdjęcie słabej jakości, bo przez aparat. Jego wąsy też nie są prześliczne... I ta piłka to też Ziemia.
I chyba na tyle. Tak wyobrażam sobie wielką trójkę i najstarszych bogów. Może kiedyś wstawię jeszcze jakieś badziewia mojego malarskiego autorstwa ^^.

środa, 22 sierpnia 2012

Rozmowa

Może pierwszy wpis od autorki. W końcu nieźle się namachałam klejąc te bzdety. Rozmowa nie jest wierszem. To po prostu dialog w myślach. Czytając to możesz sobie wyobrazić te dwie postaci. Nie mam zamiaru tego kończyć. Po prostu vena tak chciała ^^. Pozostałe opowiadania (tzn Nereus i Nereus II) będą miały kontynuację. Proszę o dobre traktowanie mnie, a raczej tego bloga. Owszem krytyka jest mile widziana, lecz cóż mamy po zniszczeniu ulubionej książki? Nic, tylko puste strony już nic nie warte.


* * *




Zamknij się!!
Nie.

Zamknij się...

Chciałabyś...

Czego chcesz?

Nie płacz.

Nic ci do tego

Bardzo dużo mi do tego

Nie płaczę. Czego chcesz?

Odwróć się.

Po co.

Nie stój jak słup, tylko się odwróć.

To ty?

Tak.

Ładny jesteś.

Dziękuję, vice versa.

Co to znaczy?

Ty też.

Twoje oczy...

Tak...?

Są piękne, takie... jak strumyk.

Strumyk?

Piękne. Strumyk patrzy na mnie moim odbiciem. Ty jesteś jak to odbicie. Patrzysz mi w oczy.

Dziękuję. Wiesz? Ty też masz piękne oczy.

Naprawdę.

Tak, nigdy nie widziałem osoby o bordowych oczach.

Co to znaczy "bordowy"?

Ciemnoczerwony.

Nie mów tak!

Ale jak?

Czerwień... Boję się jej.

Dlaczego.

Przytul mnie.

Dobrze. A więc, dlaczego?

Moja mama. Zasnęła na zawsze, była cała w czerwonej wodzie.

Czerwonej wodzie?

Nie mów przy mnie tego słowa!

Dobrze. Przykro mi z powodu mamy. Ej... Nie płacz. Ile masz lat?

Trzynaście.

Ja mam szesnaście.

Ile to?

O trzy lata więcej od ciebie. Jak długo chodzisz po tym lesie?

Od snu mamy.

Czyli?

Jakieś... Dziesięć lat.

Długo.

A ty?

Co ja?

Jak długo tu jesteś?

Pięć lat.

Pięć lat...

Wiesz co?

Co?

Kocham cię.

Co to znaczy?

Mogę cię pocałować?

Hę...?

...

...

...

Jak ty to zrobiłeś?

Ale co?

Że tak się czułam... Tak miło i ciepło. Chcę tak jeszcze raz.

Naprawdę? A kochasz mnie?

Co to znaczy?

Łaskocze cię w brzuchu na mój widok. Czujesz przyjemne ciepło. Serce ci się tłucze. Nie możesz przestać patrzeć na tą osobę.

Chyba tak...

Na pewno?

Wiesz... Na pewno. Tak, jestem tego pewna.

Za to dostaniesz specjalny pocałunek. Proszę cię, nie przestrasz się mnie, dobrze?

Obiecuję, że będę tu siedzieć przez cały czas.

...

...

...

Kim jesteś?

Nie wiesz?

Nie wiem. Więc, kim jesteś?

Aniołem.

Jakim aniołem?

Cierpienia.

Co to jest "cierpienie"?

Ból, który trwa bardzo długo.

A ty co robisz?

Sprawiam, że ludzie czują ten ból. Kiedy wbijają sobie nóż w serce, ja nadaje temu przerażający ból, tak mocny, że krzyczą.

...

Czego milczysz?

Jesteś piękny.

Piękny?

Masz piękne, czerwone skrzydła; twoje oczy są jak wielki strumyk; twoje ciało... też jest piękne.

A nadal mnie kochasz?

Nie wiem...

Jak to nie wiesz?

Usiądź naprzeciwko mnie.

I...?

Połóż dłoń na moim sercu.

...

Co czujesz.

Ono bije.

A ja czuję ciepło. Ogrzałeś moje serce, dlatego ja ogrzeję twoje.

Może ogrzejemy nawzajem swoje ciała.

Hę...?

Przytul mnie.

I co teraz.

Popatrz mi w oczy.

One są...

Pocałuj mnie, ale nie zamykaj oczu.

...

...

...

Może teraz... Kocham cię to za małe słowo. Potrzeba mi czegoś więcej.

Czego?

Nie wiem.

Drżysz.

Wcale nie.

Zobacz na swoje dłonie.

...

Ogrzeję cię.

Nie. Oddasz mi swoje ciepło. Wtedy ty będziesz drżał.

Ogrzeję cię skrzydłami. Przytul się.

Masz ciepłe skrzydła.

Nie prawda. One są zimne. Masz gorączkę.

Wcale nie.

Jesteś rozgrzana.

Nie.

Naprawdę tobie jest zimno?

Tak. jest mi bardzo zimno.

A co robiłaś, jak byłaś sama?

To co zwykle.

Czyli?

Rozpalałam ognisko. Bardzo duże. A potem... Wkładałam do niego rękę. Potem w niego wchodziłam. Tak zasypiałam. Rano ogień gasł.

Nie poparzyłaś się?

Nie.

Ciekawa jesteś. Opowiedz jeszcze coś o sobie.

No dobrze... Czasami przy mnie coś zaczyna się palić. Kogo dotknę on zaczyna się dusić. Upada i zasypia z rękami na szyi. Raz widziałam dziwną kobietę. Powiedziała, że znajdę takiego samego jak ja. Że złączę się z nim na zawsze... A teraz ty.

Co ja?

Opowiedz coś o sobie.

Na pewno nie chcesz znać szczegółów mojego życia...

Chce i nie będę żałować

Sama chciałaś. Jak wiesz jestem Aniołem Cierpienia. Spotykam cierpiących i sprawiam, że cierpią jeszcze bardziej. To mnie cieszy. Ból i ten krzyk to jak melodia, pieśń. Wałęsam się po całym świecie. Interesuje mnie tylko ból. Szukam, a jak znajdę, sprawiam że trwa on miesiącami. Szedłem lasem i tak natrafiłem na ciebie.

Ale jak my możemy tak rozmawiać.

W myślach?

No.

Nie wiem. Słyszałem twoje rozmyślania więc zacząłem rozmowę. I tak tu jestem.

Pocałuj mnie.

Co?

Pocałuj mnie.

...

...

...

Dobranoc.

Przytul mnie mocniej.

...
Dziękuję.



sobota, 18 sierpnia 2012

Ogień, radość i śmierć

Nie. Nie. Nie! On miał przeżyć...
Musiał zginąć
Nie. Nie musiał...
I tak, by umarł
Nie... CHOLERA!! Ja powinnam, Rozumiesz...
Daj już sobie spokój
Nie, nie, nie...
Opowiem ci bajkę
Nie chcę bajki, chcę Jego
Zamknij się! Oto bajka:
Jej oczy błyszczały jak rubin
Siedzę skulona i gapię się na Jego ciało
Jej głos dźwięczał jak dzwon
Patrzę na krew
Lecz serce ma męskie
Gładzę sztylet
Lecz życie bolesne
Zaciskam dłonie w pięści
A wszystko dla niego
Sztylet upada z brzdękiem o kamienną posadzkę
Daje mu serce
Stawiam krok
Daje mu życie
Kolejny krok
Daje mu władzę
Klękam nad Nim
Ona koronę dzierży i berło
Głaszczę Go po policzku
On śmiertelnik z innej historii
Zrywam koszulę
A wszystko dla niego
Moje łzy czyszczą jego rany
Daje mu wszystko
Biję Go pięściami po piersi
Wszystko co ma
Zbliżam się do Jego twarzy
Wszystko co zyska
Całuję
A wszystko z miłości
Zapalał zapalniczkę i rzucam na Jego ciało. Ogień ogarnął wszystko. Mnie, Jego, komnatę. Ból, radość i śmierć.

Nereus II

To jest przyszłość
Przyszłość jest przeszłością
Przeszłość - teraźniejszością
teraźniejszość - przyszłością


Pewna legenda mówi, że gdy Prometeusz tworzył ludzi, wyglądali oni inaczej. Mieli jedno ciało, lecz potomek Japeta dał im cztery nogi, dwie pary rąk i dwie twarze. Skoro mieli jedno ciało, zdobiło ich tylko jedno, lecz piękne serce. Zeus ujrzawszy jego dzieło uznał, że będą zbyt potężni.

Afrodyta pojawiła się na dachu. Kaskada lśniących włosów spływała jej po ramionach, aż do ziemi. Bogini czekała. Jej suknia sunęła po betonowym podłożu. Przystanęła na brzegu i usiadła, spuszczając nogi przez barierkę ochronną. Spojrzała na Empire Statoil Building. Wieżowiec błyszczał w promieniach słońca.

Rozdzielił piorunem człowieka na dwie równe części. Miał teraz przed sobą słabe istoty o czterech kończynach. Jednak zaszła w nich jeszcze inna zmiana. Ich serca były do połowy puste.

W cieniu zachodzącego słońca pojawił się bóg wojny. Patronka miłości wstała i patrzyła tęsknie na zbliżającą się postać. Ares przystanął. W jego oczach widać było przerażenie. Z piersi bogini ciekła złota krew. Upadła.

Ludzie byli zmuszeni szukać drugiej połowy serca. Było to trudne. Często trafiali niecelnie, by w końcu odnaleźć i wypełnić pustkę.

Bóg ujął umierającą. Z jego ognistych oczu płynęły łzy. Głaskała go po policzku. Przycisnął jej dłoń do twarzy. Ona uśmiechnęła się. Zamknęła oczy. Patron wojny przytulał jej martwe ciało. Głowę uniósł ku niebu.

I gdy ją wypełnili, trwali z tamtym człowiekiem nawet po śmierci. W Hadesie zmieniali się w pierwotną postać. Wypływali z podziemia służyć bogini miłości przez wieczność.

Z jego ust wydobywał się ostry głos:
- Pomszczę ją! Momosie, nie ujrzysz nigdy jutra!


* * *

Stawiałam bezszelestne kroki. Mój oddech pozostawiał zimną parę ponad gorącym powietrzem. W gąszczu poczułam ruch. Nie było wyjścia. Rzuciłam się do ataku. Ofiara nie miała szans. Zatopiłam kły w ciepłym ciele. Natychmiastowy przypływ sił spowodował, że chciałam zapolować na jeszcze jedno zwierzę. Wiedziałam jednak, że nie mogę. Zostawiłam martwe zwierzę padlinożercom i wróciłam do obozu.
Szłam i spoglądałam na biegające dzieciaki. Minął rok po zmianie. Nadal nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Skierowałam się do domku Nereusa. Miałam marne szanse spotkać tam Adiego. Pewnie ćwiczy na arenie. Padłam na łóżko. Z pod poduszki wyciągnęłam zeszyt. Wzięłam do ręki długopis i nabazgrałam kilka zdań.

* * *


Polowanie: Kolejna ofiara;
Życie: Cztery ofiary;

Jak się czuję zabijając? Beznadziejnie. Okropnie. Obrzydliwie.
Co czuję do siebie? Obrzydzenie. Jestem nieczysta. Brudna. We krwi.
Nienawidzę... Bycia wampirem; Śmierci Anki, Thalii i Łukasza; Zabijania bezbronnych istot.
Kocham... Walkę; Adama.


* * *

Więcej już nic nie napiszę. To boli i będzie boleć. Jak zawsze. Schowałam zeszyt z powrotem. Leżałam bezczynnie. To było miłe uczucie. Kochałam błogie leżakowanie. Ale nie dawało mi to ulgi. Pragnęłam krwi. To straszne. Z powodu braku jakiejkolwiek duszy obok mnie, a musiałam z kimś pogadać.
Przeszłam się po obozie. Dzieciaki bały się mnie, a jednocześnie podziwiały. Nawet nie wiedziałam za co. No cóż, warto było. Nie. Nie było warto ich narażać. Najlepiej by było gdybyśmy sami go zniszczyli. Znowu bolesne wspomnienia. Zacisnęłam pięść tak mocno, że po palcach spływała mi strużka srebrnej krwi. Nie przejęłam się. Szłam dalej. Tak jak myślałam na arenie był Adam. Dziurawił raz po raz kukłę, robiąc z niej durszlak. Stanęłam za nim, jednak jego wyczucie było silniejsze. Szarpnął mnie w pasie tak, że wisiałam na jego jednej ręce. Uśmiechnęłam się.
- Nie przesadzasz troszeczkę.
- Nie, a dlaczego? - Zaśmiał się.
- Nic, po prostu cieszę się, że jesteś.
- A uwierzysz, że ja też.
Przycisnął mnie do siebie. Nasze usta musnęły się delikatnie. Mój wzrok powędrował ku istnej burzy trwającej u niego.
- Zawsze jest w twoich oczach burza, gdy spoglądam na ciebie.
- Dużo dla mnie znaczysz.
Próbował jeszcze raz mnie pocałować ale się nie dałam. Wyjęłam noże. On zrobił minę typu czego mi to robisz. Potem robiłam nad nim salta, atakując raz po raz. Odparowywał. Puściłam noże na ziemię i zmieniłam się w moją ulubioną postać - węża. Teraz walka była równa. Jedno cięcie i już leżał na ziemi. Zmieniłam się z powrotem. Stałam nad wampirem i śmiałam się do rozpuku. Przyszedł czas na kolację. Apollo kończył swoją wędrówkę po niebie. Zanim jednak siedliśmy przy stole (I tak nic nie jadłam, bo po kolacji zwracałam całe żarcie) Chejron miał dla nas własne ogłoszenie:
- Do obozu przybyła dzisiaj nowa półkrwi - nic niezwykłego. Piłam wodę (tylko to mogłam pić) - Jest to Aurora Awarded córka Nereusa
Cała woda znajdująca się w moich ustach poleciała na stół. Byłam jedyna. Do naszego stołu (z pewnych względów ja i Ad siedzieliśmy razem) podeszła dziewczyna w białej sukience.Blond włosy, lekko zielonkawe,  powiewały jej na wietrze. Spoglądała na nas zielonymi oczami. Po chwili usiadła i uczta się rozpoczęła. Ja i Ad rozmawialiśmy, ona dziwiła się czego nic nie jemy.
Wróciliśmy do domków. Starannie zamknęłam drzwi za naszą trójką. Potem spojrzałam na nią z ukosa. W końcu zmusiłam się do kilku pytań:
- Kto jest twoją matką?
- Co tak na mnie napadacie?!
Fakt, usiedliśmy na krzesłach, jakbyśmy byli na przesłuchaniu. Powtórzyłam pytanie. Dziewczyna nie dawała za wygraną. Rzuciłam się na nią. Miałam wybuchowy charakter, ale no cóż, takie życie. Aurora wisiała kilka centymetrów nad ziemią. Nieco wystraszona wyszeptała to, co wiedziała:
- Błagam cię. Nie zabijaj mnie. Moją matką jest Okeanida - Marine. Tyle wiem.
Puściłam czternastolatkę. Nieźle ją wystraszyłam..
- Chodź. Na polowanie.
- Nad, wiesz, że nie możemy tak często.
- Chodź i już.
Wyszliśmy z domku. Pchnęłam go na ścianę. Przygwoździłam go tak, że nie mógł się ruszyć. Był zdziwiony moim zachowaniem. Stanęłam tak blisko. Czułam jego oddech na twarzy. Zacisnęłam paznokcie na jego piersi. Szeptałam tak, że tylko on słyszał moje słowa:
- Jeżeli się o nas dowie... Nie może wiedzieć, że jesteśmy wampirami, rozumiesz?
- Nad i tak się dowie. Musimy jej powiedzieć
- Ad. Nie, rozumiesz? - syknęłam mu w ucho.
Chłopak wyrwał się z uścisku. Bez słowa poszedł w stronę lasu. Był nieco oszołomiony po tym jak zareagowałam na jego słowa. Kroczyłam za nim. Woń krwi wiodła mnie w las. Puściłam się biegiem. Za sobą zostawiłam Adama, krzyczącego, żebym wracała. Ale ja nie zwalniałam. Biegłam coraz szybciej. Zapach się nasilił. Kiedy zrozumiałam to, co się działo przed moimi oczyma chciałam wrócić do chłopaka i być na głodzie nawet kilka tygodni. Czerwona ciecz była na drzewach, trawie, ziemi. W kałuży leżała dziewczyna. Traciła siły życiowe. To będzie jej koniec. Chyba, że ją uratuję. Ale to może być dla niej najgorszą rzeczą na świecie. Uklękłam w cieczy. Blondynka wypowiadała ostatnie słowa:
- Pomóż mi...
Płakałam. Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam zniszczyć jej życia. Spojrzałam w niebo. Czego mi to robicie? Czego każecie mi zmieniać ludzi w potwory? Czego?!
Ad pojawił się w gęstwinie. Dla niej nie było już ratunku. Umrze. A jak umrze, to pojawi się w Hadesie. Percy się załamie. Kochał Anabeth tak, jak ja kocham Adama.
Podszedł do nas. Upadł w kałużę ciepłej krwi. Na jego policzkach szkliły się łzy. Siedzieliśmy tak kilka godzin, czuwając nad umierającą dziewczyną. W końcu zdecydowałam się ją zanieść do lecznicy. Może pożyje dzień dłużej? Szłam, niosąc stygnące ciało. Klatka piersiowa unosiła się słabo. Krew sączyła się z brzucha. Udało się nam ją zatamować. Towarzyszyło nam tylko cykanie świerszczy. Gdzieś w oddali słyszałam pohukiwania sów. To było jak pogrzeb. W ciszy i pośród łez.
W obozie już dawno wszyscy spali. W lecznicy prawie nikogo nie było. Położyłam córkę Ateny wśród białych prześcieradeł. Jakaś dziewczyna ze złamaną ręką pobiegła do domku Apolla. Po chwili zjawiło się kilka osób. Odeszłam. Nie mogłam patrzeć na tą próbę ratowania i tak gasnącej linii życia.
Nie pamiętam jak trafiłam do własnego łóżka. Zasnęłam po godzinach myślenia.

* * *
Szybkość. Wściekła szybkość. Uciekinierka zaraz zostanie złapana. Szyderczy uśmiech na twarzy łowcy. Potknęła się. Krzyczała. Błagała o litość. Potem poczuła ból. Już nie wstanie. Nigdy. Otarł kroplę krwi z ust.
* * *

Wizja Nienawidzę wizji. Zsyłają kłopoty. Musiałam ją mieć? Wracając do sprawy poranku. Nie zmieniłam brudnego ubrania. Aurora piszczała jak małe dziecko. Poczekałam aż rozdzierający wrzask z jej ust przestanie nękać moje uszy. Wstałam z łóżka. Moja siostra gapiła się na mnie jak na psychopatę.
- Nie pytaj.
- CO ty zrobiłaś?!
- Uratowałam pewną osobę, która jest dla mnie ważna.
- Skąd ta krew.
- Nieważne.
Skierowałam się do łazienki. On zagrodziła mi drogę. Była poważna.
- CO się stało?
- Nie twoja sprawa.
- Owszem moja.
To mnie wyprowadziło z równowagi. Przygniotłam czternastolatkę do ściany. Przez chwilę nie oddychała. Patrzyłam na mnie wystraszona.
- Jeżeli jeszcze raz powiesz, że moje życie jest twoją sprawą, osobiście wypruję z ciebie flaki i wyssę całą krew z twojego marnego ciała.
Puściłam ją. Jak ja mogłam jej t powiedzieć?! Ona nie może wiedzieć. Nie może. Stała oszołomiona i wodziła po mnie tymi zielonymi oczami. Teraz albo nigdy. Już na pewno coś skojarzyła. Pewnie jej coś mówili, ale nie wierzyła. Wciągnęłam powietrze ustami.
- Jestem wampirem.
- C-c-c-o...
- Zabijam, by żyć. To chciałaś usłyszeć, prawda. Mogę zabić każdego, bo nie mają ze mną szans. Każdej nocy, razem z Adamem wyruszamy na polowanie do lasu. Dostaliśmy specjalne pozwolenie. A teraz daj mi spokój.
Weszłam do łazienki. Dopiero wtedy zauważyłam, że błyszczą mi się oczy. Zrzuciłam lepiące się ubranie i usiadłam w rogu pomieszczenia. Podciągnęłam kolana. Splątałam ręce. Skulona wyłam i przeklinałam samą siebie. Wstrząsały mną dreszcze od zimnej podłogi. Dalej siedziałam i użalałam się nad sobą. Nienawidzę siebie. Nienawidzę siebie. Nienawidzę...
- Nad? Otwórz.
Nie słuchałam. W myślach widziałam własną śmierć. Porzucona. Zapomniana i zepsuta. Zamek trzasnął pod wpływem silnego uderzenia. Wszedł syn Nefele. Przez chwilę orientował się co zrobiłam. Złapał koc i mnie nim owinął. Usiadł obok mnie.Oparł głowę o ścianę i czekał. Czekał aż mi przejdzie. Ciszę przerywał tylko mój nierównomierny oddech. Co chwilę wpadałam w spazmy. Uspokoiłam się. Teraz byliśmy razem. Nic nam tego nie przerywało. Chłopak położył mi na kolanach zeszyt. Ten sam.
- Nie czytałem. Ale warto w nim coś napisać.
Podał mi długopis. Ręka mi się trzęsła, toteż litery wychodziły krzywe.

* * *
Wizja.

Powinnam była się tego spodziewać.
To zwiastun misji.
Boję się.


* * *

Zamknęłam go z cichym trzaskiem. Znów cisza. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Czego się śmiejesz? - Zapytał
- Nie wiem.
- To dlaczego płakałaś?
- Też nie wiem - Po części była to prawda. Nie wiedziałam czego płaczę. Wcześniej tak, teraz...
- A wiesz, dlaczego tu jestem.
- Nie, tego też nie wiem.
- Anabeth żyje. Jest słaba, ale na pewno będzie mogła za tydzień wrócić do swojego domku.
- To dobrze.
- To czego się nie cieszysz?
Popatrzyłam w burzowe oczy.
- Nie wiem nic. A więc, dlaczego tu jesteś?
Nie odpowiedział. Drgałam z zimna. Koc już nie dawał tej przyjemności utrzymania właściwej temperatury. Przytulił mnie. Wiedziałam. Ta godzina pełna łez. Ona nie była z powodu widzimisię. Opłakiwałam siostrę. Opłakiwałam ją jak mamę. Przy osobie, która jest mi bliska.
- Wiem jedno. Moja siostra. Ty. Uczciliśmy jej śmierć. A teraz... - Zatrzymałam się. Moje usta stanęły w bezruchu. Nie miałam już siły na płacz. Przywarłam jeszcze mocniej do jego ręki.
- Przyszedłem dla ciebie. Jestem tu. Kocham cię.
Proste słowa. Tak wiele znaczą. Dlaczego to mówię? Nie chcę mieć tych wizji. Nie chcę obozu herosów. Nie chcę tego cholernego życia. Jednak mała część mojego mózgu chce dalej żyć w tym cholernym świecie.
- Nad. Głośno myślisz.
Uśmiechnęłam się.
- Zawsze głośno myślę.
Wstaliśmy. Czego musi być tu tak zimno? Potknęłam się i wpadłam na niego. Rumieniec wylał się na moich policzkach. Zanim zdążyłam wydukać przepraszam, on przytulił mnie. Uśmiechnęłam się. Zamknęłam oczy. Burza zalała nas rzęsistym deszczem. Słone krople spływały po mojej twarzy. Usta bolały od pocałunku. Moje płuca przestały pracować. Ból, jaki czułam jest przerażający. Z mojej krtani wydobywał się pisk. Aurora wyszła na śniadanie. Byliśmy sami. Odepchnęłam go i uderzyłam plecami u podłogę. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale towarzyszący temu wysiłek powodował drętwienie każdego mięśnia. Przed oczami widziałam tylko żółte plamy. Traciłam słuch. Po chwili cisza spowiła całe otoczenie. Powoli traciłam przytomność. Nie czułam własnego ciała. Nie widziałam. Nie słyszałam. Straciłam orientację. Absolutna nicość ogarnęła moją świadomość.

* * *
Woń krwi roznosiła się w powietrzu. Łowca uśmiechnął się. Była blisko. Minął kilka domków. Szedł prosto na wielki dom. W środku coś się poruszyło. Uśmiechnął się ponownie. Stawiał krok na schodach. Woń była tak silna. Coś nim rzuciło o ziemię. Był zaskoczony. Zobaczył dziewczynę. Syknęła na niego ukazując białe kły. Wstał i zaatakował sycząc w odpowiedzi. Dziewczyna zniknęła. Tego było za wiele. Obrócił się. Nad nim rozpościerał swój baldachim wielki wąż. Potwór syknął. Łowca uskoczył przed atakiem. Wąż zmienił się w dziewczynę. Z jej ramienia ciekła srebrna krew. Uśmiechnął się. Upadła przed nim na kolana, zbyt słaba by stać. Podszedł do niej dumnym krokiem. Zacisnął dłoń na policzkach i uniósł bez problemu.
- Kim jesteś? - zapytał
- Tobą.
- W takim razie zginiesz.
- Nie jestem sama.
Dziewczynę i Łowcę spowiła mgła. W jej poświacie pojawiło się czworo par krwistych oczu. Dziewczyna uśmiechnęła się. Potem Łowca trzymał w dłoni węża. Wypuścił go z obrzydzeniem. Gad znikł w ciemnościach. W mgle pojawiły się piąte oczy. Usłyszał kilka syknięć. Pięć postaci rzuciło się do przodu. Łowca uskoczył w niebo i zmienił się w złotego ptaka.


* * *

Łamanie w kościach powoli ustępowało.Skrajne utraty wzroku zniknęły radykalnie. To samo działo się z resztą objawów jakie dostałam podczas wizji. Nienawidziłam budzić się w lecznicy. Była wielka. Każdy mógł wejść i wyjść. Wyszłam ogarniając kilka miejsc w poszukiwaniu mojego chłopaka. Nic. Przeszłam do wielkiego domu, jednak stawiając pierwszy krok na schodach zrezygnowałam i odeszłam najciszej jak mogłam. Chciałam jak najbardziej ograniczyć kontakt z panem D. Miałam niezbyt miłe wspomnienia z tym gościem... Wróciłam do domku boga Nereusa. Wszystko było w niezmienionym stanie. Znalazłam zeszyt w graciarni i zaczęłam pisać jak najszybciej.

* * *
Wizja numer 2

Misja na pewno będzie.
Na pewno będą kolejni herosi - wampiry
Na pewno poza nami jest jeszcze jeden wampir.
To nie wróży dobrze...


* * *

Rzuciłam nim o ścianę. Farba się zdrapała ale miałam to gdzieś. Ciekawa byłam jak długo spałam? Może kilka godzin, albo dni... Leżałam na hamaku (nie pytać skąd go wytrzasnęłam, po prostu tam był) i czekałam. Dzwon zabił. Pora na kolację. Czyli cały dzień. Krok po kroku, ostrożnie, zbliżałam się do jadalni. Wszyscy już tam byli. Usiadłam przy stole Nereusa. Mojej siostry nie było przy nim. Adama też nie było. Dziwne, bardzo dziwne. Sięgnęłam wzrokiem do stolika Ateny, potem do Posejdona. Ani Percy, ani Anabeth... Misja! Wyruszyli na misję! Uciekłam od stołu rozbijając talerze. Pobiegłam do stajni. Charmyga czekała na mnie. Jej spokojny głos rozbijał się echem w mojej głowie.
Gdzie lecimy?Potrafisz wyczuć Percy'ego?
Oczywiście!
Zabierz mnie do niego jak najszybciej.
Teraz?
Nie, wczoraj! Jasne, że teraz!
Wskoczyłam jej na grzbiet. Kilka dzieciaków próbowało nas powstrzymać, ale wyleciałyśmy nad ich głowami. Jej skrzydła przecinały niebo jak ostrza. Była szybka, jak na pegaza. Dodatkowo wspierała ją więź ze mną. Po kilku minutach znaleźliśmy małą grupkę dzieciaków idących gdzieś po śladach. Pikowałyśmy w dół. Charmyga zaryła kopytami o mokrą ziemię. Stanęła dęba, a ja przeleciałam przez jej głowę lądując na pniu drzewa. Kręgosłup palił mnie tak mocno, że nie mogłam wstać. Siedziałam więc w jego konarach i czekałam na biegnących w naszą stronę. Kary pegaz spokojnie pasł się na łące obok mnie.
Dobrze się bawisz?
Jak mam ci pomóc?
Daj mi chociaż oparcie!
Ok, nie wrzeszcz tak na mnie!
Pocwałowała do mnie stanęła bokiem tak, żebym mogła podciągnąć się o siodło. Już o własnych siłach powitałam zaskoczoną czwórkę. Zrobiłam krok w ich stronę i upadłam w zimne błoto. Rori i Ad przeciągnęli mnie w suche miejsce. Nie czułam nóg.
- Nad. Co się stało? - Zapytała mnie Aura
- Nic, tylko Charmyga stanęła dęba i... Cholera, jak mnie plecy bolą. Macie nektar?
Córka bogini mądrości podała mi termos ze złotą cieczą. Smakowało jak kawa z czekoladą. Gdy ciepło mnie rozpaliło oddałam jej pół termosu nektaru. Ona potrząsnęła nim i schowała do plecaka ze smutną miną.
- Przepraszam. Moja odporność na specjały bogów jest trochę większa od zwykłego herosa. Jestem tu, bo miałam wizje.
Ad usiadł tak, żebym mogła się o niego oprzeć. Percy rozpalił ognisko a dziewczyny rozbiły trzy namioty. Z dokładnością opowiedziałam im o dwóch wizjach. Wiedziałam, że syn Nefele zna każdy szczegół, ale nie okazywał tego po sobie.
- Czyli mamy problem. - oznajmił Percy
- Jedyny sposób, żeby pokonać Łowcę to zmiana jeszcze trzech osób.
Wszyscy patrzyli na mnie, jak na debilkę. Fakt, ten pomysł był nieco przerażający, ale co miałam poradzić, że widzę przyszłość.
- I tak to się stanie. Moje wizje nie kłamią. Śmierć Thalii. Mgła, a raczej potwór się za nią kryjący istniał, więc Łowca też istnieje.
Wszyscy spuścili głowy. Każdy, kto logicznie myśli, wie, że każde z nas odegra ważną rolę w tej misji. Siedziałam i patrzyłam jak powolnie rozpakowują rzeczy i jedzenie. Właśnie - jedzenie. Byłam głodna jak wilk. Wstałam i chwiejnym krokiem znikłam pośród lasu. Nie mogłam dogonić żadnego jelenia, bo byłam osłabiona, więc zdecydowałam się na jakiegoś drapieżnika. Są gorsze, ale łatwiej je złapać. Kuśtykałam potykając się o wystające korzenie. Klnęłam pod nosem. W takim stanie nie złapię nawet muchy. Zmęczona i posiniaczona opadłam pod jakimś marnym drzewem. Wkoło mnie panował mrok. Przed moim nosem przebiegło stado spłoszonych zwierząt. Za nimi śmignął cień. Potem wrócił.
- Nie możesz sama polować. Jeszcze chwila i byś straciła przytomność.
- To co mam robić, skoro głoduję?! W końcu mogę kogoś zaatakować!
- Spokojnie, Nad. Pomogę ci.
Oparłam się na nim i poszliśmy w ślad za zwierzyną. Zapach był coraz silniejszy. Nie wytrzymałam. Opadłam na ziemię, a on ze mną. Było zimno, a ja byłam zlana potem. Żeby przeżyć zmieniłam się w węża. Jeśli w takiej postaci nie pokonam żądzy krwi to po mnie. Przesuwałam się pod zaschłymi liśćmi. Przede mną puma pożerała ciało jelonka. Nie zauważyła niebezpieczeństwa. Skoczyłam jej do gardła i wyssałam gorzką krew. To coś jak kawa bez cukru. Obrzydliwe, ale daje energię. Puściłam martwego drapieżnika. Powróciłam do ludzkiej postaci. Marszem wracałam do obozu. Wszyscy pewnie już śpią. Prawa noga dalej bolała, ale mogłam spokojnie ją przeciążyć.
Jak myślałam. W namiotach było ciemno. Ogień przygasał. Weszłam do jednego, w którym tliło się małe światełko. Syn bogini chmur siedział nad jakąś kartką.
- Co tam masz? - zapytałam
- List.
- List? Od kogo?
- Twojej ciotki.
- CO?!
Podał mi pogniecioną kartkę.

* * *
Droga Nadziejo.

Wiem, że mnie nienawidzisz, ale śmierć twojej siostry zmusiła mnie ciebie przyjąć w swoje progi.
Nie widziałyśmy się dość długo. Chcę nadrobić ten czas.
Popełniłam błąd.

Czekam
Ciocia Magdalena


* * *

Kartka zniknęła w mojej dłoni. Niewartą nic kulką rzuciłam w ognisko. Płomienie pożarły list w kilka sekund. Zawinęłam się w śpiwór i leżałam. Oczy mnie piekły. Nie będę płakać, to tylko pogorszy sytuację. Ogarnęła nas ciemność. Przytulił mnie.W jego ramionach czułam się bezpieczna. Zasnęłam, powtarzając słowa z listu.

* * *
Złoty ptak walczył z lecącymi strzałami. Chmury też były jego wrogami. Zraniony opadł na ziemię. Zmienił się w Łowcę. Jego ramię było przebite strzałą. Wolną ręką wyrwał ją i syknął z bólu. Z rany płynęła srebrna krew. Nie przejął się tym. Ważna była wiadomość. Z kieszeni wyjął małą kopertę. Uśmiechnął się do siebie.
- Wiem, że mnie słyszysz, Momosie. Mam dla ciebie wiadomość.
Przed nim pojawił się mężczyzna w zielonym garniturze. Dwudniowy zarost połyskiwał w blasku księżyca. Błękitnoszare oczy śmiały się z Łowcy, ale jego to nie obchodziło. Oddał list bogowi i czekał. Momos otworzył kopertę. Po chwili wściekły cisnął kartką w niebo. Łowca uśmiechnął się ponownie. Jego plan działał. Opuszczając wściekłego boga zniknął w gęstwinie lasu.


* * *

Otworzyłam oczy. Było już jasno. Zacisnęłam dłonie w pięści. Powoli opuściłam namiot. Zajrzałam do plecaka. Jedzenie, broń, ubrania. Do jasnej cholery. Gdzie mają jakieś kartki.
- Proszę.
Aura podała mi mały notesik i różowy długopis z Hello Kitty. Trochę dziecinne jak na nastolatkę, ale się nie wtrącam. Wyrwałam z notesu pachnący arkusz. Różowe litery jakoś nie pasowały do sytuacji. Musiałam jednak cokolwiek napisać bo zwariuję.

* * *

Trzecia wizja

Niedobrze.
Musimy coś zrobić.
Zginie wiele osób.
Może jednak nie będą musieli umrzeć?
Koniec.

Nad nie bazgraj się. Uda c


* * *

Szelest i dziwny zapach odwrócił moją uwagę od kartki. Syknęłam odruchowo. Szelest się powtórzył. W moją stronę leciał Łowca. Szczerzył zęby w uśmiechu. Odskoczyłam w bok. Wampir zarył w ziemi. Był otumaniony.
- Wiejcie!
Rori zmieniła się w wilka. Anabeth dobyła swojego sztyletu. Percy stał w wirze wody, a Ad gdzieś zniknął. Wszystko spowiła mgła. Tylko zapach zdradzał jego kryjówkę. Łowca otrząsał się z piachu. Wiedziałam, że nikt mnie nie posłucha. Musiałam zaatakować pierwsza inaczej żadne z nich nie zrobi kroku w tył, czy w przód. Zanim on wstał, ja rzuciłam w niego jednym z moich noży. Nie trafiłam. Rzucił się na mnie, znowu. Zrobiłam przewrotkę i kopnęłam go na kilka metrów od siebie. Nie czekał. Skoczył ponownie. Sięgnęłam po drugi nóż. Macałam pochwę, ale broni nie było. Jak to się mogło stać?! Zaparłam stopami ziemię. Nie pozostało mi tylko nic, jak przygotować się na ból. Mijały setne, sekundy. Mgła gęstniała. Jakaś niewyobrażalna siła wepchnęła mnie w grunt. Brzuch napotkał przeszkodę. Coś przerwało moją skórę na ramionach. Uniosło mnie w górę. Przerzuciło nad sobą i odbiło mną o drzewo. Zaparło mi dech w piersi. Przewróciłam się na brzuch. Wyjąc z bólu przeczołgałam się do torby córki Ateny. Znalazłam pełen nektaru termos. Oparłam się na łokciach. Naczynie stawało się coraz lżejsze, a ja mogłam stać o własnych siłach. Czułam się jak pierwszej nocy. Słaba. Ociężała. Nie mam szans sama go pokonać. Ale czułam jego zapach. Był silny. Kulejąc podchodziłam go, jak niczego nie świadome zwierzę. Byłam od niego w odległości dwóch kroków. Nie widział mnie na pewno. Wykorzystałam siły dane mi przez nektar i skoczyłam w mgłę. Był bliżej niż przypuszczałam. Użyłam jedynego co miałam. Kły. Wbiłam się w gorące ciało. To nie on! W moje ciało wpłynęło ciepło. Najpierw było w żołądku. Potem rozgrzało całe moje ciało. Wpuściłam jad. Nie mogłam nic więcej zrobić. Opadłam wpół przytomna na ziemię.
Byłam niesiona. Nie wiem gdzie. Nie wiem jak. Nie wiem przez kogo. Czułam obecność trzeciego wampira. To na pewno nie był Łowca. Nie wiem kim był. Nie wiem kogo zmieniłam. Czułam zapach morskiej wody. Smak ambrozji rozpływał się w ustach. Tłumione głosy mnie uspokajały. Cholera, co się ze mną dzieje?!
- Nad? Obudź się.
- Dajcie mi spać...
- NAD!
Syknęłam złowieszczo na osobę, która próbowała mnie ocucić. Postać, wciąż niewyraźna odskoczyła i tym ruchem zawaliła namiot. Tego było za wiele. Wyszłam z pod płachty wściekła na cały świat. Opierając się o pień dźwignęłam się na nogi. Złapałam równowagę i zrobiłam kilka kroków. To jak nauka chodzenia. Mordęga. Upadłam przed ogniskiem. Pragnęłam krwi. Jedynym wyjściem był wąż. Nienawidziłam tak polować.
Złapanie jakiegoś zwierzęcia trwało dwie godziny. Gorzej się nie zmęczyłam od kilku miesięcy. Pełna wigoru ruszyłam do ogniska. Zapach trzeciego wciąż unosił się w powietrzu. Kim on był? Mój wzrok zatrzymał się na jeziorze. Słońce odbijało się w jego tafli. Słone jezioro. Ten zapach mnie przyciągał. Percy stał po pas w wodzie. Jezioro szumiało. Coś było nie tak. Jak miałam w zwyczaju kroczyłam najciszej jak mogłam. Zostało kilka centymetrów. Nie. Cholera, to nie miało być tak.
- P-p-percy.
Odwrócił się. Straciłam równowagę i poleciałam na bolący kręgosłup. Jęknęłam z bólu. Nie mogłam ruszyć głową. Widziałam liście i niebo. Białe obłoki sunęły nad nami. Czego jestem rozkojarzona? Próbowałam podnieść się na rękach. Nic. Nogi nawet nie chciały się poruszyć. Leżałam bezczynnie i czekałam na pomoc.
Po jakiś dziesięciu sekundach unieruchomili mnie i przenieśli na jakiś materac. Trafiłam do karetki. Ktoś nałożył mi maskę z tlenem. Co ja miałam zrobić... Po kilku sekundach zasnęłam.
Kaszel. Tak to pierwsze co mi przychodzi na myśl. Krztusiłam się do łez. Spadłam z wysokiego łóżka szpitalnego. Dyszałam jak umierający pies. Nabierałam powietrza, ale ono uciekało z mojego gardła jak spłoszona sarna. Włączyły się jakieś urządzenia. Wbiegli lekarze. Położyli mnie na łóżku. Wyrywałam się. Próbowałam ich zaatakować. Nic. Krtań paliła żywym ogniem. Zmysły wyostrzyły się. Zapach ich krwi nie dawał mi spokoju. Wydawałam z siebie dzikie syknięcia. Oni odskakiwali. Potem wszystko zaczynało się od nowa. Założyli mi jakiś kaganiec. Przywiązali. Próbowali dawać zastrzyki. Jednak igły nie mogły przebić się przez moją skórę. Skalpele łamały się. Leżałam tam i marniałam. Straciłam ludzkie myślenie. Instynkt był teraz silniejszy. Słyszałam ich rozmowy. Czułam ich obecność. Pulsowanie krwi w żyłach. Ich kroki były jak uderzenie gongu. Oddech jak głośna rozmowa, a bicie serca - dzwon. Umierałam.
Pewnego dnia pielęgniarka tworzyła okno. Do mojego nosa przyleciał zapach ojca. Słyszałam kłócące się kobiety na targu. Zapach owoców przyćmił chemiczne wonie. Odżyłam na nowo. Pasy nie były już takie mocne. Pękły pod moim szarpnięciem. Dziewczyna nie miała szans. Krzyk nawet nie wystraszył gołębi siedzących na parapecie. Wyskoczyłam przez okno. Pobiegłam w las, strasząc ludzi wokoło.
Moje zmysł nadal były silne. Czułam się jak polujący drapieżnik. Byłam słaba fizycznie, ale głód dodawał mi sił. Polowałam na wszystko. Każde zwierzę odległe na kilometr nie miało prawa przeżyć nocy. Po tygodniach odzyskałam siły. Wtedy też zdarzyło się coś niezwykłego. Poczułam człowieka. Nie! Poczułam dwóch ludzi. Były też jeszcze dwie postaci. Nie ludzie i nie zwierzęta. Skradałam się w ich stronę. Instynkt kazał się schronić lecz ciekawość brała górę. Słyszałam ich rozmowę. Dwie kobiety kłóciły się między sobą:
- Musi tu być! Ludzie mówią, że uciekła tutaj!
- Nie zapomnij też o Mgle. Mogła im namieszać w głowie.
- Cicho! Słyszę ją. - znałam ten głos, ale nie potrafiłam rozpoznać. Siedziałam na rozgałęzieniu w bezruchu. Nie mogą mnie zobaczyć. Obserwowałam każdego z nich. Dziewczyna z zielonymi oczami kłóciła się z szarooką blondynką. Białowłosy chłopak o ciekawych oczach rozglądał się po lesie. Czarnogłowy nastolatek stał jak grecka rzeźba. Tylko po trzęsących się rękach można było go od ów rzeźby odróżnić. Rozsiadłam się wygodnie. Czwórka ludzi rozbijała namioty. Zielonooka była ranna. Co chwilę jękała rozpalając ognisko. Blondynka podała jej srebrne naczynie. Ona wypiła parę łyków i oddała. Po kilku sekundach rana się zasklepiła. Dochodziła noc. Robiłam się głodna. Z żalem w sercu opuściłam ludzki obóz i zniknęłam pośród gałęzi drzew.
Przystanęłam nad łanią i jeleniem. Samica zniknęła gdzieś w krzakach. On za to był silny. Jego krew była czysta, bardzo czysta. Byłam cierpliwa. Samiec zbliżał się do drzewa, na którym siedziałam. Powoli opuścił głowę, by skosztować jasnozielonej trawy między korzeniami. Teraz. Spadłam na jego grzbiet i wbiłam zęby w podgardle. Wierzgał się. Spadłam i trzymałam się tylko na jego szyi. Kopnął mnie kopytem w płuca. Byłam silna. Nie puszczałam. To była za dobra zdobycz. W końcu opadł na ziemię dysząc coraz słabiej. Łykałam słodką krew. Byłam tak tym pochłonięta, że nie poczułam zapachy jakiejś istoty. Odwróciłam się tyłem do pożywienia. Wbiłam palce w ziemię. Glanami, które ukradłam podczas ucieczki zrobiłam małe dołki. Wyszczerzyłam zęby. Kilka razy dzikie zwierzęta odbierały mi ofiary, teraz się nie dam. Przed moimi oczyma stał białowłosy. Stał i patrzył się na mnie. Miał załzawione oczy. Uśmiechnął się. Wyglądał jak człowiek, lecz nim nie był. Miał taki znajomy zapach. Oddychałam przez nos, pochłaniając jego woń. Prawie nic nie pamiętałam z czasu przed szpitalem.
- Nad. Dziewczyno gdzie ty byłaś?
Mówił językiem dla mnie zrozumiałym lecz ja nie potrafiłam tym językiem się posługiwać. Pamiętałam za to inny język. musiałam mieć nadzieję, że mnie zrozumie.
- Ποιος είσαι εσύ?
Chłopak zamyślił się przez chwilę. Potem odpowiedział.
- Adam.
Zacisnęłam powieki. W głowie panoszyły mi się strzępki wspomnień.

* * *

Palce zacisnął mi na brodzie. Pioruny przecięły niebo. Słońce zachodziło.
- Uczcijmy ich śmierć.
Każdy pocałunek dotąd był bolesny. Tym razem już tak nie było. Był jak zapowiedź lepszego dnia. Uczciliśmy ich śmierć. Po raz ostatni pożegnałam dawne życie...



* * *

- Αδάμ.
Rozluźniłam mięśnie. Koszula szpitalna wisiała na mnie jak worek. Była mokra i ciężka od brudu i krwi. Pozwoliłam się objąć i prowadzić do ludzkiego obozu. Przez ten czas porządkowałam myśli.

* * *
- Wiesz, że jestem niebezpieczny?
- Wiem
- To dlaczego ze mną jesteś?
Popatrzyłam w burzowe oczy. Błyszczały, ze strachu. Nie chciałam, żeby się bał. Chciałam, żeby myślał, że mi nic nie grozi z jego strony. Chciałam go okłamać. Był dla mnie bardzo niebezpieczny. Pocałowałam go w rozpalony policzek.
- Bo cię kocham. Obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś wrócił do siebie.
Nad nami rozpościerała się deszczowa chmura. Usiadłam mu na kolanach. Moje przeczucie ostrzegało mnie, że stanie się zaraz coś strasznego. Olałam to. Teraz najważniejsi byliśmy my. Spuścił głowę. Nie chciał tego ponownie. Podniosłam jego brodę tak, żeby patrzył mi prosto w oczy.
- Kocham cię i chyba tak musi zostać.


* * *

W moje ramiona rzuciła się zielonooka. Też płakała. Jej głos był dźwięczny niczym śpiew skowronka.
- Nadia! Siostro! Bogowie, czego dopuściliście ją do takiego stanu.
Siostra. Miała rodzeństwo. Na pewno miałam rodzeństwo. Wysiliłam swój prymitywny mózg.

* * *
Chejron miał dla nas własne ogłoszenie:
- Do obozu przybyła dzisiaj nowa półkrwi - nic niezwykłego. Piłam wodę (tylko to mogłam pić) - Jest to Aurora Awarded córka Nereusa
Cała woda znajdująca się w moich ustach poleciała na stół. Byłam jedyna. Do naszego stołu (z pewnych względów ja i Ad siedzieliśmy razem) podeszła dziewczyna w białej sukience.Blond włosy, lekko zielonkawe,  powiewały jej na wietrze. Spoglądała na nas zielonymi oczami. Po chwili usiadła i uczta się rozpoczęła.

* * *

Aurora. Tak miała na imię. Pasowało jej. Rori, Aura. Szare komórki pracowały najszybciej jak potrafiły. Do ust przychodziło mi wiele pytań. Jednak musiałam sobie jeszcze kilka rzeczy przypomnieć. Blondynka wyrwała mnie z objęć siostry i zaprowadziła do dużego namiotu. Zdziwiłam się, gdy zaczęła do mnie mówić w moim języku.
- Dostałaś amnezji. Nie pytaj. Mama mi powiedziała o wszystkim we śnie. Naprawdę nic nie mogliśmy zrobić. Pokaż tą rękę. - Na łokciu miałam niewielką ranę po wyskoku z okna. - Bogowie, jak ty wyglądasz. Załóż to.
Rzuciła mi dżinsy, T-shirta i ciemną bluzę z kapturem. Z chęcią zrzuciłam z siebie śmierdzącą chemią koszulę. Z glanów jednak nie zrezygnowałam. Ubranie było ciepłe i wygodne. Dziewczyna na nowo rozpoczęła nawijać, jak radio.
- Wiesz, że o tobie stworzyli kilka legend? Jeden chłopak opowiedział nam, że każdej nocy zabijasz jakiegoś pacjenta za to, co ci zrobili tamci lekarze. Tego jednak było za mało. Ciągasz tego pacjenta do lasu i wyrywasz mu kawałek po kawałku skórę. Jego wycie słychać podobno przez całe noce. Czegoż to ci śmiertelnicy nie wymyślą.
Dziewczyna zaśmiała się głośno, a potem powróciła do składania rzeczy w torbie. Skupiłam szare komórki. Pracowały na pełnych obrotach.

* * *

Biegłam coraz szybciej. Zapach się nasilił. Kiedy zrozumiałam to, co się działo przed moimi oczyma chciałam wrócić do chłopaka i być na głodzie nawet kilka tygodni. Czerwona ciecz była na drzewach, trawie, ziemi. W kałuży leżała dziewczyna. Traciła siły życiowe. To będzie jej koniec. Chyba, że ją uratuję. Ale to może być dla niej najgorszą rzeczą na świecie. Uklękłam w cieczy. Blondynka wypowiadała ostatnie słowa:
- Pomóż mi...



* * *

- Ανναμπεθ.
- Słucham? - Odpowiedziała dziewczyna, nieco zaskoczona.
- Όχι, τίποτα.
Wyszłam z namiotu. Ognisku tliło się coraz słabiej. Moja siostra spała już dawno. Do mojej układanki brakowało tylko czarnowłosego. Szukałam go po zapachu, bo była bezksiężycowa noc. Pałętałam się godzinami po lesie. Znalazłam go dopiero nad brzegiem morza. Stał po pas w wodzie. Ręce miał w kieszeniach bluzy. Morska bryza rozwiewała mu włosy. Skupiałam myśli. Nic nie przychodziło mi do głowy. Weszłam do wody. Patrzyłam się w dal, tak jak on. Słuchałam wrzaskliwych mew. Szum fal uspokajał mnie. Zapach wody dawał ukojenie nadpobudliwym nerwom.
- Δεν θυμάστε, και να θυμάστε ακόμα Ανναμπεθ. Γιατί?
- Nie wiem.
Stanęłam naprzeciw niego. Byłam od niego wyższa o kilka centymetrów. Zasłoniłam wschodzące słońce. Zmusiłam go do odpowiedzi na moje pytanie.
- Και τι ξέρεις?
- Zmieniłaś mnie. Przez twój błąd jestem wampirem.
Po tych słowach amnezja znikła. W kilka sekund widziałam całe swoje życie od narodzin. Ciotka, Anka, Adam, Charmyga... Te osoby wypełniały moją krótką nić. I ojciec. Widziałam go tylko raz. Śmierć matki. Potem śmierć Anny. Cholera. Przypadkiem cofnęłam się i osunęłam w wodę. Kręgosłup odmówił wstania. Rozpaczliwie próbowałam nabrać powietrza. Nie byłam taka jak syn Posejdona. Nie mogłam ruszyć nogami. Machając rękoma wymieszałam krystalicznie czystą ciecz z mułem. Nic nie widziałam. Byłam jak ryba w sieci. Zatrzaśnięta i bez wyjścia. Przestałam się ruszać. To nie miało sensu. Wypuściłam powietrze z ust. Pozwoliłam żeby żywioł wypełnił moje płuca.
Jakaś ręka wyciągnęła mnie na brzeg. Wypluwałam błoto. Leżałam na brzuchu i czekałam na ich reakcję. Nic. Usiadłam. Nikogo nie było. To dziwne. Pobiegłam do obozu. Wszyscy szykowali się do drogi. Znalazłam wzrokiem Percy'ego. Rozmawiał o czymś z Ann. Szarpnęłam go i zabrałam na bezpieczną odległość.
- Τι έκανες?
- Ale co?
- Στη συνέχεια, όταν έπεσα στο νερό.
- Gdzie?! Do jakiej wody?
- Γαμώτο! Δεν είστε εσείς?!
- Nie.
- Γαμώτο!
Odeszłam. Kto to mógł być? Kim on był? Może jego ojciec? Nie mam pojęcia. A może mam halucynacje? Halucynacje?! Też mi coś. W moim świecie nic nie dzieje się przypadkiem. Nawet, jeśli to na pewno ten przypadek jest ważny.
Wpadłam na Adama. Jestem taką idiotką, że wchodzę na ludzi. No cóż. Te tygodnie w dziczy całkowicie odizolowały mnie od świata ludzkiego. Zdążyłam tylko wydukać przepraszam, on przycisnął mnie do siebie. Byłam zaskoczona. Bardzo zaskoczona.
- Nad. Jeżeli dalej mnie nie pamiętasz to... Kocham cię. Będę dalej z tobą.
Płakał. Tak, to dziwne. On płakał. Zacisnęłam palce na jego bluzce. Też płakałam. W myślach błagałam bogów, żeby nasza misja się udała. Żeby chociaż wszyscy przeżyli. Wiem że to już jest przesądzone. Każdy z bogów zna już prawdę. Tak bolesną, że nawet o tej prawdzie nie rozmawiają. I nie mogą nam powiedzieć. Szkoda. Przygotowałabym się na tą pustkę w sercu. Powracając do życia rzeczywistego. Przywarłam do niego jak rzep do psiego ogona. Nie chciałam puścić. To jak przytulać ukochanego ojca. Chcesz robić to jak najdłużej. Ale w końcu trzeba przestać. Burzooki spojrzał na mnie ostatni raz i poszedł w ślad za Synem Posejdona.
Pałętałam się po lesie. Jak długo nas nie ma? Może miesiąc, albo dwa. Mnie czas ominął. Czułam się jak po stuletnich eksperymentach na moim ciele, a to było przecież kilka tygodni, nic więcej. Może Anabeth kontaktuje się z Chejronem przez iryfon? Pewnie wiedzą co się z nami dzieje. Na pewno... Kogoś mi w tej układance brakowało. Kogoś bardzo ważnego. Jedna osoba, która zrobiła wiele rzeczy, która śniła mi się po nocach. Zamknęłam oczy. Jego twarz. Ostre rysy, złote oczy. Krótkie czarne włosy i jego śmiech. Strach. List. Bóg. Przypomniałam sobie! Z wysiłku oparłam się o drzewo. Serce kłuło przy każdym uderzeniu. Łowca. Przez niego całe to zamieszanie. Szpital. Rzucił mną o drzewo tak mocno, że chyba już nigdy nie wrócę do pełnej sprawności. Miałam tylko swoją siłę i szybkość. Żadnej broni. A miałam broń. Dwa krótkie noże, wysadzane małymi muszlami. Na ostrzu wyryte były wodorosty. Rękojeść z pereł, ostrze - spiżu. Nigdy się nie tępiły. Perłowe pochwy. To była moja jedyna broń przeciw potworom i Łowcy. Gdzie one teraz są?
Wróciłam do reszty osób. Każde z nich pakowało swoje rzeczy do plecaków. Ja nie miałam żadnych. Aura grzebała w plecaku wyraźnie wściekła, że nie może tego znaleźć. Podeszłam do niej.
- Τι ψάχνετε?
- Twoich noży. Gdzieś je schowałam.
Dziewczyna wyrzuciłam zawartość plecaka na trawę. W słońcu odbijały się perły i muszle z mojej broni. Pas był prawie niezniszczony. Przepasałam go sobie na biodrach. Czułam jego ciężar. Czułam więź między ojcem. Uśmiechnęłam się. Wreszcie coś szczęśliwego.
Wszyscy szli po ziemi. To nudne. Nudne jak flaki w oleju. Przeszłam na tył i wskoczyłam na najniższe gałęzie. Szybko dogoniłam grupę. Skakałam jak jakaś wiewiórka. Moje krótko ścięte włosy połyskiwały w słońcu. Teraz to było ciekawe. Liście muskały moją twarz. Zmęczyłam się, ale skakałam dalej. Nawet nie zauważyli mojej nieobecności. Poczułam zapach owoców. Świerzych. Był coraz bliżej. Mieszał się z innymi zapachami. Mięso. Chemia. Spaliny. Budynki. Ludzie. Ludzie... Zatrzymałam się. Ad też się zatrzymał.
- Nadio?
- Tam są ludzie. Nie pójdę dalej. Przykro mi.
Skuliłam się. Wampir wskoczył na drzewo, z którego nie chciałam zejść. Nikt nie mógł mnie przekonać. Tamci lekarze... Maltretowali mnie. Zmuszali do wypicia jakiś płynów, po których miałam wymioty. Dusili. Wrzucali mnie spętaną do zbiornika, a potem razili prądem. Ludzie... To potwory. Zrobią wszystko dla swojej nauki, nawet zabiją niewinnych. Kłamią. Nie mają szacunku. Nigdy im tego nie wybaczę. NIGDY.
- Nadzieja. Musimy tam pójść.
Płakałam. Cierpiałam. To nie było fizyczne cierpienie. Psychika na zawsze mi nawaliła.
- Nie... - Bąknęłam pod nosem. - Nie mogę. Oni...
Wahanie. Tak, to właśnie jest to. Czy mu powiedzieć co wycierpiałam? Może to przed nim ukryć. W takim czy innym wypadku, zrozumiał aluzję. Machnął na resztę, by się oddaliła. Dziewczyny zrozumiały, a Percy... No cóż, też gdzieś polazł. Usiadł koło mnie. Czekał. Zawsze był cierpliwy. Zawsze mnie rozumiał. Był dla mnie przyjacielem, bratem, kimś znacznie więcej niż tylko przyjaciel. Nabrałam powietrza.
- Byłam ich eksperymentem. Chcieli sprawdzić na co jestem odporna. Kilka razy razili mnie prądem. Potem dusili, żeby sprawdzić mit o oddychaniu wampirów. Zdarzało się, że zmuszali mnie do połknięcia jakiś pastylek. Zmuszali do...
- Dość. - przerwał. - Nie mogę tego słuchać.
Zaciskał pięści na konarach, obdzierając je z kory. Usta mu drżały. Niebo zasłoniły czarne chmury. Musiałam go uspokoić. Położyłam dłoń na jego kolanie. Niebo dalej było czarne. Przyłożyłam dłoń do policzka. Drżenie ustało. Napajał się moim dotykiem. Przeczesałam jasne włosy. Jego ręce opadły na moje ramiona. Przyciągnął mnie do siebie. Oparłam się o jego pierś. Zimny dreszcz przeleciał przez moje ciało. Igła cierpienia wbiła mi się w plecy. Prawą ręką szukałam gałęzi. Przeciążyłam ją i spadłam z drzewa. Nie. Zaraz! Wisiałam pięć metrów nad ziemią. Adam trzymał mnie za kaptur bluzy. Wciągnął mnie jedną ręką z powrotem na miejsce. Dyszał z wysiłku. Kropla potu spłynęła mu po policzku. Był słaby. Bardzo słaby. W takim stanie nie ucieknie nawet ślimakowi. Podciągnęłam rękaw. Wbiłam zęby w przegub ręki. Zabolało jak diabli. Metaliczny smak rozpłynął mi się w ustach.
- Pij.
- Zwariowałaś.
- Jeśli tego nie zrobisz, ja to zrobię za ciebie!
- Nad. Wiesz, że...
- Tak, tak. To jest niebezpieczne, wiem.
Przez chwilę patrzył na moją dłoń. Sięgnął po nią. Bolało. Bardzo bolało. Zdrapywałam paznokciami korę. To jak pozwolić sobie wbijać pręt w rękę. Pisnęłam, bo nie mogłam tego dłużej wytrzymać. Przestał. Dyszałam jak stary koń. Ściskałam swój przegub. Piekło i to bardzo. Ad mnie przytulił. Słyszałam jego szept. Był kojący.
- Przepraszam. Nie wiedziałem.
Głos mu się załamał. Zaczął cicho łkać. To było jak wbicie noża w serce. Gładziłam go po policzku. Głowę oparł mi na ramieniu. Przycisnął nas z całej siły. Nie chciałam przestawać. Ale musiałam. Siłą odsunęłam go. Uśmiechnął się. Teraz nic nie będzie normalne. Gałąź się załamała. Chwyciłam inną nad nami. Drugą ręką trzymałam syna Nefele. Wisieliśmy kilka metrów nad ziemią. Nie mogę go puścić. Popatrzył na mnie wesołym wzrokiem. Puścił mnie i spadł bez szwanku na ziemię. Podciągnęłam się wyżej. Dopiero gdy byłam pewna, że nie zlecę, zeszłam z drzewa. Poszliśmy w stronę czekających.
- Idziesz z nami? -Zapytała Rori.
Przytaknęłam. To koszmar, ale muszę tam być. Wyszliśmy z lasu. Przed nami rozpościerało się targowisko. Kobiety kłóciły się między sobą. Wszędzie unosił się zapach zgniłych owoców. Mijaliśmy stoiska z ubraniami, jedzeniem, jakimiś przyrządami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Jakiś znajomy zapach zatrzymał mnie przy pustym stoisku. Przetarłam dłonią stół.
- On tu jest.
- Kto? - Zapytała Ann
- Łowca.
Rzuciliśmy się do biegu. Percy pilnował dziewczyn, my z Adamem rozdzieliliśmy się i chroniliśmy ich z pewnej odległości. Zapach raz był silny, raz słaby. Widocznie plątał się między stoiskami. Nie mogę pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Przyspieszyłam. Minęłam uciekającą grupkę. Zapach nasilał się. Teraz mogłam go nawet zobaczyć. Czekał na nas. Uśmiechnął się. Zatrzymałam się krok od niego. Zwrot akcji był szybki. Łowca szarpnął mnie w pusty zaułek. Budynki zasłaniały go z trzech stron. Było ciemno. Nie mogłam dojrzeć jego twarzy. Przygwoździł mnie do ściany. Zacisnął palce na moich przegubach. Nie miałam szans. Traciłam czucie w rękach. Warknęłam na niego. On zaśmiał się.
- Czego chcesz?
- Zgadnij.
Syknął pokazując długie kły. Przestałam oddychać. Patrzyłam na niego i nie wierzyłam. Zaczęłam się szarpać. Kopałam go, próbowałam uwolnić ręce. Nic. Gdybym tylko mogła sięgnąć noży. Próbowałam go trafić w brzuch. Był jednak silniejszy. Związał mnie i czekał. Mijały minuty. Modliłam się, żeby nie poszli za moim śladem. Płakałam. Tak, bardzo często płaczę. Taka już jestem. On ostrzył swój miecz. Śmiał się. Czasami podchodził i mi się przyglądał. Dziwne. Nie pozwalałam mu się dotknąć. Próbowałam rozerwać więzy, ale były za mocne. Przeguby mi krwawiły. Wyczuł to. Oblizał usta. Podchodził do mnie. Przeczołgałam się najdalej jak tylko mogłam. On podniósł mnie i rzucił o ścianę. Plecy upomniały się o swoje. Teraz się nawet nie ruszę. Odsunął kosmyk moich włosów, odsłaniając nagą szyję. Zacisnęłam powieki. Czułam jak wbija się we mnie. Nie mogłam znieść bólu. Przed oczami zabłysnęły mi białe plamy. W głowie mi się kręciło. Straciłam przytomność.


* * *

Bóg poczwarzy wszedł na Olimp. Dumnym krokiem minął drzwi do sali tronowej. Zeus siedział na swoim tronie, bawiąc się małym piorunem. Nawet go nie zauważył.
- Zeusie. - Władca nieba spojrzał na Momosa - Co to ma wszystko znaczyć?!

Rzucił mu przed nogi zgniecioną kartkę. Zeus podniósł ją i przeczytał uważnie. Potem spalił ją na drobny mak. Pył obsypał białą podłogę. Momos czekał na jego odpowiedź.
- Ten list nie jest od nikogo z bogów. Obrażasz nas, jeżeli twierdzisz, że ona mogła to napisać.
- Hera jest zdolna do takich rzeczy, Zeusie.
W sali pojawiła się bogini małżeństwa. Wściekłość malowała się na jej twarzy.
- Obawiam się, że twoje zarzuty są bezpodstawne, Momosie.
Bóg szyderstwa uśmiechnął się do siebie. Jakby od niechcenia rzucił dwa słowa i zniknął.
- Będzie wojna.

* * *

Otworzyłam oczy. Była noc. Byłam głodna. Próbowałam wstać, ale tylko pogorszyłam sprawę. Opadłam na kolana. Szyja bolała. Nie mogłam ruszyć głową. Przełykanie szło mi z trudem. Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa. Rozejrzałam się. Łowca spał przy ognisku. Coś brzdękło o chodnik. Mój nóż. Obróciłam się i chwyciłam go. Zaczęłam nerwowo przecinać linę. Cicho pękała pod naciskiem. Już po minucie byłam wolna. Wstałam, ale po pierwszym kroku rąbnęłam twarzą o chodnik. Jeszcze w dodatku wysunął i spadł mi nóż. Ciche uderzenie rozbiło się o ściany budynków. Powoli zniknęłam za rogiem. Usłyszałam jego ryk, który przerodził się w skrzeczenie. Wiedziałam, co to oznacza. Zmieniłam się w węża. Wpełzłam pod jakieś śmieci. Po chwili zwiałam na targ. Kręciłam się między słupami, ale zapachy mi się mieszały. Tak czy inaczej, musiałam zostać z Łowcą. Wróciłam do śmieci i czekałam, aż zaśnie. Zmieniłam się z powrotem. Podczołgałam się do niego. Powoli wyjęłam ostrze. Delikatnie usiadłam na nim i przyłożyłam mu je do gardła. Był zaskoczony i dobrze. Przycisnęłam nóż mocniej do jego szyi. Srebrna krew iskrzyła się w blasku księżyca.

- Zabijesz mnie.
- Tak.
- Ale tak nie pokonasz Momosa.
- Dlaczego niby?
- Bo ten list już do niego dotarł.
Oberwałam rękaw jego bluzy. Zabliźniona rana. Do diaska. Jak to się mogło stać? Jak on...
Nad nami przeleciała jakaś czarna plama. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wampir przeturlał się razem ze mną. Teraz on siedział na mnie. Próbowałam się wyrwać. Zasłonił mi usta wskazując gestem, bym ucichła. Potem zmienił się w ptaka. Zasłonił mnie swoimi skrzydłami. Nad nami coś wybuchło. Gdy hałas przestał już obijać się o moją czaszkę, Łowca opadł na mnie w swojej zwykłej postaci. Przyznam, był ciężki jak wół. Przepchnęłam go na bok. Całe jego plecy były mokre od krwi. Nie wiedziałam co robić. Mam go ratować czy zostawić na pastwę bogom. Grzebałam w jego plecaku. Broń, krew, butelka wody, jakieś badziewia, istna graciarnia (tak jak w moim domku ^^)! Po minucie znalazłam termos nektaru. Wahałam się. Jeśli on nie jest odporny? Ale przecież musi być.. Tak, by tego nie trzymał. Przewróciłam go na plecy. Łowca cicho jęknął. Oparłam jego głowę na kolanach i pozwoliłam, by kilka kropel wpłynęło mu do gardła. Uśmiechnął się. Tylko przez ten drobny gest zdobyłam się na pytanie:
- Jak masz na imię?
- I tak mnie zabijesz. Więc po co ci moje imię?
- Uratowałeś mnie.
- Heriotza.
- Co to znaczy?
- Śmierć.
Ucichłam. Przynajmniej na chwilę. Poprosiłam go tylko, żeby usiadł. Opatrywałam mu rany w milczeniu. Jego skóra była rozszarpana. Wszędzie było szaro od jego krwi. Nie jestem córką Apolla, ale siostra mnie podszkoliła. Przewiązałam bandażem jego plecy. Świtało. Położyłam go przy ognisku. Pozwoliłam, żeby wypił jeszcze kilka kropel nektaru. Zasnął. Czuwałam przy nim. Moje przeczucie ostrzegało, że jest źle, bardzo, bardzo źle. Zacisnęłam dłonie na rękojeściach. Coś błysnęło na niebie. W moją stronę leciał biały ptak. Był wielki, tak ze cztery metry mierzył dziób. Uniknęłam ciosu. Mewa wzleciała w powietrze i znów zaatakowała. Odparowałam nożem. Ptak poleciał w niebo. Zmienił się w czarny punkcik.
- Musimy uciekać.
Heriotza wstał i szarpnął mnie. Ciągnął mnie przez targowisko, w głąb miasta. Wyrwałam mu się i stałam jak wryta. Przede mną stał szpital. TEN szpital. Miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Cholera.
- Nadziejo?
Zza rogu wyskoczyła grupka z misji. Łowca cofnął się na kilka kroków. Upadł na plecy. Czułam zbliżające się niebezpieczeństwo. Otoczyli wampira. Czekał na śmiertelny cios. Adam zamachnął się.
- Mewy!
Chmury zasłoniły niebo. Ptaki przecięły je bez problemu. Pikowały wprost na mnie. Cholera, co ja mam zrobić?! Zmieniłam się w coś, czego sama od siebie nie oczekiwałam. Mój lwi ryk przeleciał ponad skrzeki tych ptaszysk. Zionęłam ogniem. Było tak gorąco, że liście na drzewach zaczęły się fajczyć. Ptaki zniszczone, ale będzie następna salwa. Niebo znów przybrało swój dawny odcień. Ad poleciał na ziemię. Zmieniłam się i próbowałam go odratować. Był nieprzytomny. Trzęsłam nim jak najmocniej. Obudź się. DO JASNEJ CHOLERY WSTAWAJ, BO CI TAK PRZYWALĘ, ŻE PRZEZ TYDZIEŃ NIE POWIESZ SŁOWA!!!
- Nadal głośno myślisz - Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Przygniotłam go jak najbliżej siebie. Prawie się dusił. Nie puszczałam. Dobra, musiałam puścić, bobym go zamęczyła na śmierć.
- Jak wrócimy do obozu, to oberwie ci się za to. - Szepnęłam mu. Zaśmiał się. Bogowie! Czego ja muszę być taka porypana?! Niebo ściemniało. Ale to nie był syn Nefele. Do moich uszu dotarły ich śmiechy. Mewy Leciały z wielką szybkością. A każda wielkości samolotu. Co teraz. Popatrzyłam z nadzieją na Łowcę. Zniknął. Skierowałam wzrok na budynek. Siedział tam i szczerzył zęby w złośliwym uśmieszku. Zamorduję go! Poćwiartuję i rzucę psom na pożarcie! Ale teraz ważniejsze były ptaki. Przebiegliśmy pod jakiś dach. Nie wytrzyma długo. Ojcze! Zrób coś, bo zostanie z nas tylko ser szwajcarski! Zacisnęłam powieki i modliłam się. TATO! JEŻELI NATYCHMIAST CZEGOŚ NIE ZROBISZ, TO TWOJE OBYDWIE CÓRKI ZGINĄ!! Nad nami coś zaświeciło bardzo jasno. Zasłoniłam dłonią oczy. Czekałam. Sekundy trwały godziny. Krzyki płoszonych ptaszysk. Jakiś hałas i cisza. Błoga cisza na którą czekałam. Ostrożnie wyszłam spod dachu. Na ziemi leżało tysiące mew. Wszystkie we krwi. Wśród nich stał mężczyzna. Miał zieloną koszulę i czarne szorty. W dłoni dzierżył harpun. Wpadłam mu w ramiona. Widziałam go raz, a kochałam jak nigdy. Przez chwilę wisiałam na jego szyi jak marionetka, potem mnie przytulił. Tak. To było cudowne. Ojciec najlepszy na świecie. Opadłam na krwawą ziemię. Teraz na poważnie. Aura nie była taka jak ja. Uklękła. wypowiedziała dobrze mi znaną regułkę:
- Witaj Ojcze. Dziękuję w imieniu wszystkich za pomoc. I przepraszam za przerwanie ci spokoju. - Spiorunowała mnie wzrokiem. Nie ruszyło mnie to. Ona była zbyt dumna. Podeszłam do niej. Miała wgapiony wzrok w posadzkę. Widziałam jak trzęsą się jej ręce. Podniosłam jej brodę, tak, żeby patrzyła mi w oczy. Były kłamliwe. To nie były oczy ojca. Fałszywa.
- Kłamiesz.
Odeszłam. Dziewczyna jeszcze długo mnie popamięta. Dla wyjaśnienia. Widziałam w jej oczach zdradę. I to już bardzo blisko. Zdradzi. Była fałszywa. A skoro była fałszywa, nie była moją siostrą. Ojciec zniknął z ponurą miną. Przesłał mi tylko krótką wizję, ale z przeszłości.

* * *

Ate siedziała na brzegu morza. Zachodzące słońce odbijało się w jej oczach. Uśmiechnęła się. Było takie piękne. Z wody wyłonił się Nereus. Cieszył się na jej widok. Chciał ją objąć. Bogini zaślepienia odskoczyła od niego.
- Traktuję cię jak drugiego ojca. Co ty zrobiłeś?! Jak mogłeś ją tak ukarać!!
- Nie miałem innego wyjścia, Ate. Twoje dziecko nie może zostać przez ciebie uznane.
- Zwariowałeś?! - Z jej oczu płynęły łzy  - Jak mogłeś...
Szlochała. Płakała w jego koszulę. Przytulił ją. W jego prawej dłoni leżało dziecko. Zielone oczy błyszczały. Bogini wzięła zawiniątko na ręce.
- Jest piękna. Nadzieja. Tak, to imię jest najlepsze.

* * *

Stanęłam jak wryta. Odwróciłam się, ale go już tam nie było. Tylko moja siostra klęczała gapiąc się przed siebie. Zaśmiałam się w duchu. Mały głosik z tyłu głowy mruczał do mnie:

Kropla krwi Ate spłynęła na córkę Nereusa. Ona wiele w sobie kryje.
Nie tak głośno. Słyszy nas!
Dobrze, ale powinna wiedzieć, że ma coś z tej bogini. A jej matka nie zginęła przypadkowo...
Shut up!! Jeżeli coś jeszcze powiesz to ci przywalę w facjatę!!
Dobra to było dziwne. Dwa głosiki kłócące się w mojej łepetynie. Ludzie, co ja jem! wracając do sprawy. Ta informacja jeszcze bardziej mnie przybiła. Jak zombie szłam w stronę rannego Adama. W sumie nie był ranny, tylko słaby...
Musiałam przy nim być.
Bogini zaślepienia i błędu.
Uklękłam przy nim.
Jej kropla spadła na mnie.
Pogłaskałam go po policzku.
Moja matka nie zmarła przypadkowo.
On usiadł i mnie objął.
Wybrała mi imię.
Musnął ustami mój policzek.
W pewnym sensie jest moją matką.
Przywarłam do niego i ryczałam.
Skoro jest moją matką, mam coś z niej.
Odsunął mnie tak, żeby widział moje oczy.
Ate.
Na niebie błysnęło i zaczęło lać.
Ate.

Nasze usta zetknęły się.

Ate.
Coś błysnęło mi przed oczyma.

Ate.
Nóż był w jego piersi.

Ate.
Trzymałam perłową rękojeść.

Ate.
Moją rękę ściskał Łowca.

Ate.
Miał przerażoną minę.

Ate.
Razem wyciągnęliśmy nóż.

Ate.
Patrzyłam, jak umiera.

Ate.
Ananke mówiła, że to nie ten. Inny jest mi przeznaczony.

Ate.
Wtedy się otrząsnęłam. Klęczałam nad jego ciałem. Łowca ciągnął mnie, ale ja nie ustępowałam. On umierał. Adam, syn Nefele, zmieniony w wampira umierał. Jego oczy nadal pulsowały tą dziką energią. Tornado szalało w jego tęczówkach. Burza nadal trwała. Heriotza wyrwał mnie z objęć umarłego. Gnaliśmy przez ulice. Kulał. W głowie rozbrzmiały te same dwa głosiki:

No i widzisz. Wie już o wszystkim. Powiedzmy jej już co się zdarzy dalej, proszę.
Żartujesz sobie?! Dajemy jej te wizje, tak jak karzą. Nie mam zamiaru znów obrywać za nas oboje.
No to może kolejna wizja?
Nawet się nie waż.
Za późno.
Zamorduję cię!!!
Film się urwał. Tak po prostu.


* * *

Nereus czekał. Czekał. Czekał. Czekał. Pod jego stopami pojawiła się drobna blondyneczka. Klęczała twarzą do ziemi, nie patrząc na jego oblicze. Zerwała złoty łańcuch na szyi. Zmieniła się. Blond włosy ściemniały, oczy przybrały ostro różową barwę. Z jej pleców wypłynęła kaskada piór.
- Nereusie, nie mogę.
- Przyrzekłaś na Styks, że będziesz mi wierna, Nike. Złamałaś ją.
Bogini zwycięstwa wstała. Po jej policzkach ciekła krew. Jej przeguby były przecięte. Z ran sączyła się złota krew bogów.
- Takie jest twoje zwycięstwo, Nereusie! Splamione krwią niewinnych. Splamione krwią bogów. Chcesz zwyciężać nie jak bóg, lecz potwór!
- Zamilcz! - W ciemnym kącie pojawiła się złotowłosa dziewczyna. - Nikt nie zwyciężył, Nike. Wojna trwa! Zmarło już wielu i wielu zginie jeszcze, ale to nie powód do zerwania przysięgi! Ona wciąż walczy. I będzie walczyć do końca. Wierzę w nią.

* * *

Wstałam za szybko. Poleciałam na ziemię. Próbowałam się podnieść. Nic z tego. Może nawet nie warto? Lepiej zginąć. Tak. Zginąć w walce, pomimo tego, że w ciebie wierzyli. Wierzą. Taa... już na pewno we mnie wierzą. Całymi boskimi serduchami. Przestałam kochać. Przestałam wierzyć w cokolwiek. Ktoś mnie podniósł. Złotooki nie mógł oderwać ode mnie wzroku.

- Czego się gapisz?!
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?!
- Nie wiem nic.
Coś zaświtało mi w głowie. Z moich ust płynęła greka:
To jest przyszłość
Przyszłość jest przeszłością
Przeszłość - teraźniejszością
a teraźniejszość - przyszłością



Zapomnij o tych słowach

zamknij oczy

Już się nie obudzisz

zamknij oczy

Już się nie uśmiechniesz

zamknij oczy

Już nie zobaczysz dnia

zamknij oczy
Już nigdy nie wyjdziesz stąd

tylko

zamknij oczy

Zaśmiał się. Objął mnie. Zmienił się w ptaka. Owinął mnie jak kokon. Wybuch. Wielki wybuch. Potem opadające ciało na mnie. Zepchnęłam go i rozejrzałam się. Padały białe płatki. Wszędzie było biało. Niebo zasłonił dym. Słońce zrobiło się czerwone. Z drzew pozostały tylko kikuty. Trawy nawet nie warto szukać. Dwa głosiki wykłócały się w mojej głowie:

Powiemy jej teraz.

Wiesz co? JEST JUŻ PO WSZYSTKIM!!
Wcale, że nie. Ocalały trzy miejsca.
Wiem.
Ale nikt tam nie przeżył, pomijając niektórych bogów.
Wiem.
I ona musi tam wyruszyć.
Wiem.
No co ciągle gadasz WIEM?!
No bo to wiem.
Cholera. Nadziejo, posłuchaj nas.
Właśnie.
Shut up! Debilu!
Dobra zamknę się.
Ok. Nadziejo. Musisz wyruszyć do każdego z nich i przekonać bogów, herosów et cetera, do ucieczki. Ucieczki do królestwa twojego ojca.
Gdzie to jest?

Na samym dnie morza. Tuż przy jądrze ziemi. Powodzenia.
Powodzenia. I szczęścia, bo będzie potrzebne.
Zamknij tą jadaczkę, bo ci zęby powyrywam!!!
Głosy ucichły. Heriotza wstał. Chwiał się lekko. Przytrzymałam go. Przeszliśmy parę metrów. Wytłumaczyłam mu, co się ze mną dzieje. Czułam, że wie o wszystkim.

- Doskonale. Te głosy to przepowiednie, tak jakby one pokazywały co drogę, rozumiesz?
- Tak.
- Musimy ruszać.
- Gdzie? - zapytałam.
 - Do Olimpu rzecz jasna.
Jako ptaki wzbiliśmy się w niebo. To było niewiarygodne. Z miasta nic nie zostało. Była tam tylko wielka dziura. W środku niej pięciometrowy bóg wojny, cały we krwi. Żył, ale tylko, żeby przekazać nam błogosławieństwo.