sobota, 4 sierpnia 2012

Nereus I

Biegłam. W pośpiechu otarłam mieszankę potu i kurzu z czoła. Odwróciłam się. Za mną rozbrzmiewał dziki krzyk. Jeszcze tylko kilka metrów. Zaraz znajdę się w bezpiecznym miejscu. Krzyk ponownie uniósł się w powietrzu. Był głośniejszy. Odwróciłam się znowu. Za mną pojawiła się czarna mgła. Już nie zdarzę. Z mgły wyłoniły się wielkie pazury. Złapała mnie za kostkę. Uderzyłam z impetem o ziemię. Moja dłoń krwawiła. Szarpałam się. Darłam palcami ziemię. Teraz obie ręce krwawiły. Odwróciłam się na plecy. Wolną nogą kopnęłam w mgłę. Wysoki pisk oddalił się echem po lesie. Puściła mnie. Czołgałam się. Mgła próbowała mnie złapać. W oddali pojawiły się dwie postacie. Biegły po mnie. Nareszcie. Nad moją głową coś przeleciało. Mgła się cofnęła. Potem znów nacierała. Postacie stawały się coraz wyraźniejsze. Traciłam siły. Jeszcze tylko kilka centymetrów. Mgła uciekła. Wściekły ryk zatrząsł ziemią. Postacie przystanęły. Czołgałam się dalej. Muszę tam dotrzeć. Nade mną przeskoczyło zwierzę. Odwróciłam się jeszcze raz. Kary koń chronił mnie przed kolejnym niebezpieczeństwem. Jeszcze kilka sekund i będę za linią. Chroniące mnie zwierze upadło. Na trawie pojawiła się plama krwi. Jestem już za linią. Spadam. Nie, turlam się w dół. Upadłam na coś twardego. Moja głowa zderzyła się z kamieniem. Dotknęłam bolącego miejsca. Było mokre. Wiedziałam co to znaczy. Niebo powoli znikało. Ujrzałam białe światło. Krzyczałam. Nie, to nie miało być tak. Ja miałam się tam dostać. Coś ścisnęło mi dłoń. Ostatnim tchem wypowiedziałam dwa słowa:
- córka Nereusa

* * *

- Ciociu! Anka ma dostać się na obóz dla każdego! Czego ja nie mogę jechać!
- Kochanie, nie mamy pieniędzy, żeby cię wysłać tak daleko.
- Ale ja mogę polecieć na Charmydze! Dorosła już! Umiem się na niej utrzymać!
Magdalena nie mogła zaprzeczyć Nadziei. Charmyga była dorosła. Sama nawet latała do Cherjona, żeby się spytać, czy Anna jest bezpieczna. Ale Nadzieja jest jeszcze za mała na obóz Herosów. Ma tylko pięć lat. Ale w sumie co tam ją może spotkać. Właśnie, co jej się stanie w naszpikowanym potworami obozie. Mała nie wie kim jest jej boski rodzic. Och, jak ona chciała, by jej siostra wróciła. Wiedziałaby, kim jest ów bóg, ojciec Nadziei. Może jak ją wyśle, to się pojawi. Musiałaby w końcu tam ją wysłać.
- Dobrze, już dobrze. Polecisz z Anią na Charmydze, koniec, kropka. Nic więcej ci o nim nie powiem. Dowiesz się sama.
Magdalena wróciła do kuchni. Na pewno sobie nie poradzi. Na bogów, co ona zrobiła...

* * *

Kolejny rok. Co ja takiego zrobiłam, że nie mogę wrócić do domu. Ciotka Magda była zaskoczona, kiedy tata mnie uznał. Dobrze pamiętam ten dzień. To było dokładnie osiem lat temu. Nienawidzę tego dnia. Tkwię tu już osiem lat. Cholera, czego ja gadam do siebie? A, wiem. Nikt nie chce ze mną gadać, bo jakaś dziewczyna sprzed dwudziestu lat przepowiedziała, że będę zagrożeniem dla świata, bla, bla, bla. Głupie gadanie. Wnerwia mnie już ten cały obóz. Co? Moja wina, że się urodziłam? Nie! To wina moich rodziców! Zaczęłam już krzyczeć na całe gardło. Do pokoju wpadł Adam.
- O! Hej. Właśnie mnie przyłapałeś na tym jak wyrzucam żale do rodziców, za to, że mnie poczęli. Extra, nie? Jestem cholernym wyrzutkiem, nawet ciotka i siostra się do mnie już nie odzywają. Jedyne co od nich słyszę to "nie, nie wrócisz w tym roku do domu, przykro mi", ale i tak widzę w ich oczach cień ulgi, że nie mają już mnie na utrzymaniu.
Chłopak usiadł na brzegu łóżka. Był cichy jak mysz pod miotłą. Zawsze mnie słuchał. Potem mnie przytulał i zostawiał samą sobie. Teraz nie dałam się tak łatwo. Założyłam słuchawki na uszy. Podkręciłam głośność na full. A co tam. Odczepiłam słuchawki i podłączyłam głośniki. Po pokoju przeleciała piosenka perfect - Hej, to ty. Położyłam się na łóżko koło syna Nefele - bogini chmur. Chłopak położył się obok mnie. Wiedział, że się tylko zadręczam. A gdyby tamta dziewczyna umarła przed wypowiedzeniem tych słów? Może bo nikt nie uważał mnie za dziwaka. Z nudów zmieniałam poduszkę w psa, potem w twarz ciotki, potem siostry. I tak w kółko. Szkoda, że ich nie mogłam zmienić. Nigdy nie udało mi się zmienić człowieka. Potrafiłam zmieniać kształty przedmiotów i siebie. Innych żywych stworzeń nie ruszałam. Po pierwsze nie umiałam, po drugie - to było strasznie trudne. Potem poruszyłam temat trudny dla Adama.
- Nefele jest matką Chejrona, czyli jesteś jego bratem?
- Znowu zaczynasz... Tak to mój brat i co z tego?
- Nic, nie mam nic do roboty. Dlatego pytam.
- Po raz setny od ośmiu lat.
Adam zaczął tworzyć małe dymki nad nami. Raz białe, raz czarne. To zawsze zależało od jego nastroju. Ale przy mnie zawsze były śnieżnobiałe. Z powrotem zajęłam się zmienianiem poduszki w nieżywe twarze mojej rodziny. Jak na razie szło mi bardzo dobrze. Przerwałam. Adam się na mnie patrzył. Kilka razy go na tym przyłapałam. Zaczęło się to miesiąc temu. Wrócił z jakiejś misji (na którą ze względu na bezpieczeństwo nie pozwolono mi pójść. Co za złośliwość. Po raz kolejny przeklinam dzień, w którym ta dziewczyna to przepowiedziała), o której nic mi nie powiedział, poza tym, że spotkał Afrodytę. No to na pewno jej sprawka. Kolejna osoba do przeklinania. Buahaaha! Przeklinam rodziców, dziewczynę sprzed dwudziestu lat i Afrodytę za to, że namieszała w głowie Adamowi. Oh, jaka ja zła jestem. No dobra odbija mi.
- Nadzieja?
- Nom
- Wiesz, co. Jak spotkałem Afrodytę... Jak to powiedzieć... Ona... powiedziała mi, że... - Zapomniałam wspomnieć, że czasami nie potrafił skleić nawet jednego zdania. No taki był.
- Adam wykrztuś to! - wrzasnęłam.
Wiem to nie odpowiednia chwila, ale byłam wściekła na rodziców i inne osoby, które z całych sił przeklinam. Wtedy on wziął głęboki wdech. Spojrzał mi w oczy. W sumie to oboje wpatrywaliśmy się w siebie. W jego oczach trwała burza (cecha dzieci Nefele). Wgapiałam się, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Moja ręka powędrowała w stronę jego policzka. Gładziłam jego twarz. Nie wiem co we mnie wstąpiło. W głowie usłyszałam głos bogini miłości:
- Zaufaj mu. Zakochałaś się w nim. I nawet mnie nie przeklinaj. Nadziejo, cóż ci mówi twoje imię? Rozpalisz wszystkich do walki. Czekaj, a zobaczysz...
Ale ja już nie słuchałam. Zatopiłam dłonie w białych włosach. W ustach poczułam smak wody z deszczu. W pokoju zrobiło się ciemno. Nad nami rozpościerała się burzowa chmura. Trzasnął piorun i spadła ulewa. Nie przejmowałam się tym, że potem będę musiała suszyć cały domek. Po moim ciele przeszedł bolesny dreszcz. Przestaliśmy się całować. Kiedy otworzyłam oczy zamarłam. Zamiast syna bogini chmur leżał jakiś chłopak o bladej skórze. Miał czarne włosy. Czerwone oczy spoglądały gdzieś w dal. Kiedy się uśmiechnął pojawiły się śnieżnobiałe kły. Ze strachu, że już tego nie odwrócę trzęsły mi się ręce. Nadal nie wierząc w to, co zrobiłam znalazłam lusterko w mojej graciarni i podałam Adamowi - Wampirowi. Kiedy zobaczył jak wygląda upuścił lusterko, które odbiło się od materaca i poleciało na podłogę. Tam roztrzaskało się na kawałki. Jedyne, co przeszło mi przez gardło to przepraszam. Adam wyszeptał:
- Powiedz o tym Chejronowi... I zamknij mnie tu, proszę...
Potem z wielkim wysiłkiem przełknął ślinę. Wyszłam z domku. Przed drzwiami przeczesywałam kieszenie w poszukiwaniu kluczy, które przez cały czas miałam w dłoni. Przekręciłam klucz w zamku. Potem pobiegłam w stronę wielkiego domu.
Wpadłam przez drzwi. Byłam we łzach. W pokoju pan D i Cherjon siedzieli przy stole. Na blacie stały dwie filiżanki czarnej kawy. W powietrzu unosił się zapach pieczonego ciasta. Oboje spojrzeli na mnie gniewnym wzrokiem. Ja, bez ceregieli zaczęłam pleść trzy po trzy, sama nie wiedząc o czym mam mówić najpierw. Centaur przerwał mi w połowie:
- Nadziejo, spokojnie. Powiedz co się stało Adamowi.
Wzięłam głęboki wdech.
- Ja i Adam całowaliśmy się - Nigdy nie byłam skrępowana przy dorosłych. - I wtedy zamienił się w wampira. Wcześniej usłyszałam głos Afrodyty który mi mówił, że zagrzeję innych do walki. Teraz zamknęłam go w swoim domku, żeby nikt nie zobaczył w co go zmieniłam.
Posiniałam z braku oddechu. Ostatnie słowa wręcz szeptałam. Dionizos zaczął siorbać z filiżanki. Zapadła niezręczna cisza, przerywana siorbaniem boga winorośli. Filiżanka stuknęła o blat.
- No to narozrabiałaś... Ja ci na pewno nie pomogę Natasza.
- Nadzieja.
- A, Nadzieja...
Nie wiem dlaczego, ale wściekłam się na niego. Naczynia rozbiły się o podłogę. Stół zmienił się w węże. Pan D poleciał do tyłu. Z jego parszywej gęby wydobył się pisk. Cherjon spojrzał na mnie badawczym wzrokiem. Jeszcze chwila, abym zamieniła cały dom w żmije i pytony, gdyby nie uspokajający głos opiekuna:
- Zaprowadź mnie do niego. Na pewno da się z tym coś zrobić.
W całym obozie było już ciemno. Tętent kopyt powielał się do najodleglejszych zakątków. To tak, jakby za tobą chodziło stado koni. Włożyłam klucz do zamka. W pokoju coś zaszurało. Rozległ się się trzask zamka.  Pchnęłam drzwi. Wydałam zduszony krzyk. Centaur cofnął się o krok. W pokoju leżała mała nimfa. Na podłodze była rozlana krew. Nad nią stał Adam. Po jego policzkach spływała czerwona ciecz.
- Przepraszam. To jest silniejsze ode mnie.
Jego głos łamał się. Trząsł się, jak osika.Cherjon powoli podchodził do niego. Też się bał. Adam spuścił głowę. Przeczuwałam coś złego. Dojrzałam u niego uśmiech. Ledwie zdążyłam krzyknąć, syn Nefele rzucił się na opiekuna. Wszytko zdarzyło się w kilka sekund. Krew. Wampir uderzył o ścianę. Widziałam jego czerwone oczy. Po chwili byłam przygnieciona do ściany. W pokoju zrobiło się ciemno. Lunął deszcz. Przeleciały dwie błyskawice. Potem już nie czułam nic. Ciemność. Zimno. Ból. Głos. Miałam sen. Dziewczyna biegła przez las. Uciekała. Jeszcze kilka metrów i dotrze do obozu. Zobaczyłam Charmygę. Potem ona powiedziała dwa słowa:
- córka Nereusa
Obudziłam się z krzykiem. Byłam w lecznicy. Wokół mnie zgromadziła się grupka ciekawskich dzieciaków. Przypomniałam sobie. Na szyi miałam bandaż.Wstałam z łóżka. Herosi cofnęli się na trzy kroki. O co im chodziło? Wybiegłam z lecznicy. Coś tu nie pasowało. Było za dużo osób. Podbiegłam do jakiejś dziewczyny.
- Który dzisiaj?
- Piętnasty lipca.
Przespałam całe dziesięć miesięcy!  Przeklinam ciebie Afrodyto, słyszysz!! Wściekła pobiegłam do domku Nefele. Nie miałam czasu na powitania. Zapytałam gdzie jest Adam. Nikt oczywiście nie wiedział. Zrezygnowana wróciłam do swojego domku. Stanęłam przed drzwiami. Wahałam się. Zamknęłam powieki. Wciąż widziałam jego wzrok. Chciał mnie zabić. Po policzku spłynęła mi jedna łza. Tylko jedna. Zacisnęłam palce na klamce. To już się skończyło. Już go nie ma. Nadal nie potrafiłam siebie przekonać. Weszłam. W pokoju stał Adam. Patrzył przez okno tyłem do mnie. Stawiałam bezszelestne kroki w jego stronę. On był taki jak kiedyś. Tworzył małe chmurki nad sobą. Były czarne. Coś mi tu nie pasowało. Przystanęłam. Nad jego głową pojawiły się białe obłoki. Powoli zaczęłam się wycofywać. Prawie biegłam do drzwi gdy coś mnie przygwoździło do ściany. Serce wyrywało się z mojej klatki piersiowej. Zobaczyłam te same burzowe oczy, ale nie to było w tym straszne. On nadal miał kły! Bałam się oddychać. Czułam krew z jego ust. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nikogo zawołać. Głos utknął mi w krtani. Przyłożył usta do mojego ucha:
- Wiesz jak to jest być wyrzutkiem. Nie móc się zbliżyć do nikogo, bo można go zabić?
Zdobyłam się na jeden dźwięk:
- Przepraszam
Zobaczyłam jego uśmiech. Nie słyszałam słów wypowiadanych z jego ust, ale mogłam wyczytać to z ruchu warg:
- Będziesz taka jak ja...
Zerwał mi opatrunek. Nie mogłam nic zrobić. Czułam ból. Zorientowałam się co on chciał mi zrobić. Szarpnęłam nim o ścianę. Osunął się, nie wiedząc co się stało. Podbiegłam do szafy. Wyjęłam z niej dwa noże. Wreszcie przydadzą się te lata spędzone na arenie. Wampir stał już o własnych siłach. Nie widziałam jego możliwości w tej postaci. Znowu się uśmiechnął. Rzucił się na mnie. Po kilku sekundach leżałam na ziemi poza domkiem. Niektórzy półkrwi przerwali swoje zajęcia i przyglądali się naszej walce. Adam leżał na mnie. Musiałam się obronić. Kopnęłam go. Odleciał na pięć metrów. Teraz już nie było to na moje nerwy. Wstałam i zaatakowałam. Cięłam nożami na wszystkie strony. On unikał moich ciosów z wielką precyzją.  Musiałam go pokonać. Zmieniłam się w wielkiego węża. Tym razem udało mi się trafić. Ugodziłam go w nogę, przez co nie mógł już chodzić. Wróciłam do poprzedniej postaci. Zebrałam noże. Chłopak wił się z bólu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mam głęboką ranę. Gwiazdki zatańczyły mi przed oczyma. Upadłam. On szeptał wciąż te same słowa:
- Będziesz taka jak ja...
Ktoś przeniósł mnie do lecznicy. Piłam nektar i jadłam ambrozję. Powoli wracałam do formy. Obok mnie leżał Adam. Trzymało go pięć osób. Mocno krwawił z prawego uda. Jednak on nie miał czerwonej krwi. Była taka jak u bogów. Srebrna ciecz ściekała na posadzkę. Uśmiechnął się do mnie. Zaczęło mnie to już powoli wnerwiać. Na bogów co ja z niego zrobiłam. Przed moim łóżkiem znalazł się Cherjon. Miał paskudną bliznę. Usiadłam. Spojrzał na łóżko obok mnie. Potem poprosił, żebym się z nim przeszła. Byłam nieco osłabiona. Stanęliśmy dopiero przed wielkim domem.
- Wiesz, że Adam jest teraz niebezpieczny?
- Wiem.
- Wtedy, gdy nas zaatakował zmieniłaś go niecałkowicie. Pozbawiło cię to tak dużej ilości wysiłku, że byłaś w śpiączce ponad pół roku. Teraz musi odbierać życie innym, żeby sam nie umarł.
- Panie Chejronie, czy on już będzie taki na zawsze?
- Możliwe. To pytanie dla ciebie, Nadziejo. Zapytaj siebie. Twoje moce są silniejsze niż dotychczas. Nereus kochał twoją matkę. I chyba żadnego człowieka więcej tak nie pokocha.
- To znaczy, że jestem jedyną jego córką?
- Tak
I wtedy sobie poszedł. Jestem jedna. Tylko jedna. Nawet Anka nie jest moją siostrą. Sama. To słowo było jak kropla krwi.
Szłam wolnym krokiem. Nie do domku. Nie warto. Za dużo tam wspomnień. Wkroczyłam do lecznicy. Adam spał. Miał nogę w opatrunku. Czego ja mu to zrobiłam? Usiadłam na krześle obok. Oparłam łokcie o kolana. Zakryłam sobie dłońmi oczy.
Ojcze przepraszam cię. Pomóż mi. Wybacz. Mamo. Chcę, żebyś wróciła. Nadal pamiętam noc, w której umarłaś.

* * *

Lał deszcz. Siedziałam w domu. Charmyga była niespokojna. Ponad szmer deszczu i grzmotów błyskawicy unosiły się jej lamenty. To przeze mnie. Uciekłam do niej. Chciałam ją pocieszyć. Ona zawsze bała się Zeusa. Ty się bałaś o mnie. Szukałaś mnie. Przez okno stajni widziałam jak cię rozszarpują. Twoja krew mieszała się ze łzami mojego ojca. Przepędził trzy Mormolyke. Płakałaś. Wybiegłam do ciebie. Ojciec mnie powstrzymał. Wyrywałam się z jego ramion, próbując ci pomóc. Krzyczałam. Przeklinałam ojca. Prosiłam cię, żebyś się odezwała. On mnie przeniósł z dala od twojego ciała. Weszliśmy do stajni. Uklęknął na jedno kolano. Spojrzałam w jego oczy. Były takie same jak moje - zielone, jak wodorosty. Mówił mi, że ty już nie wrócisz, że nie mam po co cię wołać. Powiedział, że mam wielką moc. Wyciągnął do mnie rękę. Na jego dłoni spoczywał mały naszyjnik. Była to muszelka. Powiedział, że jak pomyślę życzenie to zobaczę coś niezwykłego. Potem zniknął. Skierowałam się do domu. Minęłam twoje bezwładne ciało. Krew płynęła małymi strumykami pomiędzy igiełkami trawy. Od tamtych dni byłam twarda. Nie uroniłam ani jednej łzy na twoim pogrzebie. Wszyscy uważali mnie za dziecko bez uczuć.

* * *

Wtedy poczułam dłoń na ramieniu. Nie wiedziałam, że mówię na głos. Po moich policzkach spływały gorzkie łzy. Odwróciłam się w stronę chłopaka. Miał smutną minę. Jego zdradziecki uśmiech gdzieś zniknął. Objął mnie i przytulił. Kochałam go. Moje oczy spotkały jego. Usta się zbliżyły. Nad nami rozbrzmiewała ulewa. Wstałam z krzesła. Zapach krwi i deszczówki mieszały się ze sobą. Nie przeszkadzało mi to. Metaliczny smak zakręcił mi w głowie. Ale nawet to mi nie przeszkadzało.
Nagle coś pchnęło mnie w brzuch. Otworzyłam oczy. Zaczęłam się dusić. Głowa zaczęła mi pulsować. Kolana odmówiły posłuszeństwa. Zdezorientowany syn Nefele ledwo mnie odratował od upadku. Wstał z łóżka i położył mnie tam. Krzyczał. Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Ktoś go obezwładnił. Ostatkiem sił wyszarpnęłam go z uścisku. Zerwałam prezent od ojca z szyi. Zacisnęłam muszelkę w jego ręce. On poleciał na podłogę. Kilka osób przeniosło go na inne posłanie. Po chwili zrobił się ciemno. Pisk wydobył się z moich ust. Wampir krzyknął. Potem nie było już nic, kompletnie nic.


* * *

Łowczynie biegły. Było ich pięć. Jedna była poważnie ranna. Za nimi była mgła. Uciekały. Były w lesie. Ciemna noc. Księżycowa. Trwało to kilka sekund, nie mniej. Ranna upadła. Mgła ją pochłonęła. Reszta uciekała dalej, tym razem były całe we łzach. Wymęczone, wychudzone. Biegły tak już kilka dni. Nie miały nawet jak powiadomić innych, że zbliża się niebezpieczeństwo...

* * *


Wstałam i pościłam się biegiem. Mijałam ćwiczących, uczących się i bogowie wiedzą co jeszcze herosów. Widziałam Chejrona uczącego strzelać z łuku bandę dziesięciolatków. Przepchnęłam się przez tłum i stanęłam przed nim. Zaczęłam bardzo szybko mówić:
- Jeśli zaraz czegoś nie zrobimy, to dotrze tu Mgła i garstka Łowczyń uciekających w stronę obozu.
Wszystkie dzieciaki spojrzały na mnie jak na idiotkę. Ogarnęłam ich władczym wzrokiem. Po tym uciekły. Zostałam sam na sam z centaurem. Próbował ogarnąć nieco moją wypowiedź. Zerwał się z miejsca i poleciał w stronę wielkiego domu. Po chwili pojawił się pan D cały brudny w coli. Próbował mi coś dopowiedzieć, ale przypomniał sobie sytuację sprzed dziesięciu miesięcy i się zamknął. Potem zapadła cisza. Pewien głos za mną ją przerwał:
- Ona ma rację. Jeśli im nie pomożemy to Mgła obejmie obóz i go zniszczy.
Za mną stał Adam. Czyli jednak to było prezentem. Dionizos tylko machnął ręką i już miał odejść, gdy rozległ się inny głos, tym razem mój:
- Dionizosie, jeżeli nie pokonamy Mgły, to zniszczy nawet Olimp! Jeżeli ty nam nie pomożesz, nic już stoi na jej drodze. Zginiesz razem z nami. Takie dał ci zadanie Zeus. Chronić herosów! Ta misja jest dla mnie.Ta misja jest dla wszystkich.
Dionizos zatrzymał się w pół kroku. Jego ręka zamieniła się w pięść. Odwrócił się na pięcie. Kipiał ze złości. Miał już we mnie rzucić jakimś czarem, gdy Cherjon powstrzymał go ręką. Centaur zacisnął dłoń na łuku. Już po sekundzie jego głos rozbrzmiewał po całym obozie:
- Jeszcze dzisiaj piątka herosów opuści obóz, aby pokonać Mgłę i uratować nas od nieszczęścia.
Wszyscy przerwali zajęcia. Każdy słuchał Chejrona z wielką uwagą. Kilka osób już biegło zgłosić się na misję, ale centaur wraz z panem D odeszli już do wielkiego domu. Tak więc zgromadzili się wokół nas dwojga i wypytywali co się stało, jaka misja i tak dalej, et cetera, et cetera...
W końcu zaczęło mnie to wkurzać. Usiadłam na kamieniu i zmieniałam inny kamień. Raz był psem, raz kotem. Po pięciu minutach nużącego ćwiczenia tłum się rozszedł. Została garstka osób, pragnących znać każdy szczegół. Do mnie przysiadł się syn Apolla. Tych to najbardziej nienawidziłam. Wracając do sprawy. Ów piękny blondynek siadł na kamieniu - psie. Wyszczerzył swoje zębiska. Od razu zrozumiałam o co mu chodzi. Z jakiś dziwnych przypadków miałam nieomylne przeczucie co się stanie za kilka sekund. Fatalnie się złożyło, że tu właśnie siedział. Był tak zaślepiony swoją głupotą, że nie zauważył, jak zmieniłam siebie w wampira (dodałam tylko kły, nie marwta się). Potrafiłam nieźle grać. Wyszczerzyłam zęby w odpowiedzi. On cały zbladł. Ręce telepały mu się jak po litrach kawy. Zaczął się jąkać. Potem gdzieś uciekł drąc ryja, że jestem wampirem. Wyglądał ja pięcioletnie dziecko, które zobaczyło ducha w szafie i biegnie po mamusię. Śmiałam się do rozpuku. Wstałam i oparłam się o syna Nefele, bo nie mogłam utrzymać równowagi. On otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Połowa dzieciaków zwiała gdzie pieprz rośnie. Nie wiedziałam o co chodzi. Adam mnie przytulił i szeptał mi do ucha:
- Kły,schowaj kły.
Dopiero wtedy sobie przypomniałam, że nie zmieniłam się z powrotem. Jednym ruchem usunęłam wampirzy dodatek. Szarpnęłam chłopaka w stronę domku Nereusa. Po drodze opowiedziałam mu, co się stało. Śmialiśmy się przez całą drogę.
Weszliśmy do pokoju, który pachniał jeszcze deszczem i krwią. Otworzyłam okno. Przypływ świeżego powietrza postawił mojego towarzysza na nogi. Zrobił się nerwowy i co chwila przełykał ślinę. Spojrzałam na niego opiekuńczym wzrokiem. Siedział twardo na wielkiej pufie. Zrozumiałam. Zatrzasnęłam okno z wyraźnym smutkiem. Nienawidziłam zapachu krwi. Dosiadłam się do niego. Nie był przy mnie skrępowany. Lecz to już nie była ta sama osoba. Bał się mnie skrzywdzić. Przytuliłam się do niego. Miał załamany głos:
- Wiesz, że jestem niebezpieczny?
- Wiem
- To dlaczego ze mną jesteś?
Popatrzyłam w burzowe oczy. Błyszczały, ze strachu. Nie chciałam, żeby się bał. Chciałam, żeby myślał, że mi nic nie grozi z jego strony. Chciałam go okłamać. Był dla mnie bardzo niebezpieczny. Pocałowałam go w rozpalony policzek.
- Bo cię kocham. Obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś wrócił do siebie.
Nad nami rozpościerała się deszczowa chmura. Usiadłam mu na kolanach. Moje przeczucie ostrzegało mnie, że stanie się zaraz coś strasznego. Olałam to. Teraz najważniejsi byliśmy my. Spuścił głowę. Nie chciał tego ponownie. Podniosłam jego brodę tak, żeby patrzył mi prosto w oczy.
- Kocham cię i chyba tak musi zostać.
Zamknęłam oczy. Było tak, jak za pierwszym razem. Moje dłonie zniknęły w białych włosach. Woda wylewała się z pokoju. Słony zapach wody unosił się w powietrzu. Przez moje ciało przebijały się tysiące igieł. Ale nie przerwaliśmy. Z bólu otworzyłam powieki. Adam zrobił to samo. W jego oczach trwał wir, prawdziwe tornado. Ból dotarł do głowy. Chciałam go pokonać. Przed oczami pojawiły się białe plamy. Już nie miałam siły. Przerwałam. On też słabł. Oboje straciliśmy przytomność. Deszcz przestał lać. Wszystko znikło. Zdążyłam zobaczyć tylko syna Nefele, próbującego walczyć z własnym ciałem. Chciał się podnieść. Potem usłyszałam stłumiony huk. I nic.

* * *

Dziewczyna była wyczerpana. Ukrywała się w jakiejś jaskini. Miała na sobie stare ubrania. W wielu miejscach były poprzyklejanie do skóry. Próbowała zdjąć kurtkę. Syknęła z bólu. Z prawego ramienia sączyła się krew. Kurtka nie nadawała się już do niczego. Rozerwała rękaw i zacisnęła nad raną. Z dala dał się słyszeć potężny ryk. Zgasiła ogień. Cień przeszedł przed jej oczami. Zacisnęła powieki. Potem uciekła w las.

* * *

- Niee!!

Wstałam z podłogi. Adam zerwał się z pufy. Popatrzyliśmy na siebie. Wzięłam plecak i wpakowałam do niego prawie wszystko, co miałam. Noże włożyłam do perłowych pochw. Musieliśmy zajść do domku Nefele. Adam nadal był wampirem i przyjdzie mu to ciężko. Nie mieliśmy czasu. Wypadliśmy z domku i skierowaliśmy się w stronę zachmurzonego miejsca. Bez wahania wpadłam do domku bogini chmur. Kilka osób spadło z tego na czym siedzieli. Adam stanął, jakby kij połknął. Pchnęłam go przez rzędy łóżek. Jego miejsce było na końcu. Złapałam jego torbę i wepchałam to, co się zmieściło. Potem grzebałam pod jego łóżkiem w poszukiwaniu jednoręcznego miecza, prezentu od matki. Spod materaca wyciągnęłam breloczek, w kształcie króciutkiego, zakrwawionego mieczyka. On nadal stał i stał. Od czasu do czasu z wysiłkiem przełykał ślinę. Wiem, że czuł krew, ale musiał to wytrzymać. Stanęłam naprzeciwko. Jego oczy sczerniały. Przytuliłam go. Przyłożyłam usta do jego ucha:
- Uda się nam. Tylko, błagam cię, wytrzymaj te kilka minut.
Odstąpiłam od niego i podałam mu torbę. Przytaknął i wyszedł z domku. Nikt się z nim nie żegnał. Wszyscy bali się pół wampira. Na szczęście przespaliśmy tylko pół godziny. Grupa herosów została już wybrana. Ja, Adam, Anka, syn Apolla (nadal bał się do mnie zbliżyć) i jedna łowczyni - Thalia. Wszyscy byli już spakowani. Chciałam jak najszybciej znaleźć się poza obozem. Milczałam. Każdy słuchał Chejrona. Mamy jak najszybciej znaleźć Łowczynie.
Wyszliśmy z wielkiego domu. Anka omiotła mnie gniewnym wzrokiem. Mieliśmy iść na piechtę, żeby szybciej je znaleźć. Moja siostra stanęła jak słup soli przy drzewie Thalii. Cała nasza grupka odwróciła się w jej stronę. Przez chwilę myślała.
- A co jeśli ona chce nas zabić?
Wszyscy spojrzeli na mnie. Nie reagując na grupę, moja siostra kończyła swoją wypowiedź:
- Może zmienić postać. On może nas pozabijać. W końcu po to go zmieniła, prawda? Skąd macie pewność, że jej wizje to nie wymysły, co?
Tym razem przesadziła. Wyjęłam nóż i przyłożyłam jej do krtani. Adam próbował mnie powstrzymać, ale dałam mu znak, że musimy sobie to załatwić same. Wściekła darłam się na cały głos:
- To nie ty widziałaś śmierć matki! Nie ty prawie zabiłaś jedynego przyjaciela! Nie ty walczysz z własnym przeznaczeniem! - Po policzkach ciekły mi łzy. - Nie ty siedzisz w tym obozie osiem lat! Nie ty...
Zaczęłam płakać. Ręka niebezpiecznie drżała przy jej gardle. Zasłoniłam dłonią usta. Wyżaliłam się jej. Wreszcie powiedziałam co mnie trapi. Ktoś mnie przytulił od tyłu i zabrał mi nóż. Prowadził mnie przez resztę drogi, bo nie mogłam iść o własnych siłach. Zanosiłam się szlochem. Adam w milczeniu mnie podtrzymywał. Inni szli za nami. Nikt się do mnie już nie przyczepił. Moja siostra, córka Apolla, szła na szarym końcu.
Rozłożyliśmy obóz, gdzieś w środku buszu. Była już noc. Wszyscy oprócz mnie spali głęboko. Budziłam się z koszmarów. Widziałam jak Mgła pożera tamtą dziewczynę. Płakała. Prosiła, żeby ją oszczędziła. Nic. Zniknęła w czarnych oparach. Zerwałam się na równe nogi z nożem w dłoni. Byłam zlana zimnym potem. Rozejrzałam się. Wszyscy spali. Wszyscy, bo łóżko syna Nefele było puste. Ledwo dojrzałam jego sylwetkę. Bezszelestnym krokiem kroczyłam za nim. Szłam długo. Zatrzymał się.
- Nie odpuścisz?
- Nie.
- Wiesz, że to, co robię jest...
- Straszne, koszmarne, obrzydliwe? - Stanęłam obok niego - Przynajmniej nie zabijasz ludzi.
- Ale robię coś o wiele gorszego.
- I tak będę za tobą szła.
- Nad...
- Nie zatrzymasz mnie choćbyś bardzo chciał.
I na tym się skończyło. Kroczyliśmy w milczeniu. W cieniu coś mignęło. Zatrzymaliśmy się. Zmieniłam się w węża. Adam był zdezorientowany. Potem wrócił do polowania. Przez las biegły dwa jelenie. Chłopak zniknął mi z pola widzenia. Poruszał się bardzo szybko. Wystrzeliłam swoim ciałem. Dopadłam młodszego jelonka. Zaatakowałam w gardziel. Potem wyssałam krew z jego ciała. Poczułam przypływ sił. Odwróciłam łeb w stronę wampira. Starszy jeleń leżał na liściastym podłożu ledwo dysząc. Krew spływała po jego szyi. Już nie miał szans. Wbił mu zęby za głęboko, nie przeżyłby nawet kilku godzin. Zmieniłam się z powrotem. Stałam nad pijącym chłopakiem. Miał rację. To było straszne. Stałam i patrzyłam na ciało zwierzęcia. Ślepia patrzyły gdzieś w dal. Adam złapał mnie za rękę i pociągnął, byle dalej od ciał jeleni. Gdy byliśmy już blisko obozu, potrząsnął mną. Chciał, żebym obudziła się z osłupienia, którego dostałam po całym zajściu. Zacisnęłam powieki. To było gorsze od koszmaru, ale nie płakałam. Pocałował mnie. Wiedziałam do czego to zawsze doprowadza. Tym razem się nie dałam. Nad całym lasem rozbrzmiewały grzmoty. Wampir nie przestawał. Ból ogarnął nas doszczętnie. Nasze usta były złączone, aż oboje straciliśmy oddech. Puścił mnie. Ból zniknął. Bez słowa wróciliśmy do innych. Nikt nigdy nie poznał prawdy o tym zdarzeniu.
Wędrowaliśmy przez dziesięć dni i nic. W końcu Thalia postanowiła, że razem ze mną przeżyje wizję. To było niebezpieczne.
- Nie wiesz, jak te wizje bolą! Tracisz przytomność i czujesz to, co czuje osoba przez ciebie widziana.
- Przeżywałam już gorsze rzeczy!
- Ale nie takie. Nie zgadzam się.
Łowczyni wstała i walnęła z całej siły w drzewo. Nie chciałam, żeby kolejna osoba cierpiała tyle co ja i Ad. Dziewczyna przystanęła. Nagle wyjęła sztylet i przyłożyła go do gardła wampira. On ją przerzucił przez siebie. Wydał przerażający syk, pokazując jednocześnie kły. Anka i Łukasz cofnęli się w tył. Thalia wstała z ziemi i darła się na niego:
- Co ty sobie wyobrażasz?! Ja nie jestem twoją lalką treningową!! Jak chcesz sobie powalczyć to atakuj potwory, dobra!
- Co ja sobie wyobrażam? To ty mi chciałaś poderżnąć gardło!
Stanęłam między nimi. Miałam ochotę ich spoliczkować, ale odeszłam od tej myśli. Ad próbował się przedostać i jeszcze raz rzucić Thalią. Ona też chyba tego chciała. Odepchnęli mnie na bok i zaczęli walczyć. Co ja miałam robić. Odruchem zmieniłam się w moją ulubioną postać - węża. To było jak walka z potworami. Zawinęłam się wokół Łowczyni i ją powaliłam. Teraz to była moja bitwa. Dziewczyna straciła przytomność. Ad stał i nie atakował. Zmieniłam się z powrotem. Anka i Łukasz gdzieś uciekli. Na pewno wrócą do wieczora. Tchórze. Bali się wszystkiego. Byłam tyłem do niego, gdy mnie ugryzł. Nie wiedziałam jak to się stało. Teraz był silniejszy, nie miałam jak go pokonać. To na pewno mój koniec. W głowie błysnęły mi jego słowa:
- Będziesz taka jak ja...
Upadłam. On nadal trzymał mnie w żelaznym uścisku. Nie mogłam się ruszać. Nie mogłam mówić. Klęczałam, gdy on wyciągał ze mnie wszystkie siły życiowe. Potem była ciemność. Igły bólu przeszyły mnie na wskroś. Straciłam oddech. Zrobiło mi się niedobrze. Całe ciało zaczęło mi drętwieć. Komórka po komórce paliły ogniem. I tyle.

* * *

Dziewczyna biegła przez las. Potwór był coraz bliżej. Ona była słaba. Potknęła się. Skręciła kostkę. To już był jej koniec. Nagle poleciała do przodu i uderzyła w ziemię. Obejrzała się. Jedna z Łowczyń umierała za nią. Dziewczyna kuśtykała dalej. Wciąż słyszała wrzaski tamtej. Nawoływania, modlitwy do Zeusa. Prawdopodobnie jej ostatnie, na pewno ostatnie. Łza poleciała jej po policzku. Jest ostatnią. Sama musi go pokonać.

* * *

Krzyczałam. Czyli jednak żyję? Powinnam nie żyć. Otworzyłam oczy. Byłam w namiocie. Nie to na pewno nie był sen. Ad na sto procent mi to zrobił. Wiem co to wizja, a co rzeczywistość. Usiadłam. Zakręciło mi się w głowie. Dotknęłam miejsca po ataku. Tak, zrobił to. Ale dlaczego żyję? Zataczając się wyszłam z namiotu. Nikogo na zewnątrz nie było. Przynajmniej tak mi się wydawało. Za mną rozniósł się głos:

- Musiałem to zrobić.
- Zabić mnie? Zamienić? - Łzy szkliły mi się w oczach
- Uratować.
Nie wierzyłam. Nie wierzyłam w jego słowa. Nie musiał. Chciał. Zadałam kolejne pytanie:
- Co z resztą?
Chwila ciszy. Stałam do niego tyłem. Nie widziałam go. To było zbyt bolesne. Nie chciałam tego słyszeć
- Przykro mi, ale...
- Powiedz, że żyją.
- Nie mogę cię okłamać.
Odwróciłam się. Stał między konarami drzewa. Nie wiem jak się tam dostał, ale wtedy miałam to gdzieś. Teraz płakałam. Płakałam za osobami, których nie znałam.
- Zabiłeś ich? Prawda czy fałsz?
- Fałsz. Zabił ich potwór...
- Kłamiesz.
Wiedziałam, że mówi prawdę. Byłam wściekła na niego, za to, co mi zrobił. Nie wiem jakim cudem, ale rzuciłam się na niego. Przygniotłam go do ziemi. Nie potrafiłam go skrzywdzić. Patrzyłam tylko w jego oczy. Burza. Czego ja chciałam? Zniszczyć mgłę? Uratować nas dwoje? Nie wiem. Wykorzystał chwilę mojej nieuwagi. Przeturlaliśmy się tak, że to on teraz na mnie leżał. Jednak był silniejszy ode mnie. Przez usta przechodziło mi jedno słowo:
- Kłamiesz...
Potem już nie mogłam mówić. Byłam mokra od łez. Jeszcze się szarpałam, ale przestałam. Byłam zbyt zmęczona tym wszystkim. Opadł na ziemię obok mnie. Nie walczyłam. Leżałam bezczynnie. Po chwili zdołałam zadać jedno pytanie:
- Co się stało? Wtedy jak straciłam przytomność.
- Nie wiesz? Miałaś wizje.
- Ale to była śmierć Thalii, co się stało z resztą?
- To samo, co z nią.
Mówił z lekkością. Jakby ich śmierć była niczym. Ścisnęłam jego rękę. To było jak sen. To był dobry sen. Wiedziałam, że już nie mam siostry. Ciotka się załamie. Ale ja nie. Będę stała nad jej grobem. Nie uronię ani jednej łzy. Usłyszeliśmy ryk. Bestia idzie po nas. Jest blisko. Spojrzeliśmy na siebie. To był ten czas. Czas na walkę. Wyjęłam noże z perłowych pochw. On zmienił breloczek w miecz. Czekaliśmy. Szum drzew przecinał poranną ciszę. Czułam zimny powiew. Nastawiłam się do ataku. Zza drzew wypłynął potwór. Jeszcze chwila. Zaraz nas zobaczy. Zaatakuje.
Wszystko wydarzyło się w kilka sekund. Zrobiłam salto nad bestią i przecięłam jej plecy. Ad podciął jej nogi. Mój ruch był ostatni. Wbiegłam w mgłę, spojrzałam w dzikie oczy i pchnęłam w brzuch. Pisk. Przeraźliwy. Potem rozsypała się na ziemi. Koniec. Potwór zniknął.
Biegliśmy lasem. Drzewa były rozmazane. Widziałam tylko Adama sunącego leśną ścieżką. Jego białe włosy powiewały na wietrze. Kochałam go. Kochałam mimo tego, że przez niego zginęli. Przyspieszyłam. Nie chciałam o tym myśleć. Koniec. Bez myśli o zmarłych. To jest okropniejsze od żywienia się innymi. Ale będę musiała to robić... Koniec myślenia o czymkolwiek. Muszę skupić się na drodze.
Stanęłam dopiero przy drzewie Thalii. I znowu bolesne wspomnienia... Nic. Zacisnęłam powieki, żeby nie płakać i zwróciłam się w stronę wielkiego domu. Szliśmy w milczeniu. I dobrze. Jakbym wydała jeden dźwięk, to byłby to tylko szloch. Dzieciaki się na nas gapiły. Niektóre ustępowały nam drogę. Jednak każdy nie spuszczał z nas wzroku. Zrobił się już niezły tłum. Wspinaliśmy się po schodach. Stawialiśmy kroki na werandzie. Pchnęliśmy drzwi. W środku byli pan D, Cherjon i ktoś na krześle, tyłem do nas. Obydwaj wstali. Byli zaskoczeni. Bardzo zaskoczeni. Osoba na krześle odwróciła się. Cofnęłam się kilka kroków. Dziewczyna z wizji. Tą, co uratowała Thalia. Ta, co uciekała przed potworem. Ta, co przepowiedziała moje narodziny. Wstała i wypowiedziała te kilka słów:
- Cześć, jestem Artemida.
Kręciłam głową. Nie, to niemożliwe. Tak nie może być. To była moja siostra. Nie wierzyłam w to, co widziałam. Ad przeciągnął mnie na krzesło i posadził. Potem opowiadał co się dzieje. Okazało się, że Anka jest bliźniaczo podobna do Artemidy. Czyli jednak nie żyje. Spowodowało to u mnie falę bólu i szczęścia. Potem powiedział co się ze mną stało i dlaczego reszta herosów nie przybyła. Grupka tamtych Łowczyń przeżyła dzięki nam. Ale zginęło trzech herosów z pięciu. To wielka strata, zwłaszcza w tak krótkim czasie.
Nie było nas raptem piętnaście dni. Pół miesiąca, to nie tak dużo. Musiałam nauczyć się polować. Ja i Ad nigdy nie opuścimy obozu. Chyba, że za sprawą misji. Ale to i tak niewiele. Ciotka i daje znaku życia. Już mnie nie zna. Nie jest moją rodziną. Charmyga została w stajni. Nadal nie wiedziałam dlaczego przepowiedziano moje narodziny. Artemida nie wspomniała nic na ten temat. Może będę miała jeszcze ważniejsze zadanie? Na razie cieszę się moim pogmatwanym życiem.

* * *

Stałam na pomoście. Wspaniałe miejsce dla Percego Jacksona. Dla mnie wyjątkowe. Spuściłam nogi do wody. W pewnym sensie kochałam to miejsce. Przypominało mi ojca. Tak bardzo, że pragnęłam płynąć aż do jego domu.
- Nadal głośno myślisz.
Nie odwracałam się. Wiedziałam, że za mną stoi. Usiadł obok mnie. Objął mnie ręką. Położyłam głowę na jego ramieniu. Zaczęłam płakać.
- Dlaczego? - zapytał.
- Bo oni już nigdy w życiu nic nie poczują. Już nigdy nie poczują nic. Nie zadręczam się. Po prostu... Ich już nie ma...
Jedną ręką złapał mój podbródek. Pioruny przecięły niebo. Słońce zachodziło.
- Uczcijmy ich śmierć.
Każdy pocałunek dotąd był bolesny. Tym razem już tak nie było. Był jak zapowiedź lepszego dnia. Uczciliśmy ich śmierć. Po raz ostatni pożegnałam dawne życie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz