Przepraszam za długą nieobecność, ale komp mi pada i pisze tylko w szkolnej bibliotece ;/. Na rozweselenie podam kolejną część Nereusa. Miłego czytania.
* * * * * *
Złota ziemia lśni na niebie.
Otworzyła oczy!
Ciemne otaczają ją cienie
Rusza się!
Zielone sploty kołysają do snu
Patrzy na ciebie!
Gaja
Ziemia się trzęsie!
Śpi
Idzie po ciebie!
Cały czas
I zabija...
Teraz wstała
I zabija...
Śmieje się
I zabija...
* * *
Klęczałam nad Aresem. Ichor pachniał zachęcająco. Słodki zapach roznosił przez zgliszcza okolicy. Śmiał się. Po prostu rechotał tak, że ziemia się trzęsła. Zacisnął moją dłoń w geście pożegnania. Jego oczy cieszyły się. Śmierć. Co się stanie z bogiem jak umiera? Nie wiem. Drugą ręką pchnął mnie ku sobie. Jego szept był stalowy i zdecydowany:
- Nadziejo. To jest mój koniec. - dobierał słowa bardzo ostrożnie, bojąc się, że za dużo powie. - Wypij krew bogów. I tak na nic się już nie zdam. Daję wam błogosławieństwo. Niech los w walce ci sprzyja.
Przyparł do mnie jeszcze mocniej. Teraz nie miałam wyjścia. W jego gardle pulsowała krew. To było tak kuszące. Zamknęłam oczy i wbiłam się w jego szyję. Cichy jęk i przełykana przeze mnie ciecz rozgromiły niezmąconą ciszę. Poczułam przypływ adrenaliny. Wbiłam paznokcie w jego plecy. Czułam siłę. Moc ogarnęła moje ciało. Ciało boga stało się bezwładne. Umarł. Zaczęło świecić jasnym blaskiem. Łowca zasłonił twarz. Po raz pierwszy widziałam boga w swojej prawdziwej postaci. Puściłam go. Opadł powoli. Potem coś go unosiło w niebo. Był coraz wyżej. Przez chwilę wisiał obok słońca a potem zniknął. Boga wojny już nie było. Ogarnęła mnie fala wstrząsów. Heriotza podniósł mnie i szedł. W mojej głowie na nowo zabrzmiały sprzeczające się głosiki.
Teraz stałaś się bogiem. Masz moc Aresa.
Mieliśmy jej nie informować.
Ale trzeba jej wyjaśnić zanim będzie za późno.
Jak to za późno?!
Eee... Nie mogę ci odpowiedzieć, bo ta druga część, znaczy... Milena proszę odłóż tą siekierę.
Jak zaraz się nie przymkniesz będziesz latał z jedną nogą.
To ma być groźba?
Obietnica.
Już się zamykam.
Mam nadzieję. Kochana posłuchaj mnie. Pijąc krew boga stajesz się bogiem ale tylko w której tamś części. To zależy od ilości tej krwi. Niestety czas ucieka nam bardzo szybko. Do Olimpu macie jakieś dwa dni drogi pieszo, ale jak postaracie się o jakiś transport będziecie tak do wschodu słońca. Pośpieszcie się.
Do głowy przyszła mi jedna myśl. Charmyga. Powoli opuściłam się z jego rąk. Lekko się zachwiałam, ale mogłam na szczęście stać. Gwizdnęłam. Nic. Jeszcze raz. Musi się udać. Na niebie pojawił się ciemny kształt. Przekształcił się w pegaza. Wylądowała przed nami ryjąc w nas popiołem.
Ohoho!! Na Zeusa co się tu stało?!
Później ci powiem. Uniesiesz nas dwoje?
A gdzie lecimy?
Do olimpu.
Dam radę.
Wdrapaliśmy się na jej grzbiet. Kurczowo tarmosiłam jej grzywę. Heriotza mnie objął. Po śmierci Adama dziwnie się czułam w jego obecności. Niby doceniałam to, że się mną opiekuje o chroni, ale gdzieś w głębi kłębiło mi się kilka myśli. Co jeśli chce mnie oszukać? Może sam chciałby przejąć władzę nad bogami? Po jasną cholerę dał ten list Momosowi! Czy on pragnie mną manipulować? Odetchnęłam zimnym powietrzem. Unosiliśmy się poniżej linii chmur. Wszędzie popiół. Białe szkielety budynków. Wyjące syreny samochodów. Brak głosów. Jakiegokolwiek znaku życia. Nic się nie poruszało. Tylko mrugały przewrócone lampy. Nie było ciał. Spaliły się doszczętnie. Co jakiś czas mijaliśmy niedopalone zwłoki. Matka z dzieckiem, jakiś pies, nastolatka... Istny horror. Charmyga wyczuwając moje przerażenie wzbiła się wyżej. Szczyt Empire Statoil Building skąpany był w pyle jak we mgle. Pegaz delikatnie opadł bojąc się, że chodnik się załamie. Złożyła skrzydła i weszła razem z nami do środka. Wszędzie osiadł dym i resztki pomieszczenia. Winda była nietknięta. Weszliśmy do środka. Ktoś już najwyraźniej wychodził z Olimpu, bo numer 600 nadal tkwił na swoim miejscu. Nacisnęłam go powoli. Winda wydała ciche stuknięcie i sunęła w górę. Zacisnęłam dłoń na rękojeści noża. Nie wiadomo co jest na górze. Zanim dostaliśmy się na odpowiednie piętro, do moich nozdrzy dotarł zapach krwi. Boska i zwykła krew. Było jej tak dużo. Życia nie mogłam wyczuć. Winda stanęła. Z głośnika odezwał się głos:
- Piętro sześćsetne, Olimp.
Powoli przeszliśmy na podniebny chodnik. Zniszczenia dotarły nawet tu. Wszędzie biało. Jak w zimie. Zapach ognia unosił się nad resztkami domu bogów. Kroczyliśmy. Próbowaliśmy znaleźć żywych. Prawie nikt nie przeżył. Wstąpiliśmy do sali tronowej. Zapach Ichoru uderzył mnie tak mocno, że czarne plamy przeszły mi po oczach. Trony były zniszczone. Wszędzie umierający bogowie. Pomagałam im wstać. Artemida podparła się na mnie. Heriotza wziął pod rękę Apolla. Charmyga wiozła na sobie nieprzytomnego Zeusa. Przenosiliśmy tak bogów do nektaru Czasami sami wypijali, czasem musieliśmy podać im napój do ust. Ogółem było tak dziesięciu. Hefajstos, Hestia, Atena, Hermes, Morfeusz, Hera i Hekate pomijając tamtą trójkę. Opatrzyłam rany niektórym z nich. Część była mi wdzięczna, część chciała mnie zniszczyć za bezkarne wtargnięcie. Nie było ciał bogów. Reszta pewnie jest w swoich królestwach martwa, albo żywa. Momos na pewno ma sojuszników. Przestałam myśleć o tym i zajęłam się Apollem. Miał najpoważniejsze obrażenia. Nie mógł poruszać się o własnych siłach. Przy okazji nawiązała się rozmowa.
- Słynna córka Nereusa. Co cię skłoniło do przybycia tutaj? - Zapytał patrząc mi w oczy.
- Chęć uratowania waszych boskich tyłków.
Zaśmiał się pod nosem. Potem spoważniał.
- Niewiele nas zostało. Większość bogów wzięła stronę Momosa, twierdząc, że list był prawdziwy. Znam twoje czyste intencje, ale po co przyprowadziłaś tu tego oszusta?
Zacisnęłam mocniej bandaż, na co patron sztuki jęknął i ucichł. Potem bez zastanowienia ofuknęłam go złośliwie:
- Ten oszust właśnie pomaga twojej siostrze, sam też uratował mnie przy tym samemu cierpiąc. Jeżeli myślisz, że on zdradził, to zostań tu. Nie mam zamiaru taskać ze sobą przeciwników.
Odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść. Gdy z jego ust wydobył się jeszcze poważniejszy głos:
- Nawet jeśli zabił ci chłopaka? Nawet jeśli pozbawił cię pełnej władzy w kręgosłupie? Zastanów się. Potem nie będziesz miała szans tego odwrócić.
- Nawet jeśli, to już się to zaczęło. Też potrafię zobaczyć przyszłość, Apollo.
Odeszłam. Kilka osób mówiło, że to fajny bóg, można z nim pogadać na luzie... Coś wątpiłam w ich przypuszczenia. Usiadłam obok Hestii. Mimo takich obrażeń nadal opiekowała się ogniem. Głód palił mnie w gardle. Jednak krew bogów nie była tak sycąca jak saren. Każdy coś jadł, znaczy tylko my z Heriotzą nic nie jedliśmy. Bogowie nasycali się Ambrozją, Charmyga pochłaniała snop siana ze stajni pegazów. Mimo, iż była koniem, wrzuciła część swojego pożywienia, mówiąc w myślach:
Dla wszystkich żywych bogów. Niech wytrzymają jeszcze trochę.
Poklepałam ją po boku i uśmiechnęłam się wesoło. Ja nie miałam czego wrzucić do ognia. Szkoda. Zwykle prosiłam o jakieś jedzenie i rzucałam wszystko o nic nie prosząc. Zawsze dziękowałam.
- Przepraszam cię Hestio, ale nie mam czego wrzucić do ognia.
- Rozumiem.
Wpadłam na pomysł. Wyjęłam nóż i przebiłam skórę w wewnętrznej części dłoni. Stanęłam nad płomieniami i zacisnęłam ją w pięść. Kilka kropel zasyczało w kontakcie z jęzorami. W głowie kręciło mi się tylko jedno słowo. Przepraszam. Cicho je szepnęłam, a ognisko rzuciło mną o jakąś kolumnę. Błyskało iskrami. Wizja. Wizja w ogniu. Wgapiałam się w biel, mimo iż była oślepiająca.
* * *
Wszędzie ciemność. Nie było blasku księżyca. Brak gwiazd. Tylko ciemność. Przemierzali ziemię w poszukiwaniu ocalałych. Pył gryzł oczy i drażnił ich gardła. Mijali resztki miast przykrytych paskiem. Nie padało od kilku dni. Mieli zaschnięte usta. Języki były już szorstkie. Gdzieś jęczało zwierzę uwięzione w klatce, żywcem zjadane przez robactwo. Nie szukali jedzenia. Nie szukali wody. Szukali czegoś innego. W pewnej chwili jeden z towarzyszy upadł. Nikt mu nie pomógł. Stali i patrzyli jak umiera w agoniach gorąca. Kiedy postać przestała wydawać ostatnie dźwięki, rzucili się na nią. Rozebrali, podzielili się jej dobytkiem. Potem podpalili ciało i płakali. Po płaczu nastąpiła uczta. Podzielili się ludzkim mięsem i jedli w milczeniu. Zostawili tylko serce. Wrzucili je do ognia, krzycząc:
- O pani nasza, Gajo! Przerwij nasze cierpienia! Pozwól nam umrzeć! Nie chcemy być już nieśmiertelni! Przebij nasze serca swoim mieczem!
Jeden z nich rzucił się w płomienie. Stał i wył z bólu lecz ogień nie chciał go pochłonąć. Po kilku godzinach języki opadły do popiołów. Ona nadal tam stał, tym razem płacząc. Nie z bólu. Nie z cierpienia, jakie odczuwał. Płakał, bo nie może umrzeć. Nie może umrzeć, bo jest bogiem. Zerwał szal z szyi. Do niego podeszła młoda kobieta. Pocałowała go w grdykę. Potem ugryzła, spijając złoty ichor. On dalej płakał. Zwolniła uścisk. Uchyliła swój kołnierz. Przebiła ostrymi paznokciami skórę. Próbował się powstrzymać. Zgromiła go władczym spojrzeniem. Powoli, z obrzydzeniem pił jej krew. Przestał i otarł spływającą mu po ustach ciecz. Kobieta uśmiechnęła się. Odeszła, zostawiając mu w dłoni sztylet. Zacisnął dłoń na jego ostrzu. Krew spłynęła po jego palcach i spadła, sycząc, na rozgrzany popiół.
* * *
Leżałam w ramionach wampira. Przetarłam oczy, lekko zdezorientowana. Nade mną pochylała się Artemida. Do ust wlewała mi nektar. Gdzieś za nimi stał już zdrowy Apollo. Miał skrzywioną minę. W jego oczach malowała się złość. Usta bezdźwięcznie wypowiadały jedno słowo, "zdrajca". Nie ruszyło mnie to. Zachłysnęłam się boskim napojem i usiadłam. Wokół mnie pojawił się wianuszek Łowczyń. Moje oczy powiększyły się do rozmiarów talerzy. Wstałam z ziemi lekko oszołomiona.
- Ale... przecież... nie wyczuwałam życia...
Jedna z nich raczyła mi wyjaśnić całą sytuację. Wyszła do przodu i ujęła mnie pod rękę. Ciągnęła nas w stronę zniszczonej fontanny. Pchnęła mnie, żebym usiadła i zaczęła nadawać szybciej niż radio:
- Po pierwsze: my ty jesteśmy od dwóch minut; Po drugie: mamy kłopoty; Po trzecie: jesteś nam potrzebna.
Zgadzasz się?
Zamilkła i popatrzyła się na mnie pytająco. Otworzyłam usta i nie wiedziałam co powiedzieć. Mam im pomóc. W czym? Mają kłopoty. Jakie? Mam się zgodzić. Na co? Tak. Nie potrafię odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Zanim jednak wypytałam o co chodzi, poczułam to. Odbiegłam od dziewczyny. Upadłam na kolana przed nimi. Percy miał rozerwaną nogę, cały w zaschniętej krwi. Anabeth podobnie, tylko, że ona była na skraju życia. W pięści zaciskała medalion. Gdy mnie zobaczyła, rozluźniła mięśnie. Muszelka z brzdękiem upadła na posadzkę. Jej dusza wyrywała się do lotu w stronę podziemi. Przypomniała mi się scena sprzed bodajże miesiąca. Nachyliłam się nad dziewczyną. Na jej twarz wstąpił blady uśmiech. Wszyscy patrzyli na to w milczeniu. Na jej szyję skapnęła szklista łza. Usta rozchylały się w słowa "zrób to". Nigdy nie smakowałam krwi dziecka Ateny. Sama bogini widząc to miała przerażenie w oczach. Otworzyłam usta ukazując śnieżnobiałe kły. Powoli wkłuwałam się w jej szyję. Serce biło jej szybko. Wzdrygnęła się, czując ten ból. Na mój język wstąpiły jej wspomnienia. Jak uderzenie gromu była wiadomość o miłości do syna Posejdona. Chciałam t przerwać. Z mojego ciała uszła szczypta energii. Dziewczynę ogarnął chłód. Odcięłam się od niej. Usiadłam na podłogę między nimi. Wzięłam d ręki prezent od ojca. Muszelka błysnęła. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Obydwoje herosów zabrano do bezpieczniejszego miejsca. Bogowie nadal patrzyli się na mnie. Nie czułam skrępowania lecz bił od nich strach przede mną. Po twarzy pana niebios odgadłam jego myśli. Chciał, żebym uratowała jego tyłek, a potem mnie zabije. Chyba, że do tego nie dopuszczę.
Pospiesz się!!
Skoczyłam do góry. Razem ze mną wzdrygnęły się Łowczynie.
Słucham?
Nadziejo szybciej!! Leć do Obozu Herosów!!
Zerwałam się z podłogi. Skinęłam na Heriotzę. Podszedł do mnie. Miał poważną minę. Zabrałam go z dala od innych. Oparłam go o częściowo zburzoną ścianę i zbliżyłam się tak, że nasze nosy prawie się stykały.
- Musimy lecieć do Obozu Herosów. Teraz.
Nie był zaskoczony tym faktem. Przebiegł wzrokiem ruiny. Przytulił mnie. Wystraszona prawie go odepchnęłam. On jednak mnie trzymał bardzo mocno. Ustami musnął moje ucho, przy czym mówiąc prawie bezgłośnie:
- Uciekajmy. Wszyscy bogowie pragną nas zabić. Widziałem. Kiedy zmieniałaś Anabeth. Zawołaj pegaza.
Wtedy mnie puścił. Gwizdnęłam pod nosem. Do naszych uszu dotarł stukot kopyt. Charmyga była pełni sił.
Coś się stało?
Musimy lecieć do Obozu. Teraz. Dasz radę?
Na pewno. Nie po to tyle się nażarłam.
Wskoczyliśmy na jej grzbiet. Pokłusowała kilka metrów i wzbiła się w powietrze. Minęliśmy zniszczone miasto. Lot trwał minuty. Widziałam dom herosów. Był w opłakanym stanie. Osłona pewnie pękła pod naciskiem wybuchu. Tylko dzięki temu, przebywający tam herosi przebyli. Opadliśmy przed dwunastoma domkami. O dziwo, żaden z nich był nienaruszony. Jednak gryzący pył dawał się we znaki i po dłuższym czasie można było się otruć. Wampir lekko się zatoczył. Musiałam go podtrzymać.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, tylko mało jadłem i... W porządku już.
Znałam tą historię zbyt dobrze. Zerwałam rękaw bluzy. Pozwoliłam, byśmy opadli poniżej trujących gazów. Zbliżyłam się do niego. Podałam mu dłoń. On nie był taki jak Ad. Wgryzł się bez protestów. Wgryzł się głęboko. Nie pozwolił, by chociaż kropla krwi wypłynęła z jego ust. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Wykonywało ruchy, których nie mogłam zrozumieć. Objęłam go i przytuliłam. Wystraszony rozluźnił uścisk. Moja dłoń opadła bezwładnie na ziemię. Patrzyłam mu w oczy. Oboje tego nie chcieliśmy. Nie pragnęłam pocieszenia. Nie pragnęłam niczego. Jednak to zrobiłam. Zawiesiłam muszelkę na jego szyi. Słyszałam dziki stukot jego serca. Przestał oddychać. Głową pokazywał, bym tego nie robiła. Sam nie mógł tego przerwać. Coś mnie zmuszało i się temu poddawałam. Objęłam rozgrzane policzki wampira. Płakał. Tak. Oboje byliśmy pod presją. Czyjąś nieodwracalną presją. Ktoś nami kierował i w tej chwili postanowił się zabawić. Objął mnie w talii. Pocałowałam go. Czułam się zdrajcą. Podłym zdrajcą. Tak na niego natarłam, że opadliśmy na trawę. Leżeliśmy w bezruchu, słuchając miotających się serc. Nie bolało. Nie wiem skąd u mnie ta myśl. Powoli się dusiłam. Mocniej zacisnęłam palce na jego plecach. Odczepiliśmy się od siebie dopiero, gdy boje posinieliśmy z powodu braku tlenu. Po mojej czaszce obiło się pytanie, które niechcący wypowiedziałam na głos:
- Czyim dzieckiem jesteś?
Zastanowił się. Długo się zastanowił. Jakby wiedział. Jakbym ja wiedziała. Po chwili odpowiedział:
- Iaso. Nie znam jednak całej swojej przeszłości. Tylko ten rok, nic więcej. Taka amnezja. Wszystko już wiedziałem. W kieszeni miałem list. Miałem go dostarczyć Momosowi. Kiedy on się wściekł, zorientowałem się, jakich szkód narobiłem. Matka kazała mi cię odnaleźć. Wiedziałem gdzie będziesz. Dalej miałem cię chronić. Więcej nic nie wiem.
- A złoty ptak?
Uśmiechnął się.
- Dar od twojego ojca. To...
- Nie musisz mówić dalej. Nie mamy czasu. - przerwałam mu. Nie chciałam słuchać historii z moim tatą w roli głównej. Wstaliśmy i przeszukaliśmy domki jeden po drugim. Kilka herosów. Martwi i żywi. Przenosiliśmy ich w bezpieczniejsze miejsca. Ogółem - Dwadzieścioro dzieciaków, między innymi od Aresa, Apolla, Hermesa, Ateny, Afrodyty, Hekate, Hypnosa i Hefajstosa. Jeszcze dodać kilku niekreślonych. Kilka dziewczyn od bogini magii usunęło mgłę. Pozostałymi zajęli się dzieciaki pana sztuki. Zostawiliśmy ich i skierowaliśmy się ku Wielkiemu Domowi. On za to nie był w najlepszym stanie. Weszliśmy do środka. Kurz był wszędzie. Większość pokoi była zdemolowana. Przeszliśmy na wyższy poziom. Tam było podobnie. Heriotza wyłamał zablokowane drzwi. W środku leżał Chejron. Był nieprzytomny. Myślami skierowałam się do Charmygi.
Sprowadź pomoc. Mamy Chejrona.
Robi się.
Zdjęliśmy kilka desek, leżącym na jego końskim cielsku. Jego życie ledwie się tliło. Nawet nie próbowałam go opatrzyć. Za bardzo ostatni łaknę krwi. Kucnęłam nad centaurem. Pod powiekami widziałam ruch oczu. Albo śnił, albo miał wizję. Przypomniałam sobie wydarzenie z ogniem. To, co teraz robię, było niebezpieczne. Ratowałam, pomimo tego, iż sama byłam najniebezpieczniejsza z całego towarzystwa. Wampir położył mi dłoń na ramieniu. Zadarłam głowę ku górze. Miał poważny wyraz twarzy. W jego oczach tkwiła troska. Spuściłam głowę. Westchnęłam. Musiałam mu powiedzieć. Musiał wiedzieć. Musiał. Musiał... Zebrałam myśli. Wypowiedziałam wszystko na jednym tchu:
- Miałam wizję. Wampiry. Spustoszałe miasto. Jeden umiera.Oni go pożerają. Potem inny staje w ogniu. Błaga Gaję o zdjęcie klątwy, którą jest nieśmiertelność. Podchodzi do niego kobieta. Piją nawzajem swoją krew. Potem daje mu sztylet. Sztylet, potrafiący zranić boga.
Nie zauważyłam, że przygląda się mi cała grupka dzieciaków. Szczęki mieli opuszczone do podłogi. Wstałam zmieszana. Kilku chłopców nastawiło broń w moją stronę. Miałam jedną szansę. Powiedzieć im całą prawdę. Prawdę, kim jestem i co zrobiłam. Ponownie odetchnęłam.
- Jestem wampirem. Rok temu moja moc zwiększyła się. Całkiem przypadkiem. Zmieniłam wtedy Adama, syna Nefele w wampira. Nie mogłam tego odwrócić. Na misji odratowania Łowczyń uratował mnie, zmieniając w wampira. Potem, po roku, dokładnie miesiąc temu wyruszyliśmy na kolejną misję. Mieliśmy zabić jego - tu wskazałam na Heriotzę - ale zaatakowały nas mewy. Ad zginął. A on mnie odratował przed wybuchem. Ares nie żyje. Afrodyta też. Momos walczy z resztą bogów. My szukamy ocalałych. Mamy zawieźć was do pałacu mojego ojca. Jeżeli chcecie, nie idźcie z nami. Tylko nie zabijajcie nas. Chcemy odejść w pokoju.
Cisza. Powoli ogarniali całą sytuację. Z grupki wypchnęli jakąś dziewczynę. Na oko córka Ateny. Trzęsła się jej ręka ze sztyletem. Podeszłam do niej. Próbowała się cofnąć, ale tłum pchał ją w moją stronę. Wyjęłam jej broń z dłoni. Zacisnęłam rękę w pięść. Zrobiłam nacięcie. Po ramieniu spłynęła złota krew. Wszyscy cofnęli się o krok. Kucnęłam nad dziewczyną, bo była niższa ode mnie. Wystawiła trzęsącą się dłoń. Położyłam jej broń ostrzem do siebie. Wszystkie dzieciaki patrzyły to na mnie, to na dziewczynę. Po moim przegubie nadal sączyła się krew. Cofnęłam się w stronę wampira. Zacisnął palce na mojej ranie. Syknęłam cicho. Bolało. Podciągnął ją do swojej twarzy. Jego oddech był kojący. Równomiernie wypuszczał powietrze. Po chwili ból ustał. Wypuścił moją dłoń. Grupka herosów patrzyła wciąż na dziewczynę. Ona dalej stała jak słup soli i wgapiała się w boską krew. Wszyscy mieli wystawioną broń. Niepokoiło mnie to. Byłam czujna. Dziewczyna nagle przebiła sztyletem swoją rękę. Wyrwała go z ogromną siłą i upadła. Heriotza rzucił się, by jej pomóc. Dzieci Apolla wypuściły strzały. Zmieniłam się w węża. Wypadłam przed syna Iaso. Rozpostarłam kaptur. Dziesiątki grotów przebiło moją łuskowatą skórę. Zmieniłam się w człowieka i zderzyłam się z podłogą nieprzytomna.
* * *
Wampir zaskoczony całą sytuacją, począł się za uzdrawianie dziewczyny. Z bólem w sercu wyrywał spiżowe groty z jej ciała. Zerwał dziurawą bluzę, pozostawiając na jej ciele tylko bluzkę na ramiączkach. Jego ręka zawisła nad jej sercem. Z ust wypływały starożytne słowa:
- Zasklep rany.
Powtarzał słowa kilka razy, lecz rana na brzuchu dalej była otwarta. Nie było czasu. Przegryzł nasadę kciuka. Otworzył jej usta. Palcem wskazującym wyciskał srebrną krew. Dalej nic. Nie wiedział, co robić. Jeszcze kilka razy próbował rozmaitych zaklęć, ale z rany dalej sączyła się krew. Nawet zaklęcia wyleczenia nie działały, choć pozbawiły go sporej ilości energii. Nie wiedział, co robić. Wypróbował wszystko. Pocałował jej sztywne usta i spojrzał na dzieci Apolla ze łzami w oczach.
- Jeśli umiecie, uratujcie ją. Chociażby ze względu na poświęcenie, jakiego dokonała.
Odszedł od jej ciała. Spoglądał przez okno, słuchając poleceń drużynowego domku. Może jest jeszcze szansa. Nad krzyknęła z bólu. Heriotza zacisnął dłonie w pięści. Mógł tylko słuchać jej lamentów, sam nic nie potrafił zrobić. Kolejny krzyk, tym razem głośniejszy. I kolejny, i kolejny, i kolejny, każdy dłuższy od poprzedniego. Nie wytrzymał. Odpędził dzieciaki. Jeszcze raz ukląkł nad nią. Rękę położył na ranie. Do jej ucha przyłożył usta.
- Nad, dasz radę - szeptał - to dla ciebie nic. Zrób to dla mnie. Nie, nie dla mnie, dla innych, dla tych dzieciaków, dla śmiertelnych, dla... Tych, co zginęli. Proszę.
Jego dłoń rozświetliła zawalony pokój. Dzieci patrona sztuki wystraszeni odskoczyli w stronę wyjścia, ale dalej wpatrywali się w wampira. Blask stał się oślepiający. Herosi odwrócili wzrok.
* * *
Ciepło. Silne ciepło w brzuchu. Moje powieki się rozwarły. Płaczący wampir uśmiechał się do mnie blado. Odwzajemniłam uśmiech. Nagle zrobiło się strasznie ciemno. Podparłam się na rękach. Kłucie w brzuchu rzuciło mną w podłogę. Pogładziłam dłonią po źródle Moja bluzka była dziurawa w wielu miejscach. Podparłam się ponownie, tym razem z jego pomocą. Kiedy zobaczyłam swoje ciało... Byłam cała w zaschniętej krwi. Moje ubranie - jak ser szwajcarski. Wokół mnie dziesiątki grotów. Miałam tylko jedną, małą bliznę. Blizna była w kształcie ptaka. Gdy się poruszałam, błyszczała złotem. Wstałam, opierając się o ramię Heriotzy. Kulejąc ominęliśmy grupkę zaskoczonych półkrwi. Powoli zeszliśmy z piętra i opuściliśmy Wielki Dom. Gwizdnęłam na Charmygę. Przygalopowała do nas gotowa do drogi. Zanim wpakowałam się na jej grzbiet, zatrzymała nas córka Aresa - Clarisse.
- Czy ty powiedziałaś, że mój ojciec nie żyje?!
Zeszłam z pegaza nieco zdziwiona. Dziewczyna zatrzymała się przed nami i zaczęła ciężko dyszeć. Wampir zaczął wyjaśniać jej zaistniałą sytuację, ale uciszyłam go ręką.
- Tak. Ares nie żyje.
- To niemożliwe. On jest bogiem. - Mówiła, zbyt spokojnie jak na córę wojny
- Pobłogosławił nas. Chciał... - zawahałam się -...miałam wypić jego krew.
Clarisse wstrzymała oddech. Jej oczy powiększyły się do rozmiarów tarczy strzelniczej. Do jej ręki przyleciała włócznia. Dziewczyna miała wściekłość w oczach. Broń niebezpiecznie się skrzyła czerwienią. Uniosłam dłoń do góry. Czerwona łuna oświetliła ganek i nas wszystkich. Clarisse cofnęła się, przy okazji zahaczając włócznią o przewrócony stół. Wypuszczony strumień energii uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Błyskawica nie zrobiła mi krzywdy. Odbiła się ode mnie jak gumowa piłka i wróciła do włóczni, rozbijając ją na tysiące kawałków. Córka Aresa nie wierzyła w to, co się dzieje. Sama też nie miałam pojęcia o mocach, jakie we mnie wstąpiły.
Chciałam zniknąć. Nie pragnęłam bycia w centrum uwagi. To bogowie tego chcieli. Chcieli być bogami, a nie ludźmi. Ludźmi - marnymi istotami, żyjącymi krócej niż rośliny. Ludzie są nietrwali. Nic nie jest trwałe. Tylko bogowie są trwali. Chyba, że zagrozi im coś poważnego. Wtedy giną. Giną i nie odradzają się. Aresa nikt nie zastąpi. Ojca też nie. Może wiedziałam, co ona czuje, może nawet nie miałam pojęcia, ale w tamtej chwili postąpiłam słusznie. Nie żałuję swojej decyzji. Nigdy nie będę żałować.
Pozwoliłam, by krwista łuna wyrwała się z mojej dłoni. Patrzyłam, jak płynie w stronę płaczącej Clarisse. Ona nie zwracała na to uwagi. Patrzyła na swój prezent. Dar, którego już nie ma. Nie poczuła, jak Czerwień spowija jej ciało. Nie poczuła, że jest teraz bogiem. Płakała jak nigdy dotąd. Jej tata - surowy, stanowczy, silny - nie żyje. To była ostatnia pamiątka po nim. Specjalnie dla niej. Specjalnie dla ukochanej córki, której już nie zobaczy. Nie zobaczy jej mokrych od łez oczy. Nie usłyszy jej władczego głosu. Nie będzie mógł jej skrycie podziwiać, by potem krzyczeć jej prosto w twarz, jaką to jest nieudolną. Nie będzie mógł jej już chronić. Teraz ona jest nim. Teraz ona jest bogiem wojny. Nie jest już półkrwi. Nie jest już herosem. W duchu chciałby to ona była panią wojny. Była lepsza od niego. Był dla niej surowy, ale chciałby to ona była bogiem, nie on. Ona na to zasłużyła, Ares nie.
Clarisse skuliła się na schodach i łkała pod nosem. Nikt jej nie pocieszał. Usiadłam obok. Z nią nie należy się bawić, jej trzeba to powiedzieć prosto z mostu. Spojrzałam na płonące już oczy.
- Kiedy piłam jego krew... Myślał o tobie. Znaczyłaś dla niego najwięcej... Nawet Afrodytę nie darzył takim uczuciem. Dając mi swoją krew, chciałbym przekazała ją tobie. To ty będziesz jego następcą. Kochał cię najbardziej.
Wskoczyłam na Charmygę. Wampir nic nie mówił. Pegaz lekko odbił się od zbitej trawy. Zostawiliśmy Obóz Herosów samemu sobie. Lecieliśmy dalej - do Obozu Jupitera. W całej Ameryce Północnej nie było żywej duszy. Wszędzie popiół i dym. Nikt nie przeżył. Możliwe, że bogowie nadal chronią się w swoich wielkich domach, ale nie miałam zamiaru ich ratować. Najważniejsi byli herosi.
Stanęliśmy przed tunelem. Straży nie było.
Wkroczyliśmy do Obozu.
Przeszliśmy przez rzekę.
Cisza.
Cisza.
Nic.
Pustkowie. Brak budynków. Brak ludzi. Brak wszystkiego. Wiedziałam, gdzie jest ten obóz. Dokładnie pamiętam jego krój. Teraz nie było nic. Goła skała, ot cała filozofia. Przeszłam kilka kroków. Czułam czyjąś obecność. Obecność czegoś. Czułam drgające głosy. Nie, jeden głos. Przejechałam palcami po muszelkach na pochwie noża. Wyjęłam nóż i zamachnęłam się za siebie. Zatrzymałam się milimetr od celu. Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się triumfalnie.
- Nico di Angelo. Wiedziałam, że cię tu znajdę. Gdzie jest Jupiter?
- U mnie też w porządku, dzięki, że się o mnie martwisz, Nadio. - Przeszedł do pegaza, mijając mnie jak okropną rzeźbę na wystawie. Kara nie chciała za nic dotknąć się synowi Hadesa. On nie odpuszczał. W końcu został ugryziony przez moją klacz. Na gołą skałę skapnęła złota krew.
- Ichor?! Czyżby Hades oddał ci swoją krew?
Schował dłoń w kieszeń.
- Mój ojciec nie żyje, jeśli o to ci chodzi. Teraz ja jestem Panem Podziemi. Jeżeli chodzi o Jupiter, to ewakuowali się, zanim fala dotarła do nich. Od razu mówię, że nie miałem z tym nic wspólnego.
- Ewakuacja? Czyżby tylko na to stać potężnych Rzymian? Zamiast bronić swojego kraju, uciekają w popłochu? Wyjaśnij mi to.
Nico podszedł do Heriotzy. Zmierzył go wzrokiem. Byli równej wysokości. Obaj wyżsi ode mnie o głowę. Ja też nie byłam niczego sobie. Sto sześćdziesiąt cztery centymetry to nie jest mała dziewczynka. Nowy Pan Podziemi odwrócił się tyłem do wampira.
- Ładnego masz pomocnika. Czy to nie on przypadkiem zabił Adama? Widziałem jego duszę. Pragnie cię ostatni raz zobaczyć. Bo wampiry czeka zniszczenie. Masz kilka minut na dotarcie. Jeżeli nie zdążysz...
- Nie. - szepnęłam
- Co?
- Nie.
Wiem, nie zasłużył na to, ale nie dam satysfakcji Nicowi. Nie mam zamiaru patrzeć na unicestwienie duszy Adama. To już tak nie bolało, a to tylko wzmocniłoby ten ból. Nadal boli, gdy wspominam tamtą chwilę. Nadal boli, gdy patrzę na Łowcę. Dawno go tak nie nazwałam. Może to przez jego imię. Może to przez to, że zmieniłam stosunek, co do niego. Łowca... Nawet nie wiem, dlaczego tak go nazwaliśmy. Trawił go głód, pewnie dlatego. Skaczę z tematu na temat. Za szybko Nadziejo, oj za szybko... Już nie jestem taka jak kiedyś. Nie poddaję się tak łatwo. Dla mnie starej problemem była rodzina... Ciotka... Mieszkaliśmy w Europie, ciekawa jestem, czy żyje. Dla mnie nowej - bogowie. Czego sami nie potrafią sobie poradzić? Niech przywołają swoje dzieci. Skąd my, herosi, mamy wiedzieć po czyjej stronie walczyć? Mamy wybrać stronę rodzica, czy boga, który na pewny wygra? Jesteśmy pionkami w grze. Pionkami i niczym więcej.
Nico gapił się na mnie jak na idiotkę. Znów ten debilny uśmiech.
- No, no, no!! Widzę, że znalazł się nowy kochaś.
Syn, Iaso rzucił się wściekły na chłopaka. Zaczęli się tarzać i walić pięściami po twarzach. Srebrna krew mieszała się ze złotą, tworząc taniec barw. Nie umiałam tego przerwać. Mogłam się tylko przyglądać. Odeszłam kilka kroków od bijących się. Miałam mało czasu. Skoro nie mogę zakończyć walki, to chociaż dokończę misję. Wsiadłam na Charmygę.
Gdzie lecimy?
Nie wiem... Do domu mego ojca.
A oni?
Jeżeli potrafisz, to to zatrzymaj, bo ja nie umiem.
Robi się.
Klacz złapała Nica za kurtę i wzbiła się w powietrze. Szamotał się, ale przestał. Heriotza leżał na ziemi spluty krwią. Zeskoczyłam jej z grzbietu i uklękłam przy nim. Utrata krwi dla wampira to bardzo wiele. Pomogłam mu wstać. Charmyga opadła na dół i pozwoliła na siebie wsiąść.
No to: Witaj Nereusie! Nie martw się, na pewno was doniosę! Tylko powiedz temu czarnemu, żeby się tak nie wiercił, bo wleci do morza.
Nie ma sprawy.
Nachyliłam się do Nica i powtórzyłam mu z bananem na twarzy. Odwzajemnił to przerażoną miną.
Latanie na mojej kochanej klaczy nigdy nie było złe. Może i strzelała fochy, ale to dobry pegaz. Nie pamiętam, kiedy ją dostaliśmy. Prezent, pomagający nam dostać się do Obozu. Europa to odległe miejsce. Jest dla mnie szczególna. Pomimo pijaków, dresiarzy i innych debili, to można żyć w moim mieście. Mieszkam w małej mieścine. W sumie to wieś obita czterema szosami. Mój ulubiony plus, to ogromna działka. Tam zginęła mama... Muszę o tym zapomnieć.
Stanęliśmy na jakiejś wyspie. Kara postawiła di Angelo na ziemi. Wyspa była malutka. Coś wielkości dużego salonu. Sam piasek. I jak mam tu znaleźć dom ojca? Nie wiem nic. Usiadłam zrezygnowana. Ta wielka przeprowadzka mnie przerastała. Nigdy nie zdradzałam emocji przed kimkolwiek, prócz Adama. Teraz mis się to nie udało. Znowu poczułam się jak mała dziewczynka, której nikt nie chce. Jak podczas pierwszego pocałunku. Musiałam to wykrzyczeć. Kiedyś głośno myślałam. Teraz nie umiem takich rzeczy. Jestem beznadziejna. Jestem kompletną idiotką. Wszyscy są lepsi ode mnie. Nawet... Nie wiem. Nie wiem nic, co by było dla mnie przydatne w życiu. Nienawidzę samej siebie. Próbuję ratować - zabijam. Próbuję pomóc - zabijam. Zawsze kogoś skrzywdzę. Zawsze robię coś źle. Tylko dlaczego?
- Może jeszcze nie jesteś gotowa na mądre decyzje.
Wampir usiadł koło mnie. Mimo, że jego oczy były fascynujące, to nadal brakowało mi tych burzowych ślepi Adama. Jego głosu nie mogłam zapomnieć. Jego samego też nie mogłam zapomnieć.
- Nic nie szkodzi. Chcę tylko, żebyś była bezpieczna.
- Przepraszam. Często nie mam świadomości, że coś mówię. Muszę się nauczyć panować nad tym.
Nic nie powiedział. Oboje wgapialiśmy się w ocean. Gdzie jest mój ojciec? Jest panem oceanu. Jego dom jest na samym dnie. Nie umiem oddychać pod wodą. Tylko Percy to potrafi. A wyspa? Dom mego ojca... Plaża!
- Co?
Heriotza patrzył na mnie z rozbawieniem na twarzy. Może pomyślał, że mi odbiło.
- W mitologii Nereus wygrzewał się na plaży, oglądając zachód słońca, prawda?
- No tak.
- Zachód już za kilka minut. On tutaj sam przyjdzie, trzeba czekać.
Usiadłam na piasku, pełna adrenaliny. Nico nadal nie ogarniał całej sytuacji. Często bywał w Obozie, kiedy byłam młodsza. Kiedyś wyzwał mnie do walki. To było tydzień po przyjeździe. Miałam już swoje noże. Walczyliśmy dobrą godzinę. Zebrała się wtedy niezła grupka herosów. Wygrałam. Wypadł mu miecz z dłoni. Wyciągnęłam nóż nad siebie. Zniknął. To była dla niego hańba. Walczył z całych sił. Pragnął mnie pokonać. Teraz zawsze mnie upokarza. Próbuje. Nie udaje mu się.
Wampir sięgnął po moją dłoń. Di Angelo poszedł gdzieś na drugi koniec, więc nie widział i nie słyszał nas.
- Ile razy patrzę ci w oczy - szeptał - widzę w nich niepokój. Teraz nie potrafię dojrzeć nic, poza spokojem. Co kryjesz w sobie?
Nie potrafiłam na te pytania odpowiedzieć. Na własne i jego. Były za trudne. Dla mnie.
- Nic nie potrafię ukryć. Nie mam o kogo się martwić. Anabeth i Percy są bezpieczni. Prawdopodobnie ciotka już nie żyje. Obóz mnie wyparł, a Jupiter uciekł. Co dalej?
- Na pewno? Bogowie zrobią wszystko, by pozbyć się krwiopijców ze swojego domu. Zeus od dawna chce zabić syna Pana Mórz. Czeka tylko na dogodną okazję. Fala na pewno nie dotarła tak daleko. Obóz się rozpada, a Jupiter jest narażony na liczne niebezpieczeństwa. My mamy za zadanie zaprowadzić ich do twojego domu.
- Dobrze mówisz.
Za nami pojawił się mężczyzna Biały T-shirt sięgał mu kolan. Obejmował Niebieską kobietę, odzianą w coś. Tak, ubrana była w coś zielonego. Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Nereus Wskazał nam dziurę w piasku. Jego dom był tak blisko. Ja jednak musiałam coś zniszczyć. Stałam jak słup soli i gapiłam się przed siebie. Nie mogłam się ruszyć. Czułam się coraz mniejsza i mniejsza. Moje nogi zasypywał piasek. Zapadałam się. Traciłam przytomność. Poczułam jeszcze tylko pazury w ramionach i zasnęłam w rytmie kołysanki, śpiewanej mi przez pierwszą matkę.
* * *
Gaja wstała ze swojego złotego tronu. Wodziła wzrokiem po więźniach. Nie byli silni. Nie byli mądrzy. Dla niej po prostu były to śmieci. Machnęła dłonią, a jęcy zamienili się w pył. Przeszła kilka kroków. Sala była pusta i nudna. Brakowało jej małżonka. Jej włosy sunęły po posadzce. Była to kaskada błękitnej, czystej wody. Sama gaja była żywą zielenią. Mogła wyjść gdzie chciała i kiedy chciała, nie tracąc zbędnej energii. Trzymały ją tylko te więzy, których tak nienawidziła. Wiązały jej moc w kuli. Nie mogła zniszczyć ludzi. Była za słaba. Szkoda. A tak bardzo pragnęła, by była czysta. Czysta, niczym kropla wody.
- Pani - przed jej obliczem pojawiła się driada - przyprowadzić kolejnych więźniów?
Gaja uśmiechnęła się do podwładnej.
- Nie. Znajdź córkę Nereusa. Muszę ją mieć. Uwolni mnie. - driada czekała na kolejne rozkazy - Odejdź.
I zniknęła w oparach mgły. Gaja przyprowadziła dłonią obraz zielonowłosej dziewczyny, walczącej z Panem Podziemi. Uśmiechnęła się jeszcze raz.
- Będziesz moja.
* * *
Wstałam z morskiego łoża. Z wyciągniętą ręką w moją stronę spał Wampir. Gaja nie spała. Gaja nigdy nie spała. Tylko czeka na mnie. Nienawidzę tego, że istnieję. Sprowadzam tylko kłopoty. Tylko kłopoty i nic więcej. Córka Nereusa i Ate pomaga światu - głupie myślenie. Zawsze byłam głupia. I jeszcze użalam się nad sobą. Zakompleksiona. Beznadziejna. Spadłam już na najniższy poziom. Mogę tylko się zabić. Będzie szloch, ale przejdzie im. Każdemu przejdzie. Pogładziłam się po nadgarstku. Pod tą skórą bije srebrna krew. Wbiłam paznokcie w żyły. Na moich palcach pojawił się srebrzysty płyn. To samo zrobiłam z drugim nadgarstkiem. Łoże nasiąkło moją krwią. Nie widziałam nic, poza srebrem. I dobrze. Nie należę już do tego świata. Koniec.
- Nadio! Nad, co ty robisz?! Na Zeusa. Jesteś, aż tak głupia?
Heriotza trzymał mnie w ramionach. Płakał. Krzyczał. Kazał mi pić swoją krew. A ja traciłam przytomność. Oddalałam się. To dobrze. To bardzo dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz