wtorek, 31 lipca 2012

Smocze oczy

Nie miałam matki, ani ojca. Mieszkałam w Domu Dziecka. Koszmar dla każdego dziecka. Dom Dziecka - najbardziej... najbardziej... niesamowicie złe miejsce na świecie. W każdym razie dla mnie. Kilka razy uciekałam, każdego roku 1 raz więcej. Dzisiaj mijał kolejny rok, czternasty. Nie obchodzę urodzin. Bo wtedy oboje zginęli. Jak się urodziłam. Nikt nie wie kim jestem, połowa ludzi w ośrodku nie zna mojego imienia. Druga połowa myśli że jestem nowa. Niby z wyglądu mnie poznawali, ale nie kojarzyli mnie z tym miejscem, tylko z przypadkową osobą spotkaną poza nim. Wtedy przestawali się mną zwykle interesować. Ale nie tamtego feralnego dnia, najgorszego w roku. Do DD trafił chłopak. Zaciekawiłam się nim. Nie płakał za rodzicami, nie był roztrzęsiony, ani nic w tym stopniu. Tylko patrzył się przed siebie jak zahipnotyzowany. Miał na imię Mateusz, tak usłyszałam. W jego oczach było coś niezwykłego, coś co powodowało, że nie mogłam przestać o nich myśleć. Po południu był już zakwaterowany na chłopięcym oddziale. Śledziłam go przez całe popołudnie, aż mnie zauważył w ogrodzie. Spadłam z drzewa tuż obok niego, łamiąc przy okazji spróchniałą ławkę. Ja sprawdzałam czy oprócz ławki nic się nie złamało, a on się ze mnie śmiał (miał taki melodyjny śmiech, jak z piosenki).
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. Może byś mi pomógł?? - Wyciągnęłam rękę w jego stronę.
- Sorki, ale czekałem, jak długo wytrzymasz to łażenie za mną.
Wstałam.
- To ty wiedziałeś, że ja za tobą chodzę... - Zarumieniłam się.
- Nie martw się też chciałem to zrobić. Nie zawsze spotyka się taką osobę jak ty, Lil.
- Ejejej! Skąd znasz moje imię?!
Teraz to on cały poczerwieniał. Usiadł na ławce i zaczął opowiadać. Pod koniec podsumowałam.
- Czyli jak mnie zauważyłeś pierwszy raz to pytałeś wszystkich, kim jestem, ale oni znali tylko moje imię. Nieźle. Ale teraz na serio. To powinien być mój najgorszy dzień w tym roku, a stał się najlepszym...
- Jak? Najgorszym? Dlaczego?
Chłopak usiadł naprzeciwko mnie i popatrzył mi w oczy. Odwróciłam wzrok. Pierwszy raz w życiu płakałam na myśl o rodzicach. Przytulił mnie. Chyba wiedział o co chodzi.
- Będę cierpiał razem z tobą. Zawsze. - wyszeptał - Nawet jeżeli stąd uciekniemy, dalej będę przy tobie. Do końca.
On też płakał. To było największe poświęcenie, od czasu gdy rodzice poświęcili siebie żebym żyła. Już wiedziałam co to przyjaźń. Byłam sama od urodzenia. Aż do teraz. Na szczęście do teraz.
Następnego dnia planowaliśmy ucieczkę. Zwiejemy z ośrodka przez starą dziurę w żywopłocie, a potem znajdziemy miejsce w lesie, gdzie Matt przez miesiąc składował rzeczy, które mogą się nam przydać w przeżyciu tych kilku tygodni, dalej coś wymyślimy. Spotkaliśmy się o północy w rowie, daleko od pokoi wychowawców. Bałam się, pierwszy raz przy ucieczce bałam się, że nas przyłapią. Wyprostowałam się i sprawdziłam czy ktoś pełni wartę tej nocy. Na szczęście nikogo nie było. Powoli wyszliśmy z rowu i przebiegliśmy przez ogród. Mateusz wrzucił plecaki przez dziurę. potem zachęcił mnie ręką, żebym pierwsza przeszła.
- Ty pierwszy - Szepnęłam - Ja się... mhm, ee... Ty po prostu wejdź pierwszy, bo boję się o ciebie. Że cię złapią. - skłamałam. Popatrzył na mnie jak na idiotkę. Wiedział doskonale, że kłamię. machnął jeszcze raz ręką, żebym przechodziła. Tym razem się posłuchałam. Rozejrzałam się na ulicy. Nikogo nie było. Wstałam z ziemi. Wtedy poczułam coś zimnego na szyi. Ktoś za mną szarpnął mnie i odsunął od przejścia. Serce waliło mi jak oszalałe. Teraz byłam przodem do czarnookiego. On stanął jak wryty. Patrzył się to na mnie, to na porywacza (jeśli tak go można nazwać). Nie wiedziałam co robić. Niby musiałam się chronić, ale tu był Matt. Szybka decyzja: Mateusz kontra własne życie. Wybrałam życie. Złapałam porywacza za rękę i rzuciłam o chodnik, łamiąc mu kilka kości. Mati otworzył usta jak kasa fiskalna.
- Jak ty... Lil, to było niesamowite... Gdzie się tego nauczyłaś?? - Pytał, wciąż zdezorientowany. Ja podniosłam (jak już się okazało) dziewczynę nieco starszą ode mnie i oparłam o żywopłot.
- Kim jesteś, dlaczego mnie zaatakowałaś i co od nas chciałaś? - Zapytałam.
- Nazywam się Nikol Chione, jeśli o to ci chodziło. Zaatakowałam cię bo mam cię przenieść do pewnego miejsca, jego zresztą też. Inaczej z wami by się nie dało bo mieszkacie w tym ośrodku, a nie uwierzyliby nastolatkom, że chcą was zabrać na całe wakacje, nie mówiąc gdzie.
Popatrzyłam na Mateusza, nie wiedząc co powiedzieć, w końcu zadałam jeszcze jedno pytanie:
- No to jak się nazywamy, skoro masz nas Gdzieś przenieść?
- Ty jesteś Lilianna Iroj, a on to Mateusz Centeu. Masz 14 lat, Mateusz ma 16. Coś jeszcze??
- Tak, kim byli moi rodzice?
- Matka, czyli Łucja Kulpila - Iroj, była architektem, ojciec Adam Iroj, coś w stylu żeglarza.
- Zgadza się. Kiedy zginęli?
- oboje w wypadku samochodowym gdzieś na wybrzeży. Spadli z klifu. Twoja matka zdążyła cię tylko wydać na świat, a już umarła, ciała ojca nie znaleziono, podobno zabrało go morze, ale mam informatorów, że on wciąż żyje. To chyba tyle, co wiem ja.
Myśl, że mój ojciec żyje, nie napawała mnie szczęściem. Już dawno ją porzuciłam, to też teraz nie robiła na mnie wrażenia. Odstąpiłam od dziewczyny.
- Przepraszam, ale nie jestem przyzwyczajona, że ktoś mi przykłada nóż do gardła.
- Będziesz musiała... - Odpowiedziała - Znaczy... Potem ci powiem, nie tutaj.
Nikol wstała i zaczęła pokuśtykać w stronę lasu. Ja z Matim patrzyliśmy na siebie. Gdzie ona szła? Jak ona szła? Szczerze mówiąc połamałam jej kość udową, a ona chodziła, jakby skręciła sobie kostkę.
- Idziecie czy nie? - Zapytała - Bo jak nie, to radzę wam wracać do ośrodka, tu nie jest bezpiecznie. - Podeszła do nas. Wyglądała naprawdę poważnie, jakby puste ulice były najniebezpieczniejszym miejscem na Ziemi.
- A co nam może grozić na ulicy, czy w lesie? - Zapytał z niedowierzaniem mój przyjaciel.
- Na świecie istnieją rzeczy, o których ci się nie śniło. - odpowiedziała Nikol
- Jakie? - Dalej drążył chłopak. Kola zdenerwowana powróciła do celu pójścia w las. Poszliśmy za nią, nie wiem dlaczego. Szliśmy dobre pół godziny, gdy Chione stanęła jak słup soli. Podniosła dłoń do góry mówiąc nam tym, żebyśmy ucichli. Zza pleców wyciągnęła łuk, którego wcześnie nie zauważyłam. Napięła cięciwę i wycelowała w ciemność. Usłyszeliśmy potężny ryk. Podskoczyłam do góry. W naszą stronę biegło coś co miało głowę lwa, skrzydła, ogon węża i kopyta, a dodatkowo ziało ogniem. Nikol napięła jeszcze raz łuk i wycelowała w potwora. Niestety spudłowała o milimetr. Oboje skoczyli w przeciwne strony. Ja nie drgnęłam. Nie czułam strachu. Biegł prosto na mnie. dziesięć metrów, pięć, cztery, trzy, jeden. I nagle stanął dęba, trzydzieści centymetrów od mojej twarzy. Czułam gorący oddech spalenizny. Widziałam jego oczy, wężowe oczy. Jedno czerwone, drugie - zielone. Twarzą w twarz. Kątem oka widziałam przerażoną minę chłopaka. Trwaliśmy tak, nie wiem czterdzieści sekund? Potwór potem ukląkł przede mną. Nie byłam zaskoczona. Czekałam, aż to zrobi. Nikol powoli podchodziła. Gdy była na odległość jednego kroku, potwór na nią warknął.
- Spokojnie to przyjaciel. - Szepnęłam - Wiem trafiła cię, ale nie wiedziała, że to ty. - Dodałam po chwili. Potwór wstał i ryknął na Chione. Ona lekko wzdrygnęła. Potem już stała obok mnie, ale dalej się go bała. Mati podszedł bez oporu, nawet mógł dotknąć potwora.
- Nie wiedziałam, że potrafisz okiełznać chimery... - Bestia lekko warknęła. W przetłumaczeniu mówiła, a raczej mówił, bo to był on: "Nazywam się Syriusz i nikt nie będzie mówił do mnie, jak do jakiegoś zwierzęcia!!".
- On ma na imię Syriusz i mówi, żebyś tak na niego nie mówiła. - Ta popatrzyła na mnie jak na idiotkę - No co!! Ja tylko tłumaczę!!
- Ty go rozumiesz... - Mówiła do siebie. - To naprawdę dziwne, ale... - Przerwała i popatrzyła na mnie. Nie wiedziałam o co jej znów chodzi. Mateusz też na mnie dziwnie patrzył. Tylko Syriusz leżał spokojnie. Słyszałam w głowie jego głos: "Im chodzi o twoje oczy. Są jak u węża, czerwone.". Mówił tak spokojnie, a był takim silnym zwierzęciem. Nikol kazała dalej nam iść za sobą w głąb lasu, ale Syriusz zaproponował coś innego: "A może byśmy tak polecieli??, nie lubię chodzić". Wypowiedziałam jego słowa, jak echo. Oni oboje się odwrócili. Mateusz od całęj ucieczki wreszcie się odezwał.
- Czemu nie, co mogłoby się stać? Ale mamy tylko Syriusza...
- To nie jest dobry pomysł... Muszę wam coś wyjaśnić
"Chwileczkę, to ty jeszcze nie wiesz?!" Krzyknął w mojej głowie Syriusz, na co przycisnęłam sobie rękami uszy. Upadłam przy okazji na kolana, bo ma straszne skrzeczący głos. Mateusz od razu rzucił mi się pomóc.
- Nic ci nie jest? - Zapytał - Bo od kilku godzin jesteś blada jak ściana, a twoje oczy... są... nooo... czerwone, znaczy zmienił ci się kolor oczu z zielonych, na czerwone.
- Ja... nic mi nie jest, ale... ja coś słyszę - majaczyłam. W głosie coś mi szeptało, bardzo cicho: "Zginiesz. Jesteś niepotrzebna, niebezpieczna. Zabijesz ich i przyłączysz się do mnie, chodź, do mnie...". Wtedy zaczęłam zapadać się w ziemię. Krzyknęłam z przerażenia. Kolani darła się, żebym nie słuchała tego głosu, ale on był coraz głośniej i głośniej, tak, że zaczęło gwizdać mi w uszach. Zaczęła mi z nich lecieć krew, traciłam powoli słuch. Mateusz próbował mnie wydostać. Zaczął płakać. Byłam już po pas w ziemi, a ona coraz bardziej mnie pochłaniała. Pomógł mi dopiero Syriusz, który szarpnął mnie do góry. Wszystko nagle zamarło. Pierzasty wisiał ze mną w powietrzu, Mateusz był cały roztrzęsiony, a Nikol zmieniła zdanie i chciała już lecieć na Chimerze. Ten ostatni opadł ze mną na ziemię. Wsiadłam przed jego skrzydłami, Mati tuż za mną, a Nikol na końcu. Syriusz z lekkością odbił się od ziemi. Jego ciężkie skrzydła powoli uderzały w powietrze. Dziewczyna i on wiedzieli gdzie lecimy, ale ja i Mateusz nie mieliśmy bladego pojęcia dokąd porwie nas ten zwariowany ptak. Gnaliśmy tak z kilka godzin. Wtuliłam się w jedwabistą grzywę. Nie wiem co się ze mną działo. Tak bardzo chciałam być jak najbliżej Matiego. Zaledwie kilka godzin temu myślałam, że nic więcej nie będzie, a tu takie zaskoczenie. Im dłużej o tym myślałam tym bardziej chciało mi się spać. Aż zasnęłam.
Biegłam białymi korytarzami. Potykałam się. Miałam na sobie czerwoną suknię. Biegłam, a z moich rudych, prostych włosów ściekała woda. Dobiegłam do czarnych drzwi. Szarpnęłam za nie. Rozległo się mocne skrzypnięcie drzwiami. W środku był ciemno. Czas jakby stanął. W środku leżał chłopak. Cały zakrwawiony, płytko oddychał. Miał czarne włosy, pomarańczową koszulkę, a w ręku trzymał miecz. W rogu skuliła się dziewczyna i cicho łkała. Podbiegłam do chłopaka. Miał przebity brzuch. Próbowałam zatamować krwawienie. Zdarłam kawałek sukni i przyłożyłam do rany. Nagle dziewczyna pojawiła się tuż koło mnie. Okazało się, że to była niewielka pięciolatka. Miała białą sukienkę, całą we krwi. Jej kruczoczarne włosy sięgały jej do ziemi. Miała białe oczy, które spuchły od płaczu. Blada cera. Na jej szyi była pozioma linia... Miała podciętą szyję. Z szyi spływały strużki czerwonej cieczy, które płynęły jej w dół i wsiąkały w kołnierz sukienki. Wyciągnęła rękę w stronę końca pokoju. Mówiła:
- Tam jestem. On mnie zabił. Ty też od niego zginiesz. - I zniknęła. Chłopak wstał, podniósł miecz i wbił mi go w brzuch. Poczułam przeszywający ból. Patrzyłam w jego zielone oczy. Był wściekły. Słyszałam jego słowa jak umierałam:
- Tylko ja mogę być synem Posejdona. Reszta musi zginąć. - Uśmiechnął się. Za nim stała ta pięcioletnia dziewczynka powtarzając jak taśma te same słowa:
- Tam jestem. On mnie zabił. Ty też od niego zginiesz.
Zamknęłam oczy. Ktoś do mnie krzyczał.
- LIL!! LIL!!! OBUDŹ SIĘ!!!
Wstałam i zobaczyłam, że leżę na ziemi zlana zimnym potem. Mateusz trzymał mnie na kolanach, żeby mnie obudzić z koszmaru. Nade mną klęczała Nikol. W ręce trzymała wilgotną ścierkę, a koło niej leżał kubek złotej cieczy. Mój brzuch rozpierał ból. Dotknęłam miejsca, gdzie był najsilniejszy. Poczułam ciepło i wilgoć. Popatrzyłam w oczy Matiego. Był roztrzęsiony, nie wiedział co się dzieje. Ja zresztą też. Myślała, że to tylko sen...
- Ty... Umierałaś. Mówiłaś coś o śmierci. Że " Tam jestem. On mnie zabił. Ty też od niego zginiesz. ". Lil, co się dzieje? Zasypiasz, a potem we śnie jesteś dźgana mieczem. Ja mam cię tam doprowadzić ŻYWĄ!! - Nikol załamała się. Była roztrzęsiona. Matt dalej nie wiedział co się dzieje. Usiadłam. Ból powoli ustępował, ale był dalej. Popatrzyłam na niego. Nie był już tak zdenerwowany. Nie wiem jak, ale ręka powędrowała mi w jego stronę, mimowolnie. On zaczerwienił się, Ja zresztą też. Miał takie piękne oczy. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, dopóty, dopóki Cola nie wróciła z namiotu z nową porcją złotego napoju.
- Mhm. Mhm. - Wtedy cudowna chwila prysła. - Lilla, wypij, tylko powoli. - I podała mi kubek z napojem. Powoli zaczęłam łykać. Czułam się coraz lepiej i lepiej. Gdy już odzyskałam siły, oddałam napój Kolanii. Ona uklękła i obejrzała ranę.
- Nic z tego. Dalej krwawisz. Musimy tam być najpóźniej jutro. Ale jak się tam dostaniemy? To przecież tysiące kilometrów...
Ale ja nie słuchałam. Znowu zaczęłam się w niego wpatrywać. Te jego czarne oczy robiły wrażenie potwora czającego się gdzieś w głębi serca, który, jak go rozzłościsz - zaatakuje i zniszczy. Dlatego nie chciałam, aby cierpiał. Kochałam go. Ale to żałosne. Kocham faceta, którego powinnam się bać, a tak naprawdę czuję się silniejsza od niego, lepsza, jakaś mocniejsza. Coś w jego życiu się popsuło, dlatego do siebie pasowaliśmy. W moim życiu też się wiele popsuło. Ale nie więcej, niż w jego, ale też nie mniej. Czyli mieliśmy tyle samo problemów? Może on chce żyć własnym życiem... Za dużo rozmyślań, jak na jedną osobę.
" Ale na dwie akurat. " Podskoczyłam do góry. Wiem to dziwne, ale z zaskoczenia można nawet rzucić się na żyrandol, więc wiem co mówię. Żółty kamień za Matiosem wzleciał do góry, a jak potem zauważyłam stanął na swoich kopytach, rozciągnął skrzydła i popatrzył na mnie. W jego oczach widziałam rozbawienie. Poczułam gorący rumieniec na twarzy. Czy moje myśli zawsze będą wspólne z tym pierzastym lwocośtam?!
" Hej! Ja wciąż słyszę. Lila, masz taki otwarty umysł, że czuję nawet twoje emocje. Musisz coś z tym zrobić, bo inaczej Gaja całkiem cię zniszczy. "
" Przepraszam bardzo!! Ja nie miałam takiej możliwości od urodzenia!! I jeśli myślisz, że nauczę się tego w jeden dzień to się mylisz!! A poza tym nie zauważyłeś, że w tej chwili nie mogę się nawet ruszyć z miejsca, bo w brzuchu mam dziurę do której rękę można włożyć!! " I spojrzałam na niego tak wściekłym wzrokiem, że woda z kałuż zaczęła się lekko unosić nad powierzchnią ziemi. Poczułam lekkie osłabienie, widocznie zbladłam, bo moi towarzysze popatrzyli na mnie opiekuńczym wzrokiem. Syriusz podszedł bliżej. Mierzyliśmy się wzrokiem. On potem ukląkł na jedno kolano i schylił głowę.
" Przepraszam jeśli cię uraziłem, córo Posejdona, jednak za wszelką cenę pragnę cie chronić przed złymi mocami, których zadaniem jest posiąść twą wielką, a zarazem tak prostą siłę porozumiewania się ze wszystkimi chodzącymi istotami na tym świecie. " Zaniemówiłam. Siedziałam tak, z otwartymi ustami wybałuszając oczy na niego. Reszta nie wiedziała co się przed chwilą wydarzyło. Chimera wróciła na swoje miejsce i położyła się tak jak wcześniej, jako " żółta skała ". Ja odwróciłam od niej wzrok. Nie warto się sprzeczać po tym, jak ktoś ma za zadanie mnie chronić. Położyłam się. Po kilku minutach zasnęłam.
Biegłam białymi korytarzami. Potykałam się. Miałam na sobie czerwoną suknię. Biegłam, a z moich rudych, prostych włosów ściekała woda. Dobiegłam do czarnych drzwi. Szarpnęłam za nie. Rozległo się mocne skrzypnięcie drzwiami. W środku był ciemno. Czas jakby stanął. Widziałam stojącego chłopaka. Poznawałam go, ale w mojej głowie była istna pustka. Wyciągnął do mnie rękę. Nagle w pokoju zrobiło się gorąco. Gdy obraz mi się już zamazywał, usłyszałam jego głos:
- Chroń się. Uciekaj. Jeśli nie... - coś przerwało- ...to zginiesz. Uciekaj, siostro.
Wtedy wszystko znikło. Gorąco dalej mnie paliło. Powoli powracała mi przytomność. W głowie słyszałam Syriusza, który próbuje mnie dobudzić " Lila!! Córo Posejdona!! Ocknij się!! ". Usiadłam. Nagle w moim żołądku coś się przewróciło. Jakaś siła wypychała mi wnętrzności do gardła. Uklękłam na kolanach i zwymiotowałam. Pobudziłam wszystkich śpiących. W mojej głowie coś rytmicznie łupało mi czaszkę. Gorączka paliła mnie niemiłosiernie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że oboje trzymają mnie żebym nie upadła we własne wymiociny. Ledwie wiedziałam co się dzieje. Pamiętam tylko skrawki z tego co się potem działo: lot na chimerze, próby dobudzenia mnie i tyle. Nic więcej. Reszta to były powtarzające się w rytm mojego serca słowa chłopaka: " Uciekaj, siostro! ". Obudziłam się dopiero w pełni sprawna i przytomna na moim ukochanym pierzastym, który właśnie lądował gdzieś na łące. Nie!! Stop!! To nie łąka!! To miejsce o którym mówiła Nikol! Piękne, nie do opisania, jakże bogowie dopuścili się takiego czynu tworzącego odbicie Olimpu?! Jeszcze go nie widziała, nie wiedziałam czy nawet istnieje, ale cichy głosik w głowie podpowiadał mi nawet, że ON tu jest. Ten co mnie zabił chodzi teraz sobie po tym nieziemskim miejscu. Przysięgam, na moich rodziców, że jak go zgarnę, to mu nogi z d*py powyrywam, że nie usiądzie przez miesiąc ( z góry przepraszam za tak niehigieniczne wyrażenie, ale trza dać upust złości )!! Poczułam ląd. Ledwie stanęłam o własnych siłach, ktoś z tyłu mnie podtrzymał, bo nogi trzęsły mi się jak galareta. Potem tajemnicza osoba objęła mnie i szepnęła mi do ucha:
- Wyraźnie bardzo co się spieszy dokopać temu, kto ci to zrobił prawda?? - Rozpoznałam głos Mateusza, kojący jak złoty napój.
- Aaa... Skąd to wiesz?? - odpowiedziałam nieco zaskoczona. On obrócił mnie, żebym popatrzyła mu w oczy. Zawisłam ręce na jego szyi. Nie wiedziałam skąd u nas taka bliskość. Zostaliśmy przyjaciółmi z dnia na dzień, pokochałam go po dwóch dniach znajomości. Co ze mną nie tak? A może łączyła nas śmierć rodziców? Skąd wiedziałam, jak się zachować przy nim, skoro znamy się od kilku dni? Nie wiem, ale czuję, że ktoś maczał w tym palce, i chyba za dobrze wiem kto... Położyłam mu głowę na ramieniu. Poczułam jego szept na ramieniu:
- W końcu nie po to mi jest dane zapamiętywać lęki, a twój jest tak wielki, że odbija się na Syriuszu...
Pierwszy raz wystraszyłam się jego słów. To nie bolało, ale było koszmarne. Skąd do jasnej cholery on się o tym dowiedział?! Powoli skojarzyłam fakty. Ten maleńki i cichutki głosik krzyczał mi do ucha pewne rzeczy. To jest obóz dla takich, jak ja, Nikol, czy on - Półbogów, ludzi półkrwi czy Herosów. Ja byłam córą Posejdona, Matt, jak się powoli okazuje synem...
I wtedy GO zobaczyłam. Idącego pewnym krokiem, z białą przepaską na brzuchu, bez koszulki. Prosto ze snu. Wyszłam z objęć, które mnie podtrzymywały. Stanęłam o własnych siłach, choć organizm stawiał opór. Krok po kroku widziałam go coraz bliżej. Coraz głośniej odzywały się słowa przez niego wypowiedziane tamtej nocy. Stanął. Wbijałam w niego wzrok, jakbym chciała go sparaliżować. Widziałam zdziwienie i cień strachu w jego oczach. Tych, które pragnęły krwawej jatki pomiędzy rodzeństwem, pragnęły władzy tylko tamtej nocy. Teraz należały do nastolatka, który powitał mnie wesołym uśmiechem.
- Cześć. Jestem Percy. Widzę, że Cherjon się nie mylił co do ciebie.
- Słucham?? - zapytałam myśląc, że ogłuchłam po wypadku z wchłaniającą mnie ziemią. On na to pociągnął mnie w stronę domu, którego nie zauważyłam wcześniej. Gdy tak szliśmy poczułam ból w ranie tak wielki, że przed oczyma zatańczyły mi gwiazdki. Usłyszałam krzyk. Myślałam, że to on ale to ja. Darłam się wniebogłosy. Czułam jakby na nowo ktoś mi wbijał ostrze w brzuch. Obejrzałam się. Percy też zwinął się na ziemi. Kątem oka zobaczyłam krew sączącą się z jego przepaski, która okazała się bandażem po ranie. Przyłożyłam dłoń do rany. Poczułam metaliczną i ciepłą woń krwi. Moje palce były od niej wilgotne. Ile jeszcze będą trwać te męczarnie. Poczułam jak ktoś mnie bierze na ręce. Popatrzyłam mu w oczy. Czarne jak noc, przerażające, ale jednak nadal we mnie wzbudzały tylko podziw. Pozwoliłam się zanieść do jakiegoś pomieszczenia. Położył mnie na łóżku. Miał już odejść, gdy wyciągnęłam do niego rękę i resztką sił wykrztusiłam:
- Zostań ze mną. Strach jest moim przyjacielem...
I wtedy odpłynęłam. Nic nie pamiętałam, tylko ciemność, która tak mi go przypominała. Teraz wiedziałam. Głosik powiedział, że w to zamieszana jest Afrodyta, i to nie na żarty. Nadal nie mogłam przypomnieć sobie imienia matki Mateusza. Wiedziałam, że to było ważne, abyśmy przeżyli, tylko dlaczego. I znowu biegłam białymi korytarzami. Potykałam się. Miałam na sobie czerwoną suknię. Biegłam, a z moich rudych, prostych włosów ściekała woda. Dobiegłam do czarnych drzwi. Szarpnęłam za nie. Rozległo się mocne skrzypnięcie drzwiami. W środku był ciemno. Czas jakby stanął. Znów zobaczyłam chłopaka. Tym razem mówił co innego:
- Siostro! Wreszcie się spotkaliśmy. Cherjon się nie mylił co do ciebie. Mówił, że przybędzie całowicie niepodobna do ojca dziewczyna ze smoczym okiem, lecz ja nie wiedziałam, że mówił dosłownie.
- Ale jak... Kim jesteś, czego mnie zabiłeś? - mówiłam spokojnie, co nie było dla mnie normalne w takich sytuacjach.Chłopak nie odpowiadał. Tym razem czułam nie ból, nie gorąco, ale ciche basy, które przybierały na sile. W końcu zamieniły się w trzęsienie ziemi, przez które z moich uszu lała się krew. Siła tego hałasu zrzuciła mnie na ziemię. Powoli wracałam do rzeczywistości. Leżałam w białej pościeli, w którą się oplotłam podczas snu. Uszy miałam zaciśnięte w żelaznym uścisku. Powoli, ze strachem rozluźniałam go. Ręce mi drżały. Powoli otwierałam oczy. Przysunęłam dłonie. Na środku każdej z nich widniały małe czerwone plamki, które teraz spływały mi do nadgarstków. Wydałam zduszony okrzyk przerażenia. Usiadłam na brzegu łóżka. Wszystkie odgłosy docierały do mnie przytłumione, jakbym siedziała pod wodą. Ale tak nie było. Była noc. Czarna, z sierpem księżyca. Ktoś z tyłu dotknął mojego ramienia. Powoli, nadal nie wierząc w to, co się dzieje, odwróciłam się. Obok mnie, a raczej na sąsiednim łóżku siedział Percy, przerażony jak ja. Nadal trzęsłam się jak osika. Nie wiedziałam co dalej robić, gdy towarzysz mojej niedoli pokazał palcem na krzesło obok mojego łóżka. Nie było puste. Spał na nim czarnooki. Siedział z wyciągniętą ręką na poduszce, głowa bezwładnie leżała na miękkim materacu. Słyszałam jego spokojny oddech. Musiał zasnąć, gdy byłam w śpiączce. Ile tak leżałam? Miał podkrążone oczy i zmierzwione włosy. Na pewno długo. Pogładziłam go po policzku. Siedział tak przy mnie przez cały czas, czuwając. Lekko nim potrząsnęłam, żeby się obudził. Wyprostował się, przeciągnął, a gdy mnie zobaczył z krwawiącymi uszami, doskoczył do mnie i coś krzyknął, ale nie dosłyszałam niczego. Po chwili dziewczyna, która zasnęła przy moim bracie, też się ocknęła i zaczęła krzyczeć. W kilka chwil w pomieszczeniu zjawił się Syriusz, na którego widok niektórzy obudzeni krzykami chciało się na niego rzucić, inni próbowali się schronić pod pościelą, ale pierzasty nie zwrócił na to uwagi. Popatrzył na mnie i położył się przed łóżkiem.
" Syriuszu, co masz zamiar zrobić? " zapytałam.
" Mam cię chronić. I choćby we mnie nożem cięli, to i tak nie odstąpię od ciebie na krok " To było mocne postanowienie, jak na chimerę. Po chwili do sali wbiegło kilka chłopców, którzy przestraszeni trochę potworem zaczęli nas oboje opatrywać, wmasowując kilogramy maści w pokrwawione uszy. Po kilku minutach słyszałam. Byłam szczęśliwa, że nie muszę już czuć krwi. Ten metaliczny posmak. Gorsze od koszmarów. Gdy byłam już wolna, rzuciłam się na szyję Mateuszowi. Z zaciśniętych powiek leciały mi łzy. Łkałam i krzyczałam mu do ucha jednocześnie. To, że przy mnie był, niby takie proste, ale wiedziałam, że tak, jak mój pierzasty, nigdzie nie odejdzie.
Wiedziałam, że podczas tych snów powoli się wykańczam, tracę siły, sens życia. Coś mnie zmuszało do tej jednej okropnej rzeczy. Coraz gorsze sny, coraz mniej siły. Walka o każdy oddech. Tylko jedna rzecz przytrzymywała mnie przy tym, że to jednak zły pomysł. Przyjaciele, pierzasty i Matt, oczywiście. Kolejny dzień, kolejna noc, kiedy razem z Percym siedzieliśmy w Lecznicy. On z jasnowłosą córą Ateny, ja z czarnookim synem... kogo? Zapomniałam. Znowu. Ale mój mały głosik podpowiada mi, że kogoś strachem walczącym. Nadal nie mogę sobie przypomnieć. No cóż, będę musiała cierpieć bez tej zbędnej wiadomości...
Po kolejnej nocy w męczarniach, wykończona ponad swoje siły musiałam ochłonąć. Nadal w mojej głowie brzmiały słowa Percy'ego: " Uciekaj, siostro! ". Brzmiały tak, jak brzmiał ten cichy głosik. Jak ehco obijały mi się po wewnętrznej części czaszki. O co chodzi? Przed czym mam uciekać? Nie znałam szczegółów, ze snu mojego brata. Powiedział mi tylko tyle, że ja zastępuje jego w śnie, ja jestem aktorką i to ja wypowiadam te słowa, tylko z małą zmianą: " Uciekaj, bracie! ". Nie wiemy kto ma scenariusz i kim jest reżyser tych snów. Wiem, że sprawia mi to ból i daje przestrogę. Po tych przemyśleniach udałam się do pierzastego. Nie mógł spać w stajni razem z pegazami, bo się go panicznie bały, więc trzeba było zbudować jakąś małą zagrodę, bo on ani myślał ode mnie odejść. Więc weszłam do drewnianego budynku (przyznam, że ci z Domku Hefajstosa nieźle to zrobili). Syriusz wygodnie leżał na sianie. Słyszałam ciche pomrukiwania, pewnie spał. Miał ciężką noc. Usiadłam obok niego. Mimo, że to potwór, czułam do niego miłość. Był jak opiekun, starszy brat. Zawsze mnie ochroni. Mógłby nawet oddać za mnie życie. Głaskałam jedwabistą koronę. Nie był zwierzęciem. Był istotą, która daje za miłość. On mi dał możliwość zacieśnienia stosunków pomiędzy mną a innymi istotami. To wielki dar, jak sam powtarzał. Chimera wzdrygnęła się, ziewnęła i wstała. Odruchowo zrobiłam to samo. Staliśmy w milczeniu, wpatrzeni w siebie. Myślami kierowałam się do snu, co było dla nas obojga bolesne. Widziałam troskę w jego czerwono-zielonych oczach. To jasne, że się o mnie martwił.
" Przejdźmy się " i wyszliśmy, za jego prośbą. Spacerem dostaliśmy się do lasu. Minęliśmy mały strumyk. Brnęliśmy jeszcze przez gęstwinę kilka minut, aż dotarliśmy na polanę. Na środku stał kamień, trochę stary, poobijany i spalony, ale trzymał się wspaniale. On ukląkł przed nim. Słyszałam słowa, nie bardzo zrozumiałe dla mnie, ale mogłam je powtórzyć:
Najmądrzejsza z najmądrzejszych
Największa z największych
Atena proszę cię o dar
który ochroni
który pomoże
który walczyć będzie
dla mojej podopiecznej
proszę

Gdy skończył, znad kamienia opadło coś jarzącego się. Syriusz ukłonił się lekko i złapał to coś. Odwrócił się w moją stronę i podał mi małe zawiniątko. Wzięłam podarunek. Rozwinęłam. W środku był medalion. Złoty w kształcie stojącej chimery. Uniosłam go za czarny łańcuszek. Był piękny. Syriusz, cokolwiek zrobił, postarał się i to bardzo.
"Jak ja się tobie odwdzięczę. To jest cudowne!"
"To prezent od Ateny. Broń. Niedługo dowiesz się jak z tego korzystać. A jak na razie to wracajmy."
Prezent od Ateny. Mam się bronić. Przed czym? Tylko sny są dla mnie groźne. A w nich nic się nie zmienia, więc na pewno nie pojawi się ten medalion. Szkoda. Zapięłam go na szyi. Ciekawe co na to powie Percy? Może pomoże, ale raczej wątpię. Poszłam w ślady za pierzastym. Jak wyszliśmy z lasu to mijaliśmy strzelnicę. Stało tam kilkoro dzieci Apolla. Zawsze strzelali celnie. Jak mnie korciło...
"Możesz postrzelać. Nie odmówię ci przyjemności." powiedział. Potarłam medalion w palcach. Przełamał się na pół. Patrzyłam na dwie części i coś mi błysnęło w głowie. Podrzuciłam skrzydła chimery do góry. Błysnęły światłem. Do reki spadł mi łuk i kołczan. Wszystko na wzór chimery. Na łuku wyryte skrzydła mieniły się przyprószonym złotem. Sam łuk był ze spiżu. Każda strzała miała złote lotki, były twarde i spiżowe oczywiście. Pionowo ustawiłam łuk. Naciągnęłam cięciwę. Nakierowałam strzałę na tarczę. Puściłam ją. Była jak wypuszczony sokół polujący na ofiarę. Jeszcze pół sekundy i trafi. Usłyszałam głuche stuknięcie. Trafiłam! Podeszłam bliżej. Prosto w czarny punkcik. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam na dziesięć metrów. Nastawiłam się. Słońce liznęło mnie swoim promieniem. Jednym okiem patrzyłam na złote lotki strzały w tarczy. Kolejna strzała poleciała w niebo. Zamknęłam oczy. Pękanie spiżu dotarło do moich uszu. Jeszcze z zamkniętymi oczami stawiałam kroki w stronę cichnącego dźwięku. Otworzyłam je dopiero, gdy poczułam obecność pierzastego. W tarczy tkwiła jedna strzała. Wokół mnie zgromadziły się dzieci Apolla. Większość z nich patrzyła to na mnie, to na ziemię przede mną. Spojrzałam w dół. Leżały tam resztki mojej poprzedniej strzały. Stanęłam jak wryta. Wokół mnie pojawiło się więcej osób. Wszyscy podziwiali moją celność. Żadne dziecko patrona sztuki nie potrafiło przebić spiżowej strzały inną. Mała dziewczynka małymi kroczkami podeszła do mnie, była wystraszona ale w jej oczach widziałam ciekawość.
- Ty na pewno nie jesteś od Apolla? - Zapytała - Bo takiego strzelcy nie mieliśmy już dawno...
- Nie, na pewno... Moim ojcem jest Posejdon - odpowiedziałam, niezbyt pewna, bo mam zatwierdzenia tylko Percego.
- Na pewno jest jego córką! Ale dostała wiele talentów, nie tylko od Apolla ale też od innych bogów. - Odezwał się chłopak z tłumu. - Ten potwór, który się za nią wlecze, opiekuje się nią, a ona sama umiera każdej nocy i ledwo udaje się nam ją odratować. - Powoli podchodził do mnie. Zatrzymał się tuż przede mną, tak, że czułam jego oddech pachnący miętową gumą, którą wciąż żuł. Spojrzał mi w oczy. Był pełny złości. Uśmiechnął się pokazując lśniące bielą zęby. Tłum ucichnął pragnąc dosłyszeć cichy szept z jego ust:
- Co ukrywasz, dziecko węża, córo Posejdona? Pamiętaj, nie będziesz miała tutaj taryfy ulgowej. Wycierpisz wszystko, aż zginiesz bez krwi i żywej duszy przy sobie, obiecuję ci to.
Syriusz warknął cicho, dając znak chłopakowi, że ma odejść. Stałam z łukiem i popatrzyłam na znikającego w tłumie blondyna. Mała dziewczynka rozpłynęła się w powietrzu, tak jak większość dzieciaków uciekających jak najdalej ode mnie - dziewczyny z gadzimi oczami. Została tylko jedna dziewczyna. Patrzyła na mnie od początku zdarzenia, pierwszego strzału. Teraz śmiała się. Jej chrapliwy śmiech rozpuszczał się w moich uszach. Płynął niczym łódka i znikał w głębi morza. Zanim zdążyłam zareagować ona stała tuż przy mnie z mieczem na moim gardle. Była śmiała, zbyt śmiała jak dla mnie.
- Skoro masz dary od wielu bogów, to na pewno nie pominął cię mój ojciec. - To było jak wezwanie do walki i tak to obie potraktowałyśmy. Łuk zamienił się w skrzydła, które zamieniłam na drugą połowę medalionu. Podrzuciłam go w niebo i mojej ręce znalazł się miecz. Złota rękojeść błyszczała. Na spiżowym ostrzu odbijał się napis. Po grecku. W wolnym tłumaczeniu brzmiało to tak:
Miecz dla najsilniejszej
Coś mignęło mi nad głową. Dziewczyna wymachiwała swoją bronią niczym małą chorągiewką. Ja unikałam jej ciosów silnych jak u bawoła. Kiedy się zmęczyła oparła się na rękojeści i ciężko dyszała.
- Chciałaś walczyć! - krzyczała z wściekłości - A może się boisz? Tak, to by do ciebie pasowało!
Wzięła głęboki oddech i zaatakowała ponownie. Odparowałam jej cios. I kolejny, i kolejny, i kolejny. Za następnym atakiem kipiała ze złości, która dawała jej siłę. Jej oczy płonęły. Tym razem nie chroniłam się, tylko zaatakowałam. Nagle sekundy zwolniły. Świat zniknął. Nie liczyło się nic poza nami dwiema. Ta dziewczyna też to wyczuła. Tym razem zdezorientowała się. Po dwóch setnych wróciła do gry, ale było już za późno. Jednym ruchem odebrałam jej broń i powaliłam na ziemię. Dziewczyna bała się mnie, widziałam to. W jej źrenicach odbijały się moje płonące oczy. Przyłożyłam jej własny miecz do krtani córki Aresa. Słowa płynęły mi jak z bijącego potoku, pod wpływem emocji:
- Jestem obdarzona przez wielu, ale to dlatego, że sami uważają mnie za wyjątkową.
Wstałam z niej. Rzuciłam jej własność gdzieś w bok. Wściekłość i adrenalina rozbijały mnie od środka. Podrzuciłam miecz, żeby na jego miejsce pojawiło się część z podarunku. Złoty medalion iskrzył się w blasku słońca. Szłam w stronę domku Posejdona, gdzie pewnie na mnie czekają, bo zbliża się zachód. To kolejna noc w męczarniach. Czy ja dobrze zrobiłam? W sumie to nic takiego złego nie jest w strzelaniu do celu, ale atak na dziecko z domku boga wojny? Przyspieszyłam kroku, próbując o tym nie myśleć. Słowa blondyna nadal tkwiły gdzieś w mojej pamięci. Jestem dzieckiem węża, umrę samotnie, nikt mi nie pomoże i co jeszcze? Zaczęłam biec żeby to ode mnie odeszło. Byłam już blisko domku numer trzy. Pierzasty już dawno odszedł do swojego pokoju (tak można przecież to nazwać, prawda?). Z impetem natarłam na drzwi, tak że osoby siedzące w środku stanęły z bronią w ręku.
- Na bogów! To ty... - Percy potargał swoje włosy z ulgą - Nie strasz tak więcej. Co się stało siostrzyczko?
Rzuciłam się na wolne łóżko. Mateusz położył się koło mnie i zaczął bawić się moimi włosami. Byłam szczęśliwa, tylko nie wiem dlaczego. Zaraz po tamtym wydarzeniu miałabym kolejny raz zobaczyć mojego brata. I kolejny raz patrzeć na swoją krew. A pomimo to byłam szczęśliwa. Popatrzyłam w czarne oczy. On mnie objął. Zetknęłam dłonie na jego karku. Uśmiechnął się. Ja razem z nim. Znów podziw. Znów tłukące się serce. Poczułam smak jego ust. Czułam jego zapach. To jak rozgniatać w ustach słodką malinę. To właśnie czułam. Czarnooki pachniał maliną. Nie owocem, lecz krzewem, kwiatem wszystkim. Miałam zamknięte oczy, z odruchu. Matt przerwał pocałunek i szeptał mi do ucha. Jego ciepły oddech rozgrzewał mi zimne policzki:
- Patrz mi w oczy.
Spojrzałam w bezkres ciemności. Znowu poczułam krzew. Tym razem był mocniejszy. Gorąco rozpaliło mnie od wewnątrz. Trwało to godzinami, dłużej, dotąd aż straciliśmy oddech. Wtedy on puścił. Potem usiadł. Zobaczyłam jak cieszy się tym, a po chwili poważnieje. Usiadłam obok niego. Zetknęłam nasze dłonie. Spojrzał mi w oczy. Położył ręce na moich policzkach. Pocałował, po raz trzeci. Nie zamknęłam ich bo prosił. To było... było... Brak mi słów. Nikt nigdy nie potrafiłby opisać uczucia, jakiego doznaje podczas pocałunku, nikt, nigdy. Przerwał i uśmiechnął się. Potem zaczął się śmiać. Percy i Anabeth, dotąd zajęci rozmową, ucichli i patrzyli to na niego, to na mnie. Byłam lekko zdezorientowana. Dlaczego się śmiał? Nie miałam bladego pojęcia. Po chwili przestał i wybiegł z domku, informując nas tylko, że musi powiadomić o czymś Cherjona. Wpatrywaliśmy się tak w drzwi, za którymi znikł. Co się działo w jego umyśle? Czego zapomniał powiedzieć opiekunom przed pocałunkiem? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Po chwili reszta domku zajęła się rozmową. Ja dalej siedziałam wpatrując się w drzwi. Mały głosik szeptał mi coś do ucha. Zerwałam się. Szarpnęłam moich przyjaciół i wybiegłam z domku na bezpieczną odległość. Domek Posejdona zniknął w tumanie kurzu. Podrzuciłam medalion w niebo. Mimo, że słońce już dawno zaszło, ujrzałam znajomy mi błysk. Trafiłam celnie jedno zwierzę. Anabeth dobyła sztyletu. Próbowała ugodzić atakującego ale tylko chybiała. Percy próbował się do niej dostać. Więcej nic nie zobaczyłam, bo szarżujące bestie zasłoniły mi tamtą część obozu. Obozowicze zaczęli bronić innych, ale tylko niepotrzebnie się ranili i uciekali w popłochu. Istniał tylko jeden sposób, aby je pokonać. I to ja byłam tym sposobem. Otrząsnęłam się. Kurz przesłonił niebo. Wiele osób czeka pewnie na śmierć. Część dzieciaków pewnie gdzieś się zaszyła w kącie i nie wierzy w to, co się teraz dzieje. Pomyślałam o Matim. Jeden ruch i zniknąłby z tego świata. Lila myśl. Co zrobić, żeby te bestie wyniosły się z obozu? Może woda?
"Na pewno nie woda. Będą jeszcze silniejsze..."
Pierzasty delikatnie opadł obok mnie. Był ranny. Obejrzałam ślad po rogu dzikiego byka. Nie powinien się tak dla mnie narażać. Spojrzałam mu w oczy:
"Jak je pokonać? Skoro nie wodą to czym?"
"Jesteś obdarzona przez wielu, ale to dlatego, że sami uważają cię za wyjątkową. Wymyśl coś."
"Ale co!?"
"Mam się tobą opiekować. Nie jestem błyskotliwy, tak jak dzieci Ateny. Ty jednak masz taki dar." i odleciał. Stałam i patrzyłam na potwory. Co może zniszczyć spiżowego byka. Przypominałam sobie strzelnicę. Jeszcze kilka godzin temu zniszczyłam strzałę spiżem. Tak to był pomysł. Tylko jak przedostać się do innych? Spojrzałam na stado. Były luki. Jedna, druga, trzecia, czwarta i koniec, potem znowu. Rytm! Liczyłam za każdym razem. Mam tylko jedną szansę. Nastawiłam się do biegu. Raz, dwa, trzy, TERAZ! Ruszyłam sprintem. Jeszcze tylko sekunda i nie zdążę. Spoglądałam na pierwszego byka. Fioletowe ślepia były nieobecne. Biegł za stadem, nieświadom tego gdzie jest. Przez nieuwagę potknęłam się. Upadłam. To już mój koniec. Zostanę zdeptana. Przyszykowałam się na ból. Patrzyłam bestii w oczy. Ujrzałam błysk strachu. Stanęła dęba centymetr ode mnie. Bał się mnie i to panicznie. Minęły trzy sekundy. Wtedy ktoś mnie porwał. Uderzyłam o ziemię. Tamta osoba o mnie. Bolało jak diabli. Po chwili poczułam krzew malin. Patrzyłam mu w oczy. Jego melodyjny głos wznosił się w powietrze:
- Chciałaś umrzeć? Lil co ty robisz... - Wtedy mnie objął. Jego oddech ogrzał mi kark. Płakał. Zimne łzy spływały mu po policzkach i rozbijały się o zbitą trawę. Trwaliśmy tak krótko. Potem wstaliśmy. Tabun byków zdawał się nie kończyć. Rozejrzałam się. Wokół nas walczyła garstka obozowiczów. Anabeth z Percym ubezpieczali się nawzajem, broniąc się przed jednym z potworów. Ne wiedzieli, że jedyny sposób, to zniszczyć jego rogi. Dziewczyna powoli opadała z sił. Percy próbował chronić ją swoją mocą, lecz to nic nie dawało. Sam oberwał rogiem w ramię, co dawało im małe szanse na przeżycie. Popatrzyłam w czarne oczy. Zrozumiał. Już po kilku chwilach dwa byki leżały na ziemi dogorywając. Musiałam podtrzymywać córkę Ateny, bo skręciła kostkę, walcząc. Była blada i ledwo chodziła. To nie było dobrym znakiem. We czwórkę wpadliśmy do resztek jakiegoś domku. Nie mogłam zorientować się jakiego, bo wszędzie leżały gruzy, a w powietrzu unosił się drapiący w gardle pył. Opuściłam dziewczynę na podłogę. Z domku zostały tylko trzy ściany i kawałek dachu. To samo spotkało inne budynki w obozie. Wszędzie biegali herosi, niektórzy kuśtykali na złamanych nogach. Bestie dalej szarżowały. Spojrzałam na Anabeth.
- Na pewno to tylko kostka? - zapytałam - Wdało się chyba zakażenie. Ktoś wie czyj to domek?
- Chyba Apolla, ale nie jestem pewny. - usłyszałam głos z tyłu. Percy miał rację. Wszędzie walały się gitary, pędzle, mikrofony i inne charakterystyczne przedmioty dzieci tego boga. Zaczęłam przerzucać kamienie. Po chwili znalazłam to, czego szukałam. Po dnie plastikowej butelki przedzierał się złoty płyn. Musiał starczyć. Jak na razie nie mieliśmy dostępu do lecznicy. Za dużo bestii biegało po drodze. Wróciłam do córki Ateny. Była zimna niczym lód. Odkręciłam korek i podawałam jej po małym łyku, tak żeby się nie zakrztusiła. Powoli wracała do siebie. Obok mnie Matt opatrzył już ranę mojego brata. Byliśmy w pułapce. Jeżeli zaraz ktoś nie opanuje hordy bawołów obóz zostanie zrównany z ziemią. Myśli napływały mi jak karabin maszynowy. Muszę je przepędzić. Tylko jak. Mam mało czasu, bardzo mało. W pewnej chwili gruzy zaczęły się poruszać. Nie, to pewnie zwidy. Inni też to pewnie zauważyli. Czarnooki rzucił się na kamienie. Przebierał kamień po kamieniu. Ręce mu krwawiły. Po paru minutach wyciągnął małego chłopaka, na moje oko dziewięciolatka. Miał dziwnie wygiętą nogę i był cały roztrzęsiony. Nie wiedział co się stało i pewnie bestie roztrzaskałyby go na strzępy ale chłopak ukrył się pod nie zawaloną ścianą i to mu dało jedną szansę na tysiąc. Noc była parna. Wokół nas unosił się zapach zgniłego mięsa. W gruzach leżały pewnie inne dzieci, którym nie udało się przeżyć. Byki dalej niszczyły obóz. Przegrzebywałam szczątki w poszukiwaniu jakiejś żywności. Jedyne co znalazłam to paczka krakersów, tuzin kanapek, pół butelki złotego napoju, pięć batoników i dwie pięciolitrowe butle wody. Łazienka jakimś cudem nie została zniszczona, więc mieliśmy całodobowy dostęp do wody. Jak już się dowiedzieliśmy, chłopak miał na imię Adam, syn czarodziejki magii - Hekate. Był przytomny ledwie na kilka minut, teraz ogarniały go wstrząsy. Dym ze zniszczeń powoli opadł, więc zdążyliśmy dojrzeć pozostałości najbezpieczniejszego miejsca dla dzieci półkrwi. Wszędzie leżały trupy herosów. Domki zrównane z ziemią. Niektórzy dobijali małą grupkę potworów, ale ja wiedziałam, że po tych będzie następna salwa. Nigdzie nie było widać pierzastego ani Cherjona. Lecznica pewnie pęka w szwach. Nimfy chodziły i płakały nad dziećmi. Nie mogłam dojrzeć areny, ani wielkiego domu, ale na pewno zostały z nich tylko fundamenty. Poczułam rękę na swoim ramieniu.
- To przeze mnie. Gdybym posłuchała snów, to bym uciekła jak najdalej, poinformowała wszystkich żeby się schronili, a tak. Mateusz, zabiłam prawdopodobnie całe mnóstwo dzieciaków... - głos mi się łamał - Jestem mordercą. Ten chłopak miał rację. Umrę sama, cała we krwi innych. Splamiona dostanę się na pola kary. I taki ze mnie pożytek. - łzy leciały mi po policzkach. Nie wycierałam ich. Czekałam, aż zaschną na mojej twarzy zmieszane z brudem i potem. On zbliżył się do mnie. Przytulił mnie. Nie pocieszał, nie warto. Ściskał moje dłonie w swoich. Czułam dreszcze na myśl o tym, że on też zginie przeze mnie. Nie to nie może być prawda. To ja zginę za niego. Nie będzie cierpiał. Dorośnie i będzie miał rodzinę, doczeka się wnuków, a potem... potem umrze razem ze swoją ukochaną i spotka się z nią w Hadesie, szczęśliwy. Nie, nie będę o tym myśleć. Przestałam patrzeć na umierających. To było zbyt bolesne. Zawiesiłam się na jego szyi, wiedząc, że uż nigdy tego nie zrobię. Liczyłam w myślach: Trzy, dwa, jeden... Wyrwałam się z jego uścisku i pobiegłam w wir walki. Łzy dalej spływały po rozpalonej twarzy. Minęłam trupa małej córki patrona sztuki, tej, co zadała mi pytanie kilka godzin temu. Potem kolejnego trupa, i kolejnego i tak dotąd, aż zanurzyłam ostrze miecza w jednym z potworów. Wykonałam mistrzowskie salto na jego ciałem i zaatakowałam kolejnego. Obydwa rozpłynęły się w pył. Czas zwolnił. Biegłam pod prąd niszcząc jednego po drugim. Ile ich jeszcze będzie? Dwieście? Może sto? Używałam wszystkich darów od bogów. Słyszałam ciche okrzyki rannych dzieciaków. Zachęciłam innych do walki. Patrzyli na mnie i podziwiali. W głowie słyszałam głos Syriusza:
"Nareszcie walczysz! Wytrzymaj jak najdłużej. Jesteś wzorem herosa! Patrzą na ciebie wszyscy bogowie. Lilla jestem z ciebie dumny."
To były pierwsze słowa pochwały od niego. Walczyłam z całych sił. Wokół mnie unosił się pył z moich ofiar. Jeszcze tylko kilka. Jeszcze zdążę. Zostało mi tylko kilka sekund. Zostały tylko dwa, potem jeden potwór. Nie zdążę. Jestem za daleko. Za chwilę minie ostatnia sekunda. Ostatnia i wtedy pojawią się następne. Blask. Wielki blask w oczach. A potem gorąco. Puściłam miecz. Moje kolana złamały się pode mną. Uderzyłam głową w ziemię. Krzyk, straszny krzyk. Potem ciemność. Czarna ciemność. I zapach malin. Ciepło rozpływające się po moim ciele. A potem chłód. I dreszcze. Melodyjny głos czarnookiego. Piosenka. Smutna. Bardzo smutna. Słyszałam tylko kilka słów:
Niech Gasną dni, Szepty drżą
A ty
Prowadź mnie, milcząc rozpal sny
tak bardzo chcę w myślach twych, już być
czuć oddech twój
chwytać każdy zmysł

Teraz wiem, tak już jest
 jesteś częścią mnie
Każdym dniem każdą z chwil
 Jesteś częścią mnie.

Nie pragnę słów wzrokiem do mnie mów
wciąż jestem tu czekam na twój znak

Teraz wiem, tak już jest
 jesteś częścią mnie
Każdym dniem każdą z chwil
 Jesteś częścią mnie.
Niech mija czas mów mi że
Zawsze tylko ty
Każdym dniem każdą z chwil
 Jesteś częścią mnie.

Teraz wiem, tak już jest
 jesteś częścią mnie
Każdym dniem każdą z chwil
 Jesteś częścią mnie.
Niech mija czas mów mi że
Zawsze tylko ty
Każdym dniem każdą z chwil
 Jesteś częścią mnie. 

Wtedy coś zrozumiałam. Umarłam. Koniec, basta. Już więcej nie zobaczę nic, poza ciemnością, i już nie usłyszę nic, poza tą piosenką. Nie poczuję nic, poza maliną. Już nigdy nie zobaczę nikogo...


Syn Empuzy pożegnał się ze mną na zawsze. Wiedziałam kto jest jego matką. To ona pokonała ostatnią bestię. Pomogła mi.



(Informacja dla tych, którzy pragną usłyszeć tę piosenkę: For Teens - Jesteś częścią mnie)